Bella powiedziała:
— Więc żyjemy w skrupulatnie obserwowanym układzie słonecznym. Co tam masz jeszcze, Bill?
— Broń. — Paxton zamachał ręką i obraz MGKX7-6102-016 zniknął.
— Nadaliśmy temu nazwę Forteca Sol — powiedział Paxton ponuro. — Tworzymy głębokie linie obrony od rubieży układu słonecznego do jego części wewnętrznej, z centrum w ojczyźnie rodzaju ludzkiego, Ziemi. Sama pani wie, że już umieściliśmy nasze zabawki nawet na asteroidach trojańskich.
Asteroidy trojańskie to duże skupisko asteroid obiegających jeden z punktów Lagrange’a Jowisza. Akurat w tej chwili córka Belli, Edna, przebywała na Stacji Trojańskiej, pracując nad nową generacją statków kosmicznych zwanych statkami A. Było to przedsięwzięcie ściśle tajne.
— Dalej mamy asteroidy. Dla celów planowania militarnego wykorzystujemy linię A, centralny pas stanowiący granicę między wewnętrzną a zewnętrzną częścią układu słonecznego. Następnie mamy stacje w punktach Lagrange’a Marsa i Ziemi…
W samym układzie Ziemia-Księżyc znajdowały się platformy obronne na Księżycu, w księżycowych punktach Lagrange’a i na orbicie Ziemi: były to satelity-zabójcy, które potrafiły zasypać intruza gradem kul lub usmażyć go za pomocą laserów emitujących promienie X, albo zwyczajnie staranować. Istniały także systemy naziemne, potężne lasery, miotacze cząstek oraz wyremontowane międzykontynentalne pociski balistyczne z okresu zimnej wojny, które wciąż były w stanie wystrzelić z Ziemi swój ładunek wybuchowy. Ogromne samoloty nieustannie patrolowały górne warstwy atmosfery ziemskiej, mając na pokładzie broń, która mogła zniszczyć nadlatujące pociski. I tak dalej. Cały obszar wewnątrz orbity Księżyca był pełen broni, od powierzchni Ziemi wzwyż, i obejmował coś, co Paxton nazywał „LEO, HEO, GEO i SUPERGEO” — czyli obiekty na orbitach niskiej, wysokiej, geostacjonarnej i poza nią.
Jawna obecność broni i wyposażenia wojskowego to był dopiero początek. Wykorzystane zostało wszystko, co można było wykorzystać do produkcji broni. Nawet znajdujące się w przestrzeni kosmicznej systemy do kontroli pogody, takie jak soczewki i zwierciadła o kilometrowej średnicy, można było łatwo skierować w inną stronę. Każdy pług można było przekuć na miecz.
Bella truchlała, kiedy próbowała wyobrazić sobie przebieg bitwy obronnej, jeśli zostanie zastosowana któraś z tych broni. A to, że wszystkie te rodzaje broni, stworzone, aby prowadzić wojnę na niebie, można obrócić przeciw wrogom na Ziemi, jakoś nikomu nie przyszło do głowy.
Paxton powiedział:
— Oczywiście doskonale zdajemy sobie sprawę, że wymienione środki w żaden sposób nie mogły powstrzymać burzy słonecznej. Dlatego przewidzieliśmy wyjście awaryjne. Nie wiemy, czym mogą nas teraz ugodzić ci Pierworodni. Więc dla celów planowania przyjrzeliśmy się innym katastrofom o charakterze naturalnym, które dosięgły nas w przeszłości, i jak sobie z nimi poradziliśmy…
Przeszedł do kolejnego wykresu, ponurej klasyfikacji katastrof.
Istniały więc „katastrofy lokalne”, które uśmierciły kilka procent ludności świata, jak na przykład wielkie erupcje wulkanów i wojny światowe dwudziestego wieku oraz „katastrofy globalne”, które prowadziły do zagłady znacznej części ludzkości, takie jak uderzenie małej asteroidy, i na koniec „zdarzenia wymierania”, tak niszczycielskie, że ulegała zniszczeniu poważna część wszystkich gatunków i istniała realna groźba zagłady życia na Ziemi.
— Gdyby nie tarcza — beznamiętnie powiedział Paxton — burza słoneczna zadałaby cios, który spowodowałby całkowite wytępienie wszystkich istot żywych, ponieważ powierzchnia Ziemi uległaby stopieniu aż do skalnego podłoża. Ostatecznie tarcza zredukowała to zdarzenie do poziomu katastrofy globalnej. — A burza — powiedział — zainspirowała działania, dzięki którym Ziemia stała się bardziej odporna w razie ewentualnego przyszłego ataku. Próbujemy stworzyć nową bazę przemysłową, byśmy mogli przejść do trybu regeneracji tak szybko, jak to możliwe, w wypadku któregoś z tych głównych rodzajów katastrof. Jeśli na przykład będziemy musieli zbudować następną tarczę, uczynimy to bardziej efektywnie. Oczywiście niektórzy będą utrzymywać, że jako gatunek powinniśmy czynić takie przygotowania, nawet jeśli Pierworodni by nie istnieli. Mamy pewne atuty. Infrastruktura istniejąca w przestrzeni kosmicznej może pomóc w odrodzeniu ziemskiej cywilizacji. Systemy do kontroli pogody ustabilizują zaburzony klimat, tak jak po burzy słonecznej. Stacje orbitalne naprawią zniszczone windy kosmiczne i łącza telekomunikacyjne. W przestrzeni kosmicznej będzie można umieścić urządzenia medyczne. Może nawet będzie można zaopatrywać świat z orbitujących farm lub księżycowych ośrodków rolniczych. Dzieci Ziemi pomogą swej rannej matce. — Skrzywił się. — Jeżeli zechcą z nami współpracować ci pieprzeni Kosmici. Jednakże musimy uczynić coś więcej i przygotować się na najgorsze. — Powiedział to surowo, mierząc wzrokiem każdego ze słuchaczy po kolei. — Musimy mieć plan na wypadek eksterminacji. Oczywiście mamy teraz ludzi także poza Ziemią. Ale powiedziano mi, że nadal istnieją wątpliwości, czy kolonie pozaziemskie zdołają przetrwać, jeżeli Ziemia ulegnie całkowitej zagładzie. Dlatego mamy coś jeszcze w rezerwie.
Mówił o podziemiach na terenie Ziemi i poza nią istniał na przykład wykop w górze księżycowej o nazwie Pico, leżącej na Mare Imbrium. Wiedza całej ludzkości zapisana w postaci elektronicznej. Magazyny DNA. Zamrożone zygoty. Tajne składy, które odnajdzie ktoś, kto się na nie natknie, jeśli rodzaj ludzki ulegnie zagładzie. „Earthmail”, fragment kultury ludzkości wystrzelony ku gwiazdom w przeddzień burzy kosmicznej — kolejne źródło wiedzy o nas.
— No dobrze, Bill. Myślisz, że to wystarczy?
Paxton powiedział twardo:
— Czy ktoś z was wie, czym była space opera! Fikcją osadzoną w przyszłości, o wojnach międzygalaktycznych i statkach kosmicznych o rozmiarach całych światów. Dzieli nas tylko sto lat od Drugiej Wojny Światowej, tylko sto pięćdziesiąt lat od chwili, gdy głównym środkiem transportu podczas działań wojennych był koń. I mimo to stajemy w obliczu groźby na miarę space opera. Za następne, powiedzmy, tysiąc lat, będziemy tak bardzo rozproszeni, że nic oprócz eksplozji jądra Galaktyki nie zdoła zabić nas wszystkich. Ale na razie jesteśmy wciąż narażeni na atak.
Bill Carel odważył się podnieść rękę.
— Taka logika w istocie prowadzi do wniosku, że drugi atak jest bardziej prawdopodobny teraz niż później.
— Tak — warknął Paxton.
— I mimo pańskiej pięknej prezentacji, admirale, ta strategia ma oczywiste wady. — Wszyscy wstrzymali oddech, ale Carel wydawał się na to nie zważać. — Mogę?
— Proszę kontynuować — szybko powiedziała Bella.
— Po pierwsze, szczupłość zasobów, panie admirale. Sam takt, że dysponuje pan stacją na orbicie Jowisza, nie oznacza, że będzie pan w stanie odeprzeć groźbę pochodzącą z takiej samej odległości, ale mającą swe źródło po drugiej stronie Słońca.
— Zdajemy sobie z tego sprawę…
— Ponadto wydajecie się myśleć w dwóch wymiarach, jak gdyby to była wojna lądowa dawnego typu. A jeśli atak nadejdzie spoza płaszczyzny ekliptyki, to znaczy z dala od płaszczyzny, w której leżą Słońce i planety?
— Chodziłem po Marsie — z groźbą w głosie powiedział Paxton. — Wiem, co to jest ekliptyka. Tak się składa, że to licho przybyło, poruszając się w płaszczyźnie ekliptyki. W przyszłości rozważymy opcje uwzględniające tor leżący poza płaszczyzną ekliptyki. Ale wie pan równie dobrze jak ja, że koszt energii, żeby się tam dostać, jest ogromny. Tak, profesorze Carel, układ słoneczny to bardzo rozległe miejsce. Tak, nie możemy ochronić go całego. Ale cóż innego możemy zrobić, jak nie próbować?