— Chcieliśmy trochę usprawnić was genetycznie. Ale co mieliśmy poprawić? Na pewno nie inteligencję. Nie na niej opiera się wasza wielka siła: Podobnie jak nie na przezorności, długowieczności czy waleczności.
— Więc postanowiliście obdarzyć nas szczęściem — powiedział Louis i wybuchnął śmiechem.
Dopiero wtedy Teela zrozumiała. Jej oczy zrobiły się okrągłe z przerażenia; spróbowała coś powiedzieć, ale z jej ust wydobył się tylko niezrozumiały skrzek.
— Oczywiście — potwierdził Nessus. — Nie śmiej się, Louis. Twój gatunek miał nieprawdopodobnie dużo szczęścia. W waszej historii aż roi się od szczęśliwych przypadków, od unikniętych o włos katastrof, w wyniku których nie pozostałby po was nawet najmniejszy ślad. Nawet o eksplozji jądra galaktyki dowiedzieliście się zupełnie przypadkowo. Louis, dlaczego ciągle się śmiejesz?
Louis śmiał się, ponieważ cały czas obserwował Teelę. Była zarumieniona aż po uszy. Jej oczy rozglądały się w panice dookoła, jakby poszukując miejsca, w którym mogłaby się schować. To niezbyt przyjemne dowiedzieć się, że jest się drobną cząstką zakrojonego na szeroką skalę eksperymentu genetycznego.
— Zmieniliśmy więc obowiązujące na Ziemi prawo. Wszystko poszło nadspodziewanie łatwo. Nasze zniknięcie ze znanego Kosmosu spowodowało krach na giełdach. W wyniku drobnych manipulacji wielu członków Rady Ludnościowej znalazło się na skraju bankructwa. Tych przekupiliśmy, innych zastraszyliśmy, by potem ujawnić stopień ich skorumpowania i doprowadzić do pożądanych przez nas zmian.
Cała operacja była wręcz niewyobrażalnie kosztowna, ale za to zupełnie bezpieczna; zakończyła się częściowym sukcesem. Ustanowiono Loterię Życia. Mieliśmy nadzieję uzyskać zwiększającą się stopniowo populację szczęściarzy.
— Potwór! — wrzasnęła wreszcie Teela. — Potwór!
Mówiący-do-Zwierząt schował broń.
— Nie wzruszyło cię zbytnio, że laleczniki sterowały rozwojem mojej rasy — powiedział. — Chciały wyhodować łagodnego kzina. Stosowały zwykłe, znane z eksperymentów biologicznych metody: likwidacja nieudanych osobników, rozmnażanie tych, które rokowały jakieś nadzieje. Nie widziałaś w tym nic złego, twierdząc, że odbywało się to z pożytkiem dla ludzkości. Teraz nagle zaczynasz narzekać. Dlaczego?
Teela rozplakała się z bezsilnej wściekłości i wyłączyła interkom.
— Łagodny kzin — powtórzył Mówiący-do-Zwierząt. — Chcieliście wyhodować łagodnego kzina. Nessus, wróć do nas, jeżeli sądzisz, że wam się udało.
Lalecznik nie odpowiedział. Jego skuter zniknął już gdzieś w oddali.
— Nie chcesz się przyłączyć do naszej małej flotylli? Więc jak mam cię bronić przed czyhającymi dokoła niebezpieczeństwami? Chociaż… właściwie masz rację. Twoje obawy nie są pozbawione podstaw.
— Kzin od niechcenia wyciągnął przed siebie potężne, uzbrojone w pazury dłonie. — Wasze wysiłki, by wyhodować ludzi, którym zawsze sprzyjałoby szczęście, także spełzły na niczym.
— Nieprawda — zaprotestował Nessus. — Są tacy. To ci, z którymi nie udało nam się skontaktować. Mieli na to za dużo szczęścia.
— Próbowaliście odegrać wobec ludzi i kzinów rolę boga. Nie próbuj tu wrócić.
— Będę z wami w kontakcie.
Twarz kzina zniknęła.
— Louis, Mówiący się wyłączył — powiedział lalecznik. — Jeśli będę miał mu coś do powiedzenia, zrobię to za twoim pośrednictwem.
— Oczywiście — warknął Louis i również wyłączył interkom. Niemal od razu na tablicy przyrządów zapłonęło samotne, zielone światełko. Lalecznik koniecznie chciał z kimś porozmawiać.
Diabli z nim.
Po południu przelatywali nad morzem wielkości Morza Śródziemnego. Louis zniżył lot, żeby się trochę rozejrzeć; pozostałe dwa skutery powtórzyły jego manewr. Ciągle więc kierował całą eskadrą — tyle tylko, że nikt nie chciał się do niego odezwać.
Wzdłuż całego brzegu ciągnęło się olbrzymie miasto, z którego pozostały tylko ruiny. Oprócz części portowej nie różniło się zbytnio od Zignamuclickclick. Louis nie lądował. Z pewnością niczego by się tutaj nie dowiedzieli.
Wkrótce potem ląd zaczął wznosić się do góry, ciągle do góry; ciśnienie spadło i Louis czuł co jakiś czas charakterystyczne pyknięcie w uszach. Zieleń lasów i łąk ustąpiła miejsca brązowym, karłowatym krzewom, potem pustkowiu tundry, potem nagim skałom, by wreszcie…
W wyniku działania wiatrów i deszczy na liczącym co najmniej pół tysiąca mil długości grzbiecie nie została nawet odrobina gleby lub skał; groźną szarością błyszczał materiał konstrukcyjny Pierścienia.
Z pewnością żaden z jego budowniczych nie dopuściłby do takiej sytuacji. Upadek cywilizacji Pierścienia musiał się rozpocząć już bardzo dawno temu, właśnie od takich zjawisk w miejscach, których nikt nigdy nie odwiedzał.
Daleko przed skuterami, w kierunku, w którym zniknął Nessus ostrym blaskiem świeciła tajemnicza plama. Mogła znajdować się jakieś pięćdziesiąt tysięcy mil od nich. Wielka, błyszcząca plama wielkości Australii.
Czyżby znowu odsłonięta „podłoga” Pierścienia? Olbrzymie obszary, z których zniknęła żyzna niegdyś gleba, wyschnięta i rozpylona z powodu braku wody? Zagłada Zignamuclickkclick i awaria systemu zasilania musiały nastąpić w ostatniej fazie upadku.
Ile czasu mógł trwać? Dziesięć tysięcy lat?
Dłużej?
Nieżas! Dobrze by było z kimś o tym porozmawiać. To może być bardzo ważne — powiedział Louis do tablicy przyrządów.
Mając słońce zawieszone nieruchomo nad głową zupełnie inaczej odczuwało się upływ czasu. Ranek i popołudnie niczym się od siebie nie różniły. Rzeczywistość wydawała się mniej rzeczywista. Wszystkie czynności i decyzje traciły jakby nieco na znaczeniu. To tak, jakby znaleźć się w rozciągniętej w czasie chwili przeskoku z jednej kabiny transferowej do drugiej.
Otóż to. Przeskakiwali między dwiema kabinami — jedną na „Kłamcy” a drugą na krawędzi Pierścienia. Cała ich podróż była tylko snem.
Lecieli przez zamrożony czas.
Kiedy po raz ostatni rozmawiali ze sobą? Minęło już kilka godzin od chwili, kiedy Louis wezwał Teelę, a zaraz potem kzina. Obydwoje zignorowali zielone lampki płonące na pulpitach sterowniczych ich skuterów, podobnie jak Louis zignorował tę, która płonęła na jego.
— Dosyć tego — powiedział wreszcie i włączył interkom.
W jego uszy uderzyła wezbrana fala muzyki. Dopiero po chwili lalecznik zauważył, że połączenie zostało przywrócone.
— Trzeba zrobić wszystko, żeby bez rozlewu krwi doprowadzić do ponownej konsolidacji ekspedycji — powiedział Nessus. — Masz jakiś pomysł?
— Tak. To niezbyt uprzejme zaczynać rozmowę od środka.
— Przepraszam, Louis. Dziękuję, że się odezwałeś. Jak się czujesz?
— Samotnie i głupio. To wszystko twoja wina. Nikt nie chce ze mną rozmawiać.
— Mogę jakoś pomóc?
— Być może. Czy miałeś coś wspólnego z Radą Ludnościową i Loterią Życia?
— Osobiście kierowałem tymi projektami.
— Nieżas! To najgorsza z możliwych odpowiedzi. Obyś był pierwszą ofiarą wstecznej kontroli urodzeń! Nie ma szans, żeby Teela jeszcze kiedykolwiek się do mnie odezwała.
— Nie powinieneś był się z niej śmiać.
— Wiem. Wiesz, co mnie w tym wszystkim najbardziej przeraża? Wcale nie twoja nieprawdopodobna arogancja, ale to, że podejmując decyzje i działania na tak ogromną skalę potrafisz potem zrobić coś tak głupiego, jak…
— Czy Teela nas słyszy?
— Oczywiście, że nie. Nessus, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co jej zrobiłeś?