Выбрать главу

Pod błyszczącą powierzchnią słychać było ostrzegawczy pomruk maszyn. Przekładnie, koła zębate, łańcuchy transmisyjne i generatory, nie do końca opanowane przez umysł ludzki, mogły stać się źródłem zagłady.

Vickers jechał, zatrzymywał się tylko, żeby coś zjeść, po czym jechał dalej. Potem znowu jadł, spał i kontynuował podróż. Patrzył na pola kukurydzy, jabłka czerwieniejące w sadach, wsłuchiwał się w piosenki nucone przez kosiarzy, wdychał zapach koniczyny. Patrzył na niebo i widział ogromne przerażenie wiszące w obłokach. Wiedział, że Flanders miał rację. Żeby przeżyć, człowiek musi mutować, a powstała mutacja musi opanować ludzkość, zanim fala nienawiści zniszczy wszystko, co jeszcze można uratować.

Ale kolumny codziennych gazet i wiadomości radiowe wypełniały nie tylko informacje dotyczące zbliżającego się wybuchu wojny.

Nadal wiele mówiło się i pisało o mutantach, do których nienawiść wciąż rosła. Radzono więc, aby cały czas być ostrożnym. Opisywano też bunty, lincze i palenie sklepów z produktami mutantów.

I jeszcze coś.

Oto rozpuszczano pogłoskę, która swoim zasięgiem powoli obejmowała cały kraj. Słyszało się ją na rogach ulic, na zakurzonych skrzyżowaniach i w zacienionych bramach domów. Pogłoska mówiła, że gdzieś istnieje inny, całkiem nowy świat, na którym można rozpocząć życie od początku, gdzie można uciec od tysięcy lat pomyłek, które ludzkość popełniała na drodze swojego rozwoju.

Prasa z początku podchodziła do tej nieprawdopodobnej wieści z rezerwą. Potem wydrukowała parę artykułów na ten temat, nie krzycząc jednak zbyt głośno nagłówkami. Reporterzy również wydawali się podchodzić do owej pogłoski z rezerwą, ale w końcu zaczęli poświęcać jej coraz więcej czasu i miejsca. W ciągu zaledwie paru dni informacja o istnieniu innego świata oraz o dziwnych ludziach z błyszczącymi oczyma, którzy podobno rozmawiali z kimś (nigdy nie wiadomo było jednak, z kim dokładnie) twierdząc, że stamtąd przybywają, zaczęła konkurować o miejsce na pierwszych stronach z opowieściami o znienawidzonych mutantach.

Wyraźnie coś wisiało w powietrzu.

44

Pogrążone w ciemności Cliffwood pachniało i wyglądało bardzo swojsko. Vickers jechał ulicami miasteczka i czuł, jak wzruszenie ściska mu gardło. To tutaj chciał się osiedlić i spędzić resztę życia na pisaniu powieści, przelewając na papier rodzące się w jego umyśle idee.

Tu był jego dom, meble, rękopis i grubo ciosana półka, na której spoczywał jego księgozbiór. Vickers wiedział jednak, że to miejsce nigdy już tak naprawdę nie będzie jego domem. Co więcej, wiedział, że Ziemia, pierwotna Ziemia ludzi, ta, którą pisało się przez duże „Z”, nie będzie już dłużej mogła być jego domem.

Zdecydował, że najpierw spotka się z Ebem. Następnie zajrzy do swojego mieszkania i zabierze rękopis. Potem odda go Ann na przechowanie.

Po namyśle stwierdził jednak, że musi znaleźć jakieś inne miejsce na przechowanie rękopisu, bo nie chciał teraz spotkać się z Ann. No, może nie do końca „nie chciał”, ale na pewno nie powinien, gdyż w tej chwili był już prawie pewien, że on i ona są częścią jednego życia.

Zatrzymał samochód przed domem Eba i przez chwilę siedział przyglądając się budynkowi. Z przyjemnością patrzył na schludny ogródek i dom. Eb nie miał żony ani dzieci, a rzadko który kawaler potracił utrzymać swoje otoczenie w tak idealnym porządku. Pomyślał, że zostanie u Eba tylko przez chwilę, opowie mu, co się wydarzyło, załatwi sprawy organizacyjne i pozna najnowsze wieści.

Zamknął samochód i ruszył ścieżką w kierunku domu. Przez gałęzie drzew padało światło księżyca, ścieżka była wyraźnie widoczna. Po dojściu do ganku Vickers zorientował się, że w domu nie palą się światła.

Zapukał do drzwi. Dzięki pokerowym wieczorom i innym rzadkim wizytom u Eba wiedział, że drzwi nie wyposażono w dzwonek.

Bez rezultatu. Poczekał chwilę i zapukał jeszcze raz, po czym zawrócił w kierunku samochodu. Może Eb jest nadal w garażu i dokonuje jakiejś ekspresowej naprawy, a może wpadł na jednego do tawerny?

Zdecydował, że poczeka na Eba w samochodzie. Podróż do miasteczka, gdzie bez wątpienia zostałby przez kogoś rozpoznany, nie wydawała mu się najlepszym pomysłem.

W tym momencie jakiś głos spytał:

— Szukasz Eba?

Vickers odwrócił się natychmiast w kierunku, z którego usłyszał głos. Zauważył stojącego przy płocie sąsiada.

— Tak — odparł Vickers.

Starał się usilnie przypomnieć sobie, kto jest sąsiadem Eba. Za nic jednak nie pamiętał, czy jest to jakaś znana mu osoba, która może go rozpoznać.

— Jestem jego starym przyjacielem — ciągnął Vickers. Właśnie tędy przejeżdżałem i pomyślałem sobie, że może wpadnę.

Mężczyzna przeszedł przez dziurę w płocie i ruszył przez trawnik w kierunku Vickersa.

— Jak dobrze go znałeś? — spytał.

— Niezbyt dobrze — odpowiedział ostrożnie Vickers. Nie widziałem go już dziesięć czy piętnaście lat. Razem się wychowywaliśmy.

— Eb nie żyje — zakomunikował mu sąsiad.

— Nie żyje?!

Sąsiad splunął pod nogi.

— Był jednym z tych cholernych mutantów.

— Nie — protestował Vickers. — To niemożliwe!

— A jednak to prawda. Znaleźliśmy jeszcze jednego, ale udało mu się uciec. Podejrzewaliśmy, że to Eb go ostrzegł. Gorycz i nienawiść przebijające ze słów sąsiada napełniły Vickersa przerażeniem.

Rozwścieczony tłum zabił Eba i zabije również jego, jak tylko dowie się, że wrócił do miasta. A z pewnością już wkrótce dowie się o tym, gdyż prawdopodobnie sąsiad rozpozna go. Wiedział już, kim jest sąsiad. Był to korpulentny jegomość, który prowadził sklep mięsny w miasteczku. Nazywał się… ale to przecież nie miało większego znaczenia.

— Wydaje mi się — rzekł sąsiad — że już cię kiedyś widziałem.

— Wątpię. Nigdy jeszcze nie byłem w tych stronach.

— Twój głos…

Vickers rzucił się na niego, starając się wykrzesać z siebie maksimum sił. Jego pięść zatoczyła łuk, zmuszając ciało do pójścia za ciosem, dzięki czemu masa ciała przyczyniła się do zwiększenia siły uderzenia.

Uderzył mężczyznę w twarz, a zderzenie ciała z ciałem i kości z kością sprawiło, że w powietrzu coś tylko świsnęło i mężczyzna zwalił się z nóg.

Vickers nie czekał, co stanie się dalej. Odwrócił się i rzucił do ucieczki w stronę bramy. Prawie wyrwał drzwiczki samochodu starając się jak najszybciej wsiąść. Nerwowo obrócił kluczyk w stacyjce i nacisnął pedał gazu. Samochód ruszył gwałtownie; małe kamyki wyprysnęły spod protestujących opon.

Ramię Vickersa wydawało się bezwładne; siła, z jaką uderzył przed chwilą mężczyznę, była znaczna. Kiedy przyjrzał się dokładniej dłoni, zauważył, że palce ma poranione i sączą się z nich małe kropelki krwi.

Dopadnięcie samochodu i ruszenie zajęło mu parę minut. Do tego czasu sąsiad Eba mógł ocknąć się i zorientować, co się stało. Jak tylko dotrze do telefonu, rozpocznie się rozdzierające ciszę nocy polowanie ze strzelbami, powrozem i pistoletami.

Vickers musiał uciekać. Wiedział, że teraz nie może już liczyć na niczyją pomoc.

Eb nie żył, zaatakowany bez ostrzeżenia, bez szansy ucieczki na inną Ziemię. Został prawdopodobnie zastrzelony, powieszony albo pobity na śmierć. A Eb był przecież jego jedynym kontaktem tu na Ziemi.