Wszystko to jednak nie miało najmniejszego znaczenia. W domu tym, z ubranym w liberię lokajem stojącym przy drzwiach, gromadziła się klasa średnia, podczas gdy w drugim końcu miasta z pewnością odbywa się inne spotkanie w kamienicy czynszowej, która nigdy nie widziała nawet lokaja. W małych miasteczkach i wsiach odbywają się zebrania w domach takich bankierów albo fryzjerów i tam też ktoś stuka w stół, prosi o ciszę i otwiera zebranie. Prawdopodobnie na większości z nich jest ktoś taki jak Sally, kto czeka tylko na możliwość porozmawiania z ludźmi i „nawrócenia” ich.
Kobieta w czerni rzekła:
— Panna Stanhope jest dziś pierwsza na liście. — Po czym oparła się wygodnie w krześle, wyraźnie zadowolona, że udało jej się wreszcie uciszyć zebranych i rozpocząć spotkanie.
Panna Stanhope wstała. Jak zauważył Vickers, była ucieleśnieniem damskiej frustracji ciała i ducha. Miała około czterdziestki, była pewnie starą panną i miała pracę, która za piętnaście lat pozwoli jej na osiągnięcie niezależności finansowej. A mimo to chciała uciec przed jakimś widmem, szukając schronienia w sanktuarium innej osobowości.
Jej głos był czysty i silny, panna Stanhope miała jednak tendencje do głupiego uśmiechania się. Czytała z wysoko podniesioną brodą, niczym krasomówca, co sprawiało, że jej szyja wyglądała na jeszcze bardziej chudą, niż była w rzeczywistości.
— Jak zapewne państwo pamiętają, moim okresem jest Amerykańska Wojna Secesyjna widziana od strony Południa.
Zaczęła czytać.
— „13 października 1862. Pani Hampton przysłała dziś po mnie karocę ze starym Nedem, jednym z kilku lokajów, którzy jej pozostali. Większość służby uciekła i pozostawiła ją zupełnie bezradną. W podobnej sytuacji znalazło się dziś tak wielu z nas…”
Ucieczka do wieku krynoliny i kawalerii, pomyślał Vickers. Do wojny, z której czas wymył już plugastwo, krew i cierpienie, a z jej żałosnych uczestników uczynił postaci romantycznej nostalgii.
Kobieta czytała:
— „…była tam Izabela. Ucieszyłam się na jej widok, gdyż minęło już wiele lat od czasu, kiedy spotkałyśmy się po raz ostatni. Wtedy w Alabamie…”
Oczywiście, ucieczka, pomyślał. Ale ta ucieczka jest platformą, z której ludzie głoszą ewangelię tamtego, innego świata. Świata spokojnego, który może stać się alternatywą dla steranej i wykrwawionej Ziemi.
Trzy tygodnie, pomyślał. Minęły zaledwie trzy tygodnie, a wszystko jest już zorganizowane. Ludzie tacy jak George biorą na siebie krzyk, ucieczkę i ewentualnie umieranie, a kobiety takie jak Sally zajmują się pracą w podziemiu.
A mimo to, mimo stojącego przed nimi otworem nowego świata i obietnicy nowego życia, nadal zachwyca ich nostalgiczny rytuał pachnącej magnoliami przeszłości. Na ich twarzach wyryte było piętno zwątpienia i desperacji; nie mogli pozwolić sobie na odrzucenie marzeń w obawie, że rzeczywistość, kiedy wyciągną rękę w jej stronę, rozwieje im się w palcach jak mgła.
Panna Stanhope czytała dalej:
— „Siedziałam przez godzinę przy łóżku pani Hampton, czytając Targowisko próżności, książkę, którą uwielbia. Czytywała ją wcześniej sama, a od czasu gdy leży obłożnie chora, czytano ją pani HIampton więcej razy, niż może spamiętać.”
Ale nawet jeśli niektórzy nadal trzymali się marzeń, pozostali, między innymi tacy jak George „aktywiści”, walczyli w imię obietnicy, którą odnaleźli w nowym świecie. Każdego dnia przybywało tych właśnie.
Będą oni siać propagandę i uciekać, kiedy w pobliżu zawyją syreny policyjne. Potem ukryją się w ciemnej piwnicy i poczekają do momentu, gdy policja odjedzie.
Panna Stanhope czytała dalej, a kobieta w żałobie siedząc za stołem kiwała spokojnie głową, a w silnej ręce nadal dzierżyła nożyk do listów. Pozostali także przysłuchiwali się opowieści, jedni z dobrego wychowania, inni z wielkim zainteresowaniem. Kiedy odczyt dobiegnie końca, zaczną zadawać pytania dotyczące przedmiotu badań i innych punktów wymagających wyjaśnienia. Potem zasugerują wprowadzenie do pamiętnika pewnych poprawek, a na końcu pogratulują pannie Stanhope wspaniałego dzieła. W końcu wstanie ktoś inny i zacznie czytać o swoim życiu w zupełnie innym miejscu i czasie, a pozostali będą słuchać.
Vickers czuł wyraźnie beznadziejność tych poczynań. Czuł wypełniający pokój zapach magnolii, zapach róż i korzenny aromat pokrytych kurzem lat.
Kiedy panna Stanhope skończyła, a wszyscy uczestnicy spotkania zaczęli zadawać pytania, Vickers po cichu wstał i wyszedł na ulicę.
Na niebie świeciły gwiazdy. To mu coś przypominało.
Jutro pójdzie spotkać się z Ann Carter.
Wiedział jednak, że nie powinien tego robić. Nie powinien spotykać się z Ann Carter.
47
Zadzwonił do drzwi i czekał. Kiedy usłyszał odgłosy kroków, wiedział, że powinien odwrócić się i uciekać co sił w nogach. Nie miał prawa tu przychodzić i miał świadomość, że źle robi. Trzeba było najpierw zająć się wykonaniem zadania, a nie trwonić czas na mrzonki. Zresztą przyjście tutaj było bezcelowe, bo sen o Ann przeminął teraz bezpowrotnie jak sen o Kathleen.
Ale musiał tu przyjść, po prostu musiał. Stojąc już przed drzwiami, dwa razy zawahał się i odwrócił, żeby odejść. Tym razem jednak był pewien, że wie, czego chce i stał przed drzwiami, wsłuchując się w odgłos kroków, które zbliżały się do niego.
I co jej powie, kiedy otworzy mu drzwi, zastanawiał się. Co wtedy? Ma wejść jakby nigdy nic, jakby on i ona byli tymi samymi ludźmi, którzy spotkali się ostatnio?
Czy ma jej powiedzieć, że jest mutantką, co więcej — androidem, sztuczną, wyprodukowaną kobietą?
Drzwi otworzyły się i stanęła przed nim Ann, równie piękna jak w jego wspomnieniach. Ann schwyciła go za rękę, wciągnęła do środka i zamknęła za nim drzwi, opierając się o nie plecami.
— Jay — powiedziała — Jay Vickers.
Starał się coś powiedzieć, ale nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Stał tak patrząc na nią i myślał: To niemożliwe. To po prostu niemożliwe.
— Co się stało, Jay? Powiedziałeś, że do mnie zadzwonisz.
Tocząc ze sobą wewnętrzną walkę wyciągnął ramiona, a ona szybko, prawie z desperacją, rzuciła się w nie. Przytulił ją mocno do siebie. W swych ramionach znaleźli wreszcie ukojenie.
— Myślałam na początku, że ci odbiło — powiedziała. Kiedy przypominałam sobie, co opowiadałeś przez telefon, kiedy zadzwoniłeś do mnie z jakiegoś miasteczka w Wisconsin, byłam prawie pewna, że coś z tobą jest nie tak. Że masz nierówno pod sufitem. Wtedy też zaczęłam sobie przypominać te wszystkie dziwne rzeczy, które robiłeś, mówiłeś i pisałeś, i nagle…
— Spokojnie, Ann — przerwał jej. — Nie musisz teraz o tym mówić.
— Jay, czy ty się właściwie kiedykolwiek zastanawiałeś nad tym, czy jesteś zwykłym człowiekiem? Jest w tobie chyba coś, czego nie spotyka się na co dzień… coś niezwykłego…
— Tak — przyznał — często o tym myślałem.
— Bo ja jestem pewna, że nie jesteś normalny. To znaczy, nie jesteś normalnym człowiekiem. Ale nie mam nic przeciwko temu. Bo ja też nie jestem zwykłym człowiekiem.
Przytulił ją jeszcze mocniej, czując, że i ona go obejmuje. Nareszcie zdał sobie sprawę, że odnaleźli się jak dwie zagubione i pozbawione przyjaciół dusze w oceanie ludzkości. Byli zdani tylko na siebie. Nawet gdyby się nie kochali, musieliby wspólnie stawić światu czoło.