— Ależ oczywiście — rzekł jeden z siedzących. — Niech mówi.
Inny dodał:
— Z przyjemnością posłuchamy.
Pozostali przytaknęli skinieniem głowy.
— Oddaję panu głos — rzekł Crawford do Vickersa.
Vickers podszedł do stołu. Na razie idzie całkiem nieźle. Jeśli tylko reszta wypadnie równie pomyślnie, jeśli nie strzelę jakiejś gafy, uda się. Teraz już mogę tylko wygrać albo przegrać, nie ma odwrotu ani gry na zwłokę.
Postawił torbę z filmem na stole, uśmiechnął się i zagaił:
— Nie jest to żadna piekielna broń, panowie. To tylko film, który za waszym pozwoleniem chciałbym zaprezentować.
Nie roześmiali się. Siedzieli tylko i patrzyli na niego, a z ich twarzy nie można było nic wyczytać. Vickers czuł jednak ich mrożącą krew w żyłach nienawiść.
— Chcecie rozpocząć wojnę — kontynuował. — Spotkaliście się tu, by zdecydować, czy należy już przystąpić do ostatecznego starcia…
Białe twarze wydawały się pochylać nad stołem, patrząc w jego kierunku.
Jedna z nich rzekła:
— Jest pan albo bardzo odważny, albo wyjątkowo głupi.
— Przybyłem tu, by zakończyć wojnę, jeszcze zanim się zacznie — wyjaśnił Vickers.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej jakiś przedmiot, który następnie rzucił na stół.
— Oto bąk — rzekł Vickers. — Takimi jak ten bawią się dzieci, a w każdym razie kiedyś się bawiły. Chcę wam przez chwilę poopowiadać o bąku.
— O bąku? — zdziwił się ktoś. — Co to za bzdura?
Ale siedzący na prawo od Vickersa bankier rzekł z sentymentem w głosie:
— Sam miałem kiedyś takiego bąka. Niestety już ich nie produkują. Od wielu lat takiego nie widziałem.
Wyciągnął dłoń, wziął bączka i zakręcił nim na stole. Pozostali wyciągnęli szyje, żeby popatrzeć.
Vickers spojrzał na zegarek. Nadal mieścił się w czasie. Żeby tylko nic się nie wydarzyło.
— Pamięta pan bąka, Crawford? — spytał Vickers. — Bąka, który był w moim pokoju, kiedy przyszedł pan do mnie.
— Pamiętam — przyznał Crawford.
— Zakręcił nim pan, a on znikł — przypomniał mu Vickers.
— Ale widzę, że wrócił.
— Dlaczego zakręcił pan tym bąkiem?
Crawford nerwowo oblizał usta.
— No… Nie wiem. Może chciałem przywołać dzieciństwo, żeby przez chwilę jeszcze być małym chłopcem.
— Pytał mnie pan wtedy, do czego mi bąk.
— A pan odparł, że służy do przenoszenia się do baśniowej krainy. Wtedy powiedziałem panu, że jeszcze tydzień temu stwierdziłbym, że obydwaj zwariowaliśmy… pan dlatego, że mówi takie rzeczy, a ja, bo pana słucham.
— Ale zanim przyszedłem do pokoju, zakręcił pan bąkiem. Niech mi pan powie, Crawford, dlaczego pan to zrobił?
— Niech pan mówi — popędzał go bankier.
— Cóż — rzekł zmieszany Crawford — właśnie przed chwilą powiedziałem panu dlaczego.
Za Vickersem otworzyły się drzwi. Vickers obrócił się i zauważył sekretarkę, która skinieniem przywoływała Crawforda.
Wszystko idzie zgodnie z planem, pomyślał Vickers. Jak w szwajcarskim zegarku. Dzwoniła Ann. Crawforda wywołano do telefonu. Tak właśnie Vickers to zaplanował, gdyż gdyby Crawford był w pokoju, plan byłby praktycznie niewykonalny.
— Panie Vickers — rzekł bankier — ciekaw jestem, o co właściwie chodzi z tym bączkiem. Jaki jest jego związek z naszą sytuacją?.
— To rodzaj analogii — odparł Vickers. — Istnieją pewne podstawowe różnice pomiędzy zwykłymi ludźmi i mutantami. Za pomocą bąka mogę je panom wytłumaczyć w sposób najprostszy. Zanim jednak to zrobię, chciałbym, aby panowie obejrzeli film, który przyniosłem. Dopiero wtedy będę w stanie wyjawić, o co mi chodzi. Przepraszam na momencik.
Podniósł torbę z filmem ze stołu.
— Ależ proszę bardzo — odrzekł bankier. — Poczekamy.
Vickers cofnął się do schodków prowadzących do pokoju projekcyjnego, otworzył drzwi i wszedł do środka.
Musiał działać szybko i skutecznie, bo Ann nie będzie mogła zbyt długo zatrzymać Crawforda, a ten lepiej żeby nie wracał przez przynajmniej pięć minut.
Nałożył rolkę z filmem na projektor i drżącymi palcami przeciągnął taśmę przez soczewki. Sprawdził, czy wszystko zostało poprawnie przygotowane.
Wyglądało na to, że jest gotów.
Znalazł włącznik i nacisnął go. Z projektora trysnął strumień światła. Na przeciwległej ścianie, po drugiej stronie pokoju konferencyjnego pojawił się wirujący bąk, którego kolorowe paski poruszały się od dołu do góry, po czym znikały, znów pojawiały się, przesuwały ku górze i znikały…
Nagrany na taśmie głos rzekł:
— Oto widzicie państwo bąka, prostą zabawkę dziecięcą, za sprawą której ulegamy bardzo ciekawej iluzji…
Vickers sprawdził na własnej skórze, jak bardzo narrator ma rację. Komputerowi eksperci znaleźli właściwe słowa, poskładali je w odpowiedni sposób, wybrali właściwą intonację, aby nadać im maksimum semantycznej wartości. Słowa miały za zadanie przyciągnąć uwagę publiczności, skupić ją na bąku i utrzymać na kilka sekund.
Vickers cicho zszedł ze schodów i podszedł do drzwi. Jeśli nadejdzie Crawford, zatrzyma go jeszcze przez parę minut.
Głos z ekranu mówił:
— Jeśli przyjrzycie się dokładnie, zauważycie, że kolorowe paski wydają się przesuwać w kierunku wierzchołka bączka i tam znikają. Dziecko przyglądające się tym paskom zastanawia się często, gdzie też one znikają…
Vickers starał się liczyć sekundy, które ciągnęły się niemiłosiernie powoli.
Głos mówił dalej:
— Przyjrzyjcie się dokładnie… patrzcie uważnie… idą w górę i znikają… idą w górę i znikają… w górę i znikają…
Przy stole nie było już wielu mężczyzn, tylko dwóch lub trzech, którzy byli tak zaabsorbowani obserwowaniem bąka, że nie zauważyli zniknięcia swoich towarzyszy. Może ci dwaj lub trzej pozostaną tutaj. Być może akurat oni są tymi nielicznymi zwykłymi ludźmi wśród mutantów.
Vickers cicho otworzył drzwi i wymknął się z pokoju.
Kiedy zamknął je za sobą, nie słyszał już narratora, który mówił:
— …idą w górę i znikają… przyjrzyjcie się uważnie… idą w górę…
Crawford szedł właśnie korytarzem przetaczając się ociężale.
Nagle zauważył Vickersa i zatrzymał się.
— Chcesz czegoś? — spytał. — Dlaczego wyszedłeś?
— Chciałem usłyszeć odpowiedź na pytanie — odpowiedział Vickers. — To, na które nie chciałeś odpowiedzieć tam. Dlaczego zakręciłeś bąkiem?
Crawford potrząsnął głową.
— Nie rozumiem, Vickers. Przecież to nie ma sensu. Wiesz, że ja też kiedyś przeniosłem się do krainy z baśni. Zupełnie tak samo jak ty. Jeszcze kiedy byłem małym chłopcem. Przypomniałem sobie po rozmowie z tobą. Może właśnie dlatego, że z tobą porozmawiałem. Przypomniało mi się, że kiedyś siedziałem na podłodze, patrzyłem na bąka i zastanawiałem się, gdzie mogą się podziewać te paski… no wiesz, kiedy podchodzą do góry. Zastanawiałem się, dokąd wędrują i byłem tak zafascynowany, że musiałem chyba za nimi podążyć, bo w pewnym momencie znalazłem się w baśniowej krainie. Było tam mnóstwo kwiatów. Zerwałem jeden z nich, a kiedy wróciłem, nadal trzymałem go w dłoni. Stąd wiem, że rzeczywiście tam byłem. Panowała wtedy zima i nigdzie nie można było uświadczyć ani jednego kwiatka. Kiedy pokazałem go matce…