Выбрать главу

— Załapali. Możemy zwolnić. Chwyćcie się czegoś.

Bisesa zaparła się o poręcz.

Zwalniali przez denerwujące kilka sekund. Koce uniosły się z podłogi, a toaleta chemiczna zawarczała, gdy włączyły się pompy ssące, powstrzymując wyciek zawartości na zewnątrz. Myra sprawiała wrażenie, że ma mdłości, a Bisesie żołądek podszedł do gardła. Wszyscy poczuli ulgę, gdy powróciła normalna siła ciężkości.

Ale ekran znów zabłysnął na czerwono.

— Oho — powiedział Aleksiej.

Bisesa zapytała:

— Co tym razem?

Spojrzał na ekran.

— Nie wznosimy się tak, jak powinniśmy.

— Jakaś usterka pająka?

— Nie o to chodzi. Wciągają taśmę.

— Wciągają taśmę? — Nagle wyobraźnia podsunęła Bisesie obraz pająka, który jest jak ryba na końcu linki jakiegoś monstrualnego wędkarza.

— To raczej drastyczne rozwiązanie, ale można je zastosować. Taśma to dość delikatna rzecz.

— Więc co zrobimy?

— Możecie zamknąć oczy. I znowu się czegoś chwycić. — Postukał w ekran i Bisesa odniosła wrażenie, że coś oddzieliło się od kadłuba.

Zacisnęła oczy.

Nastąpił błysk, który dotarł do niej przez zamknięte powieki, a kabina lekko się zakołysała.

— Bomba — powiedziała Bisesa. Czuła się niemal rozczarowana. — Jakie to prymitywne. Spodziewałam się po tobie czegoś lepszego, Aleksiej.

— To był tylko strzał ostrzegawczy, mikroimpuls termojądrowy. Nie wyrządził żadnych szkód. Ale był doskonale widoczny z Ziemi.

— Sygnalizujesz zamiar wysadzenia taśmy, jeśli nas nie zostawią w spokoju.

— To nie byłoby trudne. Jest dosyć trudno chronić sto tysięcy kilometrów cienkiej jak papier taśmy przed zamierzonym sabotażem…

Bisesa zapytała:

— A ludziom nic by się nie stało?

— To miałoby inny skutek, mamo — powiedziała Myra. — Kilka lat temu terroryści zaatakowali Modimo.

— Modimo?

Aleksiej powiedział:

— Windę Sojuszu Afrykańskiego. Chyba nazwano ją tak na cześć boga nieba z Zimbabwe. Nikomu nic się nie stało. Moja groźba ma charakter ekonomiczny. — Ale spojrzał niepewnie na ekran.

Bisesa powiedziała ostro:

— A gdyby cię zmusili do pokazania kart? Poszedłbyś na to?

— Naprawdę myślę, że nie. Ale oni nie mogą sobie pozwolić na podjęcie takiego ryzyka, nieprawdaż?

Bisesa powiedziała:

— Mogliby nas po prostu zabić. Wyłączyć zasilanie. Dopływ powietrza. Bylibyśmy bezradni.

— Mogliby. Ale tego nie zrobią — powiedział Aleksiej. — Chcą wiedzieć, co wiemy. I dokąd się udajemy. Więc będą cierpliwi, mając nadzieję, że nas złapią później.

— Mam nadzieję, że masz rację.

Jakby w odpowiedzi ekran znów pozieleniał. Aleksiej uśmiechnął się szeroko.

— I to by było tyle. OK, kto ma ochotę na fasolkę?

12. Mount Weather

Bella spodziewała się, że odprawa Boba Paxtona odbędzie się w jej siedzibie, w starym budynku centrali NASA w Waszyngtonie, w bloku z betonu i stali, wyremontowanego i odnowionego po burzy słonecznej.

Ale Paxton spotkał ją przed budynkiem. Stał przy otwartych drzwiach limuzyny.

— Bella. — Samochód należał do konwoju, razem z umundurowanymi oficerami floty i agentami FBI w niebieskich garniturach.

Pomyślała, że ten stary, wyprężony sztywno mężczyzna w swym ukochanym mundurze wygląda komicznie, stojąc jak boy hotelowy. Krzywił się w blasku porannego światła. Jak się dowiedziała, był człowiekiem, który nie ufał Słońcu, nawet bardziej niż większość jego poobijanego pokolenia.

— Dzień dobry, Bob. Wybieramy się na przejażdżkę?

Uśmiechnął się powściągliwie.

— Powinniśmy się przenieść w bezpieczniejsze miejsce. Mamy omawiać kwestie dotyczące całego świata, o zasadniczym znaczeniu dla przyszłości gatunku. Proponuję, abyśmy się zebrali w Mount Weather. Pozwoliłem sobie poczynić pewne przygotowania. Ale wezwanie wyszło od ciebie. — Przyjrzał się jej uważnie i napięcie, jakie odczuwała od chwili objęcia stanowiska, powróciło.

Nigdy nie słyszała o Mount Weather. Ale uważała, że nie stanie się nic złego, jeśli skorzysta z jego propozycji. Wsiadła do samochodu, a on za nią. Byli tylko we dwoje.

Ruszyli. Konwój pojechał trasą 66 do autostrady 50, kierując się na zachód. Panował duży ruch, ale jechali bardzo szybko.

— Jak daleko jedziemy?

— Będziemy na miejscu za pół godziny. — Paxton patrzył na nią spode łba, wyraźnie rozdrażniony.

— Wiem, co cię gryzie, Bob. Profesor Carel, nieprawdaż?

Mięśnie na jego policzkach napięły się, jakby chciał żuć gumę.

— Nic nie wiem o tym starym Angliku.

— Nie wątpię, że go prześwietliłeś.

— I to możliwie najdokładniej. Nie powinien mieć z nami nic wspólnego. Nie jest częścią zespołu.

— Przybywa na moje zaproszenie — powiedziała stanowczo. W istocie ten starszy angielski naukowiec w pewnym sensie był dla niej częścią zespołu, ważniejszego i starszego niż ten, który łączył ją z Paxtonem.

Profesor Bill Carel był w swoim czasie słuchaczem studiów magisterskich razem ze Siobhan McGorran, brytyjską astronomką, która brała udział w wielkim przedsięwzięciu budowy tarczy, mającej osłonić Ziemię przed burzą słoneczną, i która potem poślubiła Buda Tooke’a, i pielęgnowała go podczas rozwijającego się w jego ciele raka, ponurej spuściźnie po tamtym zdumiewającym dniu. Ta osobista więź stanowiła w istocie kanał, za pośrednictwem którego Carel się z nią skontaktował i postarał się ją przekonać, że może przyczynić się do wyjaśnienia obecności owego obiektu w układzie słonecznym, o którym się dowiedział z rozmaitych plotek i przecieków.

Próbowała dać temu wyraz w rozmowie z Paxtonem, ale ten zbył ją machnięciem ręki.

— Na miłość boską, on jest kosmologiem! Spędził całe życie, wpatrując się w głąb kosmosu. Jaki będziemy mieli z niego pożytek?

— Nie powinniśmy mieć uprzedzeń, Bob — powiedziała stanowczo.

Zamilkł i już się nie odezwał do końca podróży. Bella wychowała dziecko i przywykła do dąsów, więc po prostu nie zwracała na niego uwagi.

* * *

Po osiemdziesięciu kilometrach skręcili na trasę 101, wąską, dwupasmową, wiejską drogę, wznoszącą się na grzbiet góry. Na szczycie dotarli do ogrodzenia z drutu kolczastego. Wyblakły napis głosił:

WŁASNOŚĆ USA

WSTĘP WZBRONIONY

Za ogrodzeniem Bella dostrzegła kilka zniszczonych aluminiowych baraków, a za nimi szklany mur.

Musieli czekać, aż ich samochody znalazły się w zasięgu systemów zabezpieczających bazy. Bella zauważyła plamkę światła lasera, który ją badał.

— To Mount Weather? — zapytała Paxtona.

— Tak. Nieruchomość o powierzchni pięciuset akrów. W latach pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku zbudowano tutaj bunkier, który miał stanowić schronienie urzędników państwowych z DC w razie ataku jądrowego. Potem stał pusty, ale został ponownie wykorzystany po 11 września 2001 roku i jeszcze raz po roku 2042. A teraz został przez rząd USA wypożyczony dla potrzeb Światowej Rady Przestrzeni Kosmicznej.

Bella powstrzymała grymas.

— Bunkier z okresu zimnej wojny, wojny z terroryzmem, a teraz wojny z niebiosami. Przypuszczam, że to do siebie pasuje.