— Załogę stanowią głównie oficerowie floty. Przywykli do zamknięcia i puszkowanego powietrza. Powiedziano mi, że Mount Weather to dobre miejsce. Utrzymują drogi w należytym stanie, a zimą są tu do dyspozycji pługi śnieżne. Nie żeby teraz było tu dużo śniegu…
Spodziewała się, że konwój podjedzie do bramy w tym świecącym murze nie do pokonania. Doznała wstrząsu, gdy z chrzęstem leżących wokół liści wielki kawał ziemi pod samochodem opadł w dół, w ciemność.
Bob Paxton roześmiał się.
— Czuję się, jakbym wracał do domu.
Kiedy uśmiechnięci młodzi oficerowie poddawali kontroli przybyłych, a potem eskortowali ich do sali konferencyjnej, Bella zdążyła się trochę przyjrzeć Mount Weather.
Stropy były niskie wyłożone brudnymi płytkami, a korytarze wąskie. Ale te mało pociągające korytarze otaczały małe staroświeckie miasto. Były tam studia radiowe i telewizyjne, kantyny, maleńki posterunek policji, a nawet mały rząd sklepów; wszystko przenikał szum urządzeń klimatyzacyjnych. Pomyślała, że to jest zupełnie jak muzeum, relikt sposobu myślenia powszechnego w połowie dwudziestego wieku.
Przynajmniej sala konferencyjna była nowoczesna, duża, jasna i wyposażona w ścienne ekrany i ekrany zainstalowane na stołach.
A Bill Carel już na nią czekał. W pomieszczeniu pełnym rozgadanych ludzi, głównie mężczyzn w wieku Paxtona, odzianych w mundury rozmaitego rodzaju, Carel w swojej sfatygowanej starej marynarce stał samotnie obok ekspresu do kawy.
Bella zignorowała kumpli Paxtona i podeszła prosto do Carela.
— Dzień dobry, profesorze. Miło, że pan się zjawił. — Uścisnęła mu dłoń, była szczupła, koścista.
Wiedziała z akt, że jest nieco młodszy od niej. Miał pięćdziesiąt parę lat, ale sprawiał wrażenie słabowitego, był wychudły, twarz miał usianą plamami wątrobowymi, a z jego postawy biło zakłopotanie. Burza słoneczna uśmierciła wielu ludzi, być może borykał się z jakąś chorobą. Ale oczy w jego wymizerowanej twarzy błyszczały nad podziw jasno.
Powiedział:
— Mam nadzieję, że mój wkład do dyskusji okaże się wartościowy i użyteczny.
— Nie jest pan pewien? — Poczuła się dziwnie rozczarowana jego brakiem pewności siebie. Jakaś niegodna część jej istoty cieszyła się, że wykorzysta go, by utrzeć Paxtonowi nosa.
— Skąd można mieć pewność? Cała sytuacja jest zupełnie bezprecedensowa. Ale koledzy nakłonili mnie do skontaktowania się z panią, do skontaktowania się z kimkolwiek.
Skinęła głową.
— Jakkolwiek to się potoczy, będę wdzięczna za pomoc. — Trzymając w dłoniach kawę, Bella poprowadziła Carela do krzesła. — Dopilnuję, żeby dopuszczono pana do głosu — szepnęła. — A później musimy porozmawiać o Tooke’ach.
Następnie szybko obeszła pokój, witając się ze wszystkimi. Oprócz członków Komitetu Patriotów byli tam przedstawiciele rozmaitych międzynarodowych sił zbrojnych i rządów popierających Światową Radę Przestrzeni Kosmicznej.
Jeśli chodzi o jakość tych delegatów, pierwsze wrażenie nie było korzystne. Rada od wielu dziesięcioleci zajmowała się wyłącznie działaniami o charakterze „przygotowawczym” i „doradczym”; od czasu burzy słonecznej wojna z niebiosami miała charakter zimnej wojny. Praca na rzecz Rady nie była cenionym zadaniem dla doradcy ds. wyboru zawodu. Może to pomieszczenie było pełne takich Bobów Paxtonów, fanatyków o stalowym spojrzeniu, albo też ludzi bez perspektyw.
Ale powiedziała sobie, że nie powinna się śpieszyć z oceną, w końcu gdyby rzeczywiście istniało nowe niebezpieczeństwo zbliżające się do Ziemi, ci mężczyźni i kobiety stanowiliby główną siłę, która pomogłaby się z nim uporać.
Stojąc u szczytu stołu, Bob Paxton, samozwańczy przewodniczący zebrania, uderzył palcem w szklankę, by przywołać zebranych do porządku. Reszta, być może zafascynowana świadomością, że oto jest wśród nich pierwszy człowiek, jaki postawił stopę na Marsie, natychmiast się podporządkowała.
Paxton powiedział, że cel tego zebrania jest dwojaki.
— Po pierwsze, ma przedstawić pani przewodniczącej Fingal przegląd środków, jakie ma do dyspozycji. Po wtóre, skupić się specjalnie na anomalii, która obecnie zbliża się do orbity Jowisza…
— I właśnie w tej sprawie — wtrąciła Bella — poproszę profesora Carela o zabranie głosu.
Paxton niechętnie wyraził zgodę.
Zaczęto dyskutować o sposobach obrony układu słonecznego.
13. Forteca Sol
Prezentacja Paxtona stanowiła istny karnawał kółek, wykresów i obrazów, przy czym niektóre z nich były trójwymiarowe i animowane; nad stołem unosiły się hologramy niczym reklamy fantastycznych zabawek. Ale tematyka tej prezentacji była ponura.
— Od dnia burzy słonecznej przeznaczaliśmy znaczne środki na Ziemi i poza jej granicami na obserwację nieba…
Bella odniosła wrażenie, że Ziemia jest pokryta siecią elektronicznych oczu obserwujących niebo na wszystkich długościach fali. Były tam urządzenia NASA, takie jak stary łańcuch układów śledzących w Hiszpanii, Australii i na pustyni Mojave o nazwie Sieć Głębokiego Kosmosu, urządzenie śledzące bliskie asteroidy w Nowym Meksyku o nazwie LINEAR i inne systemy strażnicze. Podobnie olbrzymi radioteleskop w Arecibo poświęcał teraz znaczną część czasu nie na obserwacje astronomiczne, lecz na poszukiwania sztucznych sygnałów z gwiazd.
Astronomia obserwacyjna nagle została zasilona pieniędzmi, dzięki którym mogła urzeczywistnić poprzednio nieosiągalne marzenia. Bella patrzyła na obrazy Wielkiego Teleskopu w Chile, Bardzo Wielkiego Teleskopu w Maroko i Gigantycznego Teleskopu, zwanego Sową, usytuowanego w miejscu o nazwie Kopuła C w Antarktyce, gdzie ilość stali wystarczająca do zbudowania drugiej wieży Eiffla podtrzymywała gigantyczne zwierciadło o średnicy stu metrów. Sowa fotografowała narodziny pierwszych gwiazd we wszechświecie i co ważniejsze, sporządzała mapy powierzchni planet krążących wokół pobliskich gwiazd.
Urządzenia pracujące poza granicami Ziemi były niemniej imponujące. Najbardziej udanym spośród nowych obserwatoriów umieszczonych w przestrzeni kosmicznej była usytuowana w punkcie Lagrange’a stacja Cyklopa, która krążyła wokół Ziemi. Zainstalowano tam teleskop wyposażony w pojedynczą, bardzo dużą soczewkę Fresnela, czyli soczewkę dyfrakcyjną, nie zaś zwierciadło.
Jeśli chodzi o to, czego szukały te wszystkie zautomatyzowane oczy, wyniki stuletnich badań starych entuzjastów SET1 zostały po prostu rozgrabione. Opracowywano strategie, dzięki którym można będzie wykrywać sygnały wszelkiego rodzaju aż do bardzo krótkich impulsów — błysków laserowych trwających nie dłużej niż jedna miliardowa sekundy.
Paxton mówił także o mniejszych oczach, całej ich flotylli, rozproszonej w układzie słonecznym i sięgającej aż do orbity Neptuna. Pokazał trójwymiarowy obraz Monitora Głębokiego Kosmosu X7-6102-016, który wysłano na orbitę wokół Saturna.
— To są nasi automatyczni strażnicy, nasza pikieta — grzmiał Paxton. — MGKX7-6102-016 był typowym, najnowocześniejszym urządzeniem naukowym, solidnym i zaopatrzonym w osłonę. Takie urządzenia patrolują niebo aż do samego skraju naszego układu. A także obserwują się wzajemnie.
— To prawda — niepewnie wtrącił profesor Carel. — W rzeczywistości to zaobserwowane przez inne sondy zniszczenie X7-6102-016 zwróciło moją uwagę, nie zaś coś, co przekazała sama sonda.