Выбрать главу

— Nie mogłem uciekać — powiedział. — Oddaliłbym się wtedy od mojego pojazdu. To mogło być niebezpieczne.

— Ale wtedy wcale o tym nie myślałeś. Działałeś instynktownie. Automatycznie odwróciłeś się tyłem do przeciwnika i kopnąłeś. Normalny lalecznik odwraca się nie po to, by uciekać, ale by walczyć. Wcale nie jesteś szalony.

— Mylisz się, Louis. Większość laleczników ucieka przed niebezpieczeństwem:

— Ale…

— A norma jest zawsze ustalana przez większość.

— Stadny zwierzak! Louis dał za wygraną. Uniósł wzrok, by obserwować ostatnie błyski zachodzącego w zenicie słońca.

„Skutki niektórych błędów zostaną z nami”…

Co miał na myśli Mówiący-do-Zwierząt?

Nad ich głowami pojawił się pierścień czarnych prostokątów. Ten, który przesłonił słońce, otoczony był promienistą aureolą. Paraboliczny łuk Pierścienia przecinał rozgwieżdżone niebo.

Wyglądało to jak konstrukcja złożona z trójwymiarowej układanki przez dziecko zbyt małe, by zdawało sobie sprawę z tego, co robi.

Po ucieczce z Zignamuclickclick małą flotyllą sterował Nessus, który potem przekazał ten obowiązek Mówiącemu-do-Zwierząt: ten pilotował przez całą noc. Nad ich głowami zza jednej z krawędzi monstrualnego prostokąta zaczął wydobywać się słaby poblask; zbliżał się świt.

Jakoś w międzyczasie Louis znalazł wreszcie sposób na uświadomienie sobie rzeczywistych rozmiarów Pierścienia.

W tym celu należało wyobrazić sobie mapę powierzchni Ziemi w projekcji Mercatora — a więc normalną, ścienną mapę, jakiej używano kiedyś w szkołach — tyle tylko, że równik na tej mapie byłby odwzorowany w skali 1:1. Czterdzieści takich map, ułożonych jedna za drugą, przecięłoby w poprzek błękitną wstążkę Pierścienia.

Taka mapa miałaby powierzchnię dużo większą od powierzchni Ziemi, ale gdyby położyć ją gdzieś na Pierścieniu, spojrzeć w inną stronę, a potem spróbować ją znaleźć — ta sztuka mogłaby się już nie udać.

Raz pobudzona wyobraźnia mogła sobie skakać dalej bez żadnych przeszkód. Na przykład bliźniacze oceany Pierścienia: każdy z nich był większy od największej z zamieszkanych przez człowieka planet. Gdyby wrzucić do któregoś z nich Ziemię, mogłaby w nim swobodnie pływać.

Rzeczywiście, nie powinienem był się śmiać, przyznał w duchu Louis. Minęło sporo czasu, zanim udało mi się ogarnąć ogrom tego… tworu. Dlaczego tubylcy mieliby być w tym lepsi?

Nessus zrozumiał to wcześniej. Tej nocy, której po raz pierwszy zobaczyli Łuk Nieba, lalecznik krzyczał z przerażenia i próbował schować się pod własnym brzuchem.

Nieżas, co za… Zresztą, to nie ma znaczenia. Przynajmniej wtedy, kiedy wszystkie błędy zostają z tyłu z prędkością dwóch tysięcy mil na godzinę.

Zgłosił się Mówiący-do-Zwierząt, przekazał kontrolę nad eskadrą w ręce Louisa, po czym poszedł spać.

Z szybkością siedmiuset mil na sekundę pędził im na spotkanie świt.

Linię dzielącą dzień od nocy nazywa się terminatorem. Ziemski terminator doskonale widać z Księżyca; widać go także z orbity, ale nie można w żaden sposób dostrzec go z powierzchni Ziemi.

Proste, ostre linie oddzielające na łuku Pierścienia dzień od nocy były właśnie terminatorami.

Jedna z takich linii pędziła na spotkanie flotylli skuterów. Ciągnęła się od ziemi do nieba, od jednej niewidzialnej krawędzi do drugiej. Zbliżała się jak zmaterializowane przeznaczenie, jak ściana zbyt wielka, by ją obejść lub przeskoczyć.

I wreszcie nadeszła. Poświata w górze przybrała na sile, by nagle rozbłysnąć pełną jasnością, gdy usuwająca się krawędź czarnego prostokąta odsłoniła rąbek słonecznej tarczy. Louis podziwiał uciekającą po lewej stronie noc, nadchodzący z prawej dzień, przesuwającą się przez bezkresną równinę linię terminatora. Dziwny, niezwykły świt, demonstrowany specjalnie dla Louisa Wu, turysty.

Daleko z tyłu, ponad rozmytą szarością błysnął biały szczyt.

— Pięść Boga — powiedział na głos Louis, smakując niezwykłe, groźne brzmienie. Co za znakomita nazwa dla góry! Szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę, że jest to najwyższa góra we Wszechświecie.

Louis Wu, człowiek, czuł potworny ból. Jeśli jego mięśnie i stawy nie zaczną się szybko przystosowywać, to niebawem skostnieje w pozycji siedzącej i nic już nie będzie w stanie go poruszyć. Co gorsza, cegiełki, które otrzymywał na posiłki zaczynały smakować… właśnie jak cegły. Co więcej, nie odzyskał jeszcze do końca czucia w nosie. Co najgorsze, nie mógł napić się kawy.

Ale Louis Wu, turysta, czuł się w pełni usatysfakcjonowany.

Weźmy na przykład odruch ucieczki lalecznika. Nikt nie podejrzewał, że w gruncie rzeczy jest to odruch walki. Nikt, oprócz Louisa Wu.

Weźmy na przykład gwiezdne nasiona. Cóż za poetycka nazwa! Proste urządzenie, skonstruowane tysiące lat temu, powiedział Nessus. I żaden lalecznik nie uznał nigdy za stosowne się o nim zająknąć. Przynajmniej do wczoraj.

Ale laleczniki były przecież tak mało romantyczne. Czy wiedziały, dlaczego statki Zewnętrznych lecą w kierunku źródła sygnałów wysyłanych przez gwiezdne nasiona?

Czy rozkoszowały się tą wiedzą, czy też może uznały ją za nic nie wartą i dawno już o niej zapomniały?

Nessus wyłączył swój interkom. Najprawdopodobniej spał. Louis wezwał go; kiedy lalecznik się obudzi, zobaczy na swoim pulpicie zielone, naglące światełko.

Czy laleczniki wiedziały?

Gwiezdne nasiona: te prawdziwe były to bezrozumne istoty, od których aż roiło się w pobliżu jądra galaktyki. Żywiły się rozproszonym w próżni wodorem. Poruszały się dzięki fotonowym żaglom, ogromnym i precyzyjnie sterowanym, niczym spadochron skoczka. Lot godowy prowadził je zwykle z jądra galaktyki aż na jej skraj, a następnie z powrotem, już bez jaja. Nowo narodzona istota sama musiała znaleźć drogę do domu, lecąc wraz z fotonowym wiatrem do ciepłego, obfitującego w wodór jądra.

W ślad za gwiezdnymi nasionami przemieszczali się Zewnętrzni. Dlaczego? Pytanie może proste, ale nie pozbawione pewnego uroku.

A może i nie takie proste. Mniej więcej w połowie pierwszej wojny między ludźmi a kzinami jedno z nasion zboczyło przypadkiem ze swego kursu, zniesione w bok gwałtowniejszym porywem fotonowego wiatru. Lecący w ślad za nim statek Zewnętrznych znalazł się w pobliżu Procjona. Zatrzymał się tam akurat tak długo, by sprzedać gubernatorowi Naszego Dzieła plany napędu nadprzestrzennego.

Równie dobrze mógł to zrobić na jednej z planet należących do kzinów.

A czy to nie wtedy właśnie laleczniki badały dokładnie rasę, do której należał Mówiący-do-Zwierząt?

— Nieżas! Mam zbyt bujną wyobraźnię. Dyscyplina, to jest to, czego potrzebuję.

Badały, czy nie? Oczywiście, że badały. Sam Nessus to powiedział. Laleczniki przyglądały się dokładnie kzinom, zastanawiając się, czy można ich w jakiś bezbolesny sposób zlikwidować.

Wojna rozwiązała ten problem. Statek Zewnętrznych wylądował na Naszym Dziele, a kiedy ludzie dysponowali już napędem nadprzestrzennym, kzinowie przestali stanowić zagrożenie i dla nich, i dla laleczników. .

— Nie odważyłyby się — wyszeptał ze zgrozą Louis. — Gdyby Mówiący… — było to zbyt straszne, by nawet o tym myśleć. — Cholerny, pieprzony eksperyment hodowlany!

Wykorzystali nas. Wykorzystali nas!