— Jaką decyzję?
— Czy chcesz wysiąść w najbliższej wsi? Czy chcesz lecieć z nami do „Kłamcy” i tam przejąć „Niemożliwego”?
— Na „Kłamcy” jest dla mnie miejsce — stwierdziła tonem nie znoszącym sprzeciwu.
— Oczywiście, ale…
— Mam dosyć barbarzyńców. Chcę wrócić do prawdziwej cywilizacji.
— Możesz mieć kłopoty z przystosowaniem. Na przykład, prawie wszyscy mają włosy, takie jak ja. Podczas podróży Louisowi wyrosła gęsta czupryna. — Będziesz musiała nosić perukę.
Prill skrzywiła się.
— Jakoś dam sobie radę. — Niespodziewanie roześmiała się. — Czy chciałbyś wracać sam, beze mnie? Ten duży, pomarańczowy nie zastąpi kobiety.
— To jedyny argument, który jestem gotów zawsze uznać.
— Pomogę wam, Louis. Wy tak mało wiecie o seksie.
Louis roztropnie zmienił natychmiast temat.
24. Pięść boga
Okolica stawała się coraz bardziej sucha, a powietrze coraz rzadsze. Pięść Boga zdawała się uciekać przed nimi. Skończyły się zapasy owoców, a mięsa też nie zostało zbyt wiele. Znajdowali się nad wznoszącym się nieprzerwanie w górę, pustynnym stokiem, którego powierzchnia, według oceny Louisa, musiała być większa od powierzchni Ziemi.
Wiatr świszczał nieustannie w zakamarkach „Niemoaliwego”. Nad nimi, na nocnym niebie ostro i wyraźnie odcinał się swoim błękitem Łuk Nieba, gwiazdy świeciły twardym, niewzruszonym blaskiem.
Mówiący spojrzał w górę przez wielkie, panoramiczne okno.
— Potrafiłbyś znaleźć jądro galaktyki? — zapytał Louisa.
— Po co? Przecież i tak wiemy, gdzie jesteśmy.
— Jednak spróbuj.
Louis odnalazł kilka znajomych gwiazd i konstelacji, do których zdążył się przyzwyczaić w ciągu długich miesięcy, jakie spędził pod tym niebem.
— Chyba tam. Za Łukiem.
— Otóż to. Jądro galaktyki znajduje się w płaszczyźnie Pierścienia.
— Właśnie to powiedziałem.
— A materiał, z którego jest wykonany, zatrzymuje większość neutrinów. Najprawdopodobniej zatrzyma także inne rodzaje promieniowania. — Kzin najwyraźniej do czegoś zmierzał.
— Masz rację! Pierścień jest zabezpieczony przed skutkami eksplozji jądra! Kiedy na to wpadłeś?
— Przed chwilą. Wcześniej nie byłem pewien, gdzie dokładnie jest jądro galaktyki.
— A trochę promieniowania jednak się przedostanie, szczególnie w pobliżu krawędzi.
— Możesz być pewien, że kiedy dotrze tutaj fala uderzeniowa, szczęście Teeli Brown umieści ją tak daleko od krawędzi, jak to tylko będzie możliwe.
— Dwadzieścia tysięcy lat… — wyszeptał Louis. Na uśmiech finagla!
Jak można myśleć w takiej skali?
— Choroba i śmierć nie należą do najszczęśliwszych wydarzeń, Louis.
Biorąc to pod uwagę, Teela powinna żyć wiecznie.
— Ale… Masz rację. Ona tak nie myśli, tylko jej szczęście.
Wielki, patrzący na nas z góry Marionetkarz.
Nessus ostatnie dwa miesiące spędził w charakterze przechowywanych w temperaturze pokojowej zwłok, a mimo to nie zaczął się rozkładać. Światełka na jego zestawie pierwszej pomocy migotały bez przerwy. Był to jedyny znak świadczący o tym, że lalecznik żyje.
Louis przyglądał mu się właśnie, kiedy przyszła mu do głowy pewna myśl.
— Laleczniki… — powiedział z namysłem.
— Słucham? — kzin spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Zastanawiam się, czy przypadkiem nie nazwano ich tak dlatego, że usiłowały manipulować wszystkimi, którzy się z nimi stykali. Ludzi i kzinów traktowali właśnie jak pozbawione własnej woli lalki.
— Ale szczęście Teeli zrobiło taką lalkę z Nessusa.
— Każdy z nas odgrywał kiedyś rolę boga. — Louis skinął głową w stronę Prill, która przysłuchiwała się rozmowie, wychwytując może co trzecie słowo. — Ona, ty i ja.
Jak się czułeś, Mówiący? Byłeś dobrym bogiem, czy złym?
— Nie wiem. Byłem bogiem dla obcych. Trzy tygodnie temu nie dopuściłem da wybuchu wojny: Pamiętasz, udowodniłem obydwu stronom, że każda z nich musi przegrać.
— Tak. Tyle tylko, że to był mój pomysł…
— Oczywiście.
— Będziesz musiał odegrać tę rolę jeszcze raz. Na Kzinie.
— Nie rozumiem.
— Laleczniki hodowały ludzi i kzinów dla swoich celów. Doprowadziły do sytuacji, w której dobór naturalny będzie preferował kzinów łagodnych i pokojowo nastawionych, zgadza się?
— Tak.
— Co by się stało, gdyby dowiedział się o tym Patriarcha?
— Wojna — odparł krótko Mówiący-do-Zwierząt. — Natychmiast wyruszyłaby potężna flota, żeby po dwóch latach podróży uderzyć na planety laleczników. Być może przyłączyliby się do nas także ludzie. Laleczniki naraziły się zarówno nam, jak i wam.
— Jasne. A co potem?
— Potem pożeracze liści wymordowałyby nas do ostatniego kociaka. Louis, nic nikomu nie powiem ani o gwiezdnych nasionach, ani o eksperymentach laleczników. Czy mogę liczyć na to, że postąpisz tak samo? …
— Tak.
— Czy właśnie to miałeś na myśli mówiąc, że będę musiał jeszcze raz odegrać rolę boga, tym razem na mojej ojczystej planecie?
— Właśnie to. I jeszcze coś: „Szczęśliwy Traf „. Ciągle zamierzasz go zagarnąć?
— Może.
— Nie uda ci się. Ale przypuśćmy, że jednak tak się stało. Co wtedy?
— Wtedy kzinowie będą dysponować napędem hiperprzestrzennym kwantum II.
— I…?
Prill wyczuła, że spokojna z pozoru rozmowa rozstrzyga o niezwykle ważnych sprawach. Wstała, jakby szykując się do rozdzielenia ich, gdyby skoczyli sobie do gardeł.
— Wkrótce mielibyśmy flotę statków zdolną przebyć odległość jednego roku świetlnego w ciągu minuty i piętnastu sekund. Opanowalibyśmy cały poznany Kosmos podporządkowując sobie wszystkie zamieszkujące go rasy.
— A potem?
— Nie ma żadnego „potem”, Louis. Na tym kończą się nasze ambicje.
— Nieprawda. Nie zaprzestalibyście podbojów. Dysponując takim napędem rozprzestrzenialibyście się we wszystkich kierunkach, obejmując we władanie każdą planetę, na jaką zdołalibyście trafić. Zagarnęlibyście więcej, niż moglibyście utrzymać… aż kiedyś, gdzieś w tej olbrzymiej przestrzeni trafilibyście na coś naprawdę groźnego: na przykład flotę laleczników, inny Pierścień, bandęrsnatche z rękami, kdatlyno na potężnie uzbrojonych krążownikach.
— Mało prawdopodobne.
— Widziałeś przecież Pierścień. Widziałeś planety laleczników. Skąd wiesz, że na tym koniec?
Kzin nic nie odpowiedział.
— Nie śpiesz się — powiedział Louis. — Przemyśl to sobie. Zresztą, i tak nie możesz ukraść „Szczęśliwego Trafu”. Zabiłbyś wszystkich, także i siebie.
Nazajutrz „Niemożliwy” odnalazł wyraźną, ciągnącą się, mogłoby się zdawać, w nieskończoność bruzdę. Zakręcili, kierując się wzdłuż niej prosto na Pięść Boga.
Wydawało się, że góra urosła wcale się do nich nie zbliżając. Większa od jakiegokolwiek asteroidu, niemal dokładnie stożkowa, przypominała zwykłą górę o pokrytym śniegiem szczycie, tyle że rozdętą do rozmiarów z koszmarnego snu. Ze snu, z którego nie można było się obudzić, bowiem Pięść Boga nadal rosła.
— Nie rozumiem — powiedziała Prill. Było wyraźnie widać, że jest zaniepokojona i zdenerwowana.
Nigdy tego nie widziałam. Dlaczego to zbudowano? Takie góry są potrzebne tylko na krawędzi, bo tam zatrzymują powietrze.