— Tak właśnie myślałem — mruknął Louis Wu. Nie odezwał się więcej ani słowem.
Tego samego dnia ujrzeli małą, szklaną butelkę, porzuconą przez kogoś w miejscu, gdzie kończyła się bruzda.
„Kłamca „ leżał tak, jak go zostawili: niemal do góry nogami na gładkiej, pozbawionej prawie tarcia powierzchni. Louis stłumił w sobie uczucie ulgi — nie byli jeszcze w domu.
Prill zatrzymała „Niemożliwego” tak nisko nad „Kłamcą”, że mogli przejść bezpośrednio na jego pokład. Louis bez problemów otworzył zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne drzwi śluzy, nie potrafił natomiast na stałe wyrównać ciśnienia między wnętrzem kabiny a otoczeniem. Musiałby zająć się tym Nessus, ale lalecznik wedle wszelkich oznak był martwy.
Niemniej jednak włożyli go do koi autolekarza. Inżynierowie i technicy laleczników z pewnością zaprojektowali go tak, żeby potrafił poradzić sobie nawet z najtrudniejszym przypadkiem. Czy jednak przewidzieli dekapitację?
Przewidzieli. W banku narządów znajdowały się dwie zapasowe głowy, a oprócz tego tyle najróżniejszych organów, że można by złożyć z nich kilka kompletnych laleczników. Najprawdopodobniej wszystkie te „części” otrzymano drogą klonowania z komórek ciała Nessusa — twarze obydwu głów wydawały się dziwnie znajome.
Prill zeszła na „Kłamcę” i oczywiście wylądowała na głowie. Louis chyba jeszcze nigdy w życiu nie widział kogoś równie zdumionego. Zupełnie zapomniał ją ostrzec.
Przez chwilę panowała cisza, którą przerwał nagle przeraźliwy wrzask Louisa:
— Kawa! Prysznic! — popędził do kabiny, którą zajmował wspólnie z Teelą. Zaraz potem z jej wnętrza rozległ się kolejny wrzask — Prill! .
I Prill poszła.
Nie znosiła kawy. Uważała, że Louis musi być szalony, wlewając w siebie gorącą, gorzką ciecz i nie omieszkała mu tego powiedzieć.
Kiedy Louis wyjaśnił jej, jak należy posługiwać się prysznicem, w jej pamięci obudziło się wspomnienie tego kiedyś posiadanego, a potem na długo utraconego luksusu.
Najbardziej podobały się jej antygrawitacyjne łóżka.
Mówiący świętował powrót do domu na swój własny sposób. W pewnym momencie Louis zaczął się obawiać, że kzin pęknie z przejedzenia.
— Mięso! — ryczał w przerwach między potężnymi kęsami Mówiący-do-Zwierząt. — Nareszcie świeże mięso!
— To, co jesz, pochodzi z przetworzonych… — usiłował mu delikatnie przypomnieć Louis.
— Wiem. Ale smakuje jak świeże!
Prill spędziła noc na kanapie w „mesie”. Była zachwycona bezgrawitacyjnymi łóżkami, ale uważała, że powinny służyć do innych celów niż do spania. Louis nie mógł odmówić sobie przyjemności spędzenia nocy w stanie nieważkości.
Obudził się po dziesięciu godzinach, głodny niczym wilk. Pod jego stopami pełnym blaskiem świeciło słońce.
Wrócił na „Niemożliwego” i promieniami lasera odciął przymocowaną do ściany końcówkę czarnej nici. Zostało na niej jeszcze trochę twardego niczym skała plastyku.
Nie odważył się zwyczajnie zanieść ją na „Kłamcę”. Przecinająca wszystko nić stanowiła zbyt wielkie zagrożenie, a szara powierzchnia była zbyt śliska. Louis pełzł na czworakach, ciągnąc za sobą oklejony plastykiem zaczep.
Mówiący w milczeniu przyglądał mu się z drzwi śluzy.
Louis wszedł na górę po drabince sznurowej, przecisnął się obok pomarańczowego cielska kzina i skierował się na rufę statku. W jej najwęższym miejscu, na samym końcu, znajdował się otwór o średnicy może stopy, przez który wychodziła wiązka kabli, łączących sterownię z zamocowanymi na skrzydle urządzeniami i silnikami. Teraz, kiedy skrzydło nie istniało, otwór był zamknięty metalową plombą. Louis wypchnął ją i wyrzucił na zewnątrz końcówkę nici.
Ruszył na dziób, od czasu do czasu sprawdzając położenie nici. Robił to, tnąc na plasterki zaoferowane mu przez autokuchnię pęto kiełbasy i malując odcinki niemal niewidocznego przewodu żółtą, odblaskową farbą.
Kiedy nić się napnie, z pewnością przetnie część przegród i niektóre elementy wyposażenia. Główną troską Louisa było, żeby nie uległy zniszczeniu żadne elementy układu podtrzymywania życia. Żółta farba miała oprócz tego uchronić ach przed utratą palców, albo i czymś gorszym.
Louis wyszedł na zewnątrz, zaczekał, aż dołączy do niego Mówiący-do-Zwierząt, po czym zamknął zewnętrzne drzwi śluzy.
— Czy dlatego właśnie wróciliśmy? — zapytał kzin.
— Zaraz ci wyjaśnię — odparł Louis. Przeszedł ostrożnie wzdłuż kadłuba, podniósł oblepiony plastykiem zaczep i pociągnął. Nić ani drgnęła. Pociągnął mocniej. To samo,
Drzwi śluzy trzymały ją mocno.
— Nie mam jak lepiej tego wypróbować — powiedział. — Nie byłem pewien, czy docisk drzwi okaże się wystarczający. Nie byłem pewien, czy nić nie rozetnie samego kadłuba. Ciągle nie jestem pewien. Ale tak, właśnie dlatego wróciliśmy.
— Co teraz zrobimy?
— Otworzymy drzwi śluzy. — Po chwili były już otwarte. — A teraz zaniesiemy zaczep z powrotem na „Niemożliwego” i umocujemy do ściany.
Nić ciągnęła się tysiące mil za latającym budynkiem. Być może sięgała aż do miasta, nad którym unosił się zamek zwany Niebem.
Teraz przechodziła także przezwnętrze kadłuba „Kłamcy”, zaś jej koniec był przytwierdzony garścią plastyku do ściany „Niemożliwego”.
— Jak na razie, wszystko w porządku — stwierdził Louis. — Teraz będę potrzebował Prill… Nieżas! Zupełnie zapomniałem, że ona nie ma skafandra!
— Skafandra?
— Lecimy „Niemożliwym” na Pięść Boga, a przecież ta ruina nie jest hermetyczna. Będziemy musieli ją tutaj zostawić.
— Na Pięść Boga — powtórzył Mówiący. — Louis, silnik skutera ma za mało mocy, żeby wciągnąć tam „Kłamcę”. Może odmówić posłuszeństwa.
— Wcale nie mam zamiaru go ciągnąć. Chcę tylko przeprowadzić przez „Kłamcę” czarną nić.
— To powinno się udać — stwierdził po chwili namysłu Mówiący. — Jeżeli zabraknie mocy, będziemy mogli odciąć jeszcze kilka pięter. Ale… po co to robisz? Co spodziewasz się znaleźć na szczycie?
— Mógłbym ci powiedzieć-to tylko jedno słowo. Ale ty mógłbyś wtedy roześmiać mi się w twarz. Jeżeli okaże się, że nie miałem racji, to przysięgam, nigdy nie dowiesz się, co planowałem.
Będę musiał wytłumaczyć Prill, czego od niej oczekuję, pomyślał. I zatkać plastykiem ten otwór w rufie „Kłamcy”.
„Niemożliwego” w żaden sposób nie można było uznać za statek kosmiczny. Siła utrzymująca go w powietrzu była pochodzenia elektromagnetycznego i działała odpychając go od podłogi Pierścienia. Na szczęście podłoga ta wznosiła się cały czas ku górze, bowiem Pięść Boga była pusta w środku. Tyle tylko, że latająca budowla wykazywała tendencję do ześlizgiwania się wstecz.
Silnik skutera lalecznika miał nie tylko ją przed tym powstrzymać, ale i pchać naprzód.
Musieli coś zrobić, żeby ułatwić mu to zadanie.
Jeszcze przed rozpoczęciem właściwej podróży zamieszkali na stałe we wnętrzu swoich skafandrów.
Louis pociągał markotnie odżywczą papkę z tubki i myślał tęsknie o upieczonym promieniem lasera befsztyku. Mówiący pociągał sztuczną, podgrzaną krew, o czym myślał, nie wiadomo.
Nie potrzebowali już kuchni, więc odcięli mieszczącą ją część budynku. Odcięli także piętra, na których znajdowała się aparatura wentylacyjna i najróżniejszy sprzęt policyjny, łącznie z generatorami pól elektromagnetycznych, które kiedyś schwytały ich w swe sidła.