— Libby, otwórz moją pocztę.
— Oczywiście. I zapisy wizualne?
— Tak. Już?… Halo, Theo. To znowu ja, czekam, jak zwykle…
Thea powinna słyszeć jej słowa i widzieć większą część tego, co widziała ona sama, przekazywaną przez czujniki zainstalowane w tatuażu identyfikacyjnym na policzku Edny. Jak można się było spodziewać, zabezpieczenia dotyczące wszystkich elementów statków wojennych klasy A znajdujących się na orbicie wokół Jowisza były skuteczne i Thea odbierze jedynie mocno ocenzurowaną wersję listu matki. Ale to było lepsze niż nic.
A jeśli sprawy potoczą się źle, wiadomości te będą wszystkim, co Thei zostanie po matce. Dlatego Edna kierowała swoje słowa w przyszłość.
— Siedzę tu, czekając na załadowanie butli z antymaterią do komory napędu A. Zabiera to dużo czasu, bo musimy być bardzo ostrożni. Teraz patrzę na Achillesa. To jedna z większych asteroid i to tutaj budujemy nasze statki A. Patrząc tam gdzie ja, możesz zobaczyć wykopy i wielkie doły, z których wydobywamy lód i głazy, które posłużą za masę reakcyjną zapewniającą statkowi siłę napędową. A tam widać kopuły, w których wszyscy mieszkamy, kiedy przebywamy na powierzchni. Liberator jest od tego o wiele wygodniejszy, możesz mi wierzyć…
Asteroidy tworzyły grupę na orbicie okołojowiszowej, w punkcie stabilnym grawitacyjnie zwanym L4, sześćdziesiąt stopni przed samym Jowiszem. Drugi taki punkt, L5, podążał za Jowiszem. Astronomowie na Ziemi nazwali dwa skupiska asteroid imionami dwóch rywalizujących ze sobą bohaterów Iliady Homera: Achillesem oraz Trojańczykami.
Punkt L4 stanowił dogodne miejsce wydobywcze dostarczające potrzebnych zasobów, oczywiste miejsce na założenie bazy oraz punkt kontrolny. Może dlatego podczas burzy słonecznej Pierworodni ulokowali tu swoje Oko.
— Nie będę udawała, że się nie boję, Theo. Byłabym głupia, gdybym nie czuła strachu. Nauczyłam się, jak pozbyć się lęku i wykonywać swoją pracę. Ponieważ wiem, że jest to praca, którą trzeba wykonać.
— Może wiesz, że ten statek, czwarty z nowych statków klasy A, jest pierwszym, jakiemu nadano nazwę. Bo o ile inne odbywały tylko loty próbne, o tyle ten statek będzie pierwszym, który ruszy do walki. Przypuszczam, że cokolwiek się stanie, zawsze będą o nim pamiętać. Oczywiście najpierw musimy go poddać kilku próbom.
— Męczyliśmy się nad jego nazwą. Jesteśmy tu otoczeni bohaterami greckiej mitologii. Ale ta mitologia pochodzi z innej epoki, dalekiej od naszej własnej. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na nazwę jednego z wielkich statków powietrznych, który pomógł w ostatniej, decydującej wojnie ludzkości, zanim pojawienie się Pierworodnych zmieniło wszystkie reguły walki. Mam nadzieję, że za następne kilka tygodni będziemy w stanie wyzwolić ludzkość od jeszcze gorszego zagrożenia. I wtedy będę mogła wrócić do domu, do ciebie. Myślę…
Zabrzmiał alarm, na ścianie obok zaczęło błyskać zielone światełko. Zasobniki paliwa w końcu udało się załadować i obsługa naziemna opuszczała statek.
A za dziesięć minut miał nadejść dogodny moment startu zaplanowanego próbnego lotu.
Jeszcze dość czasu. Potem ruszy na prawdziwą misję.
— Zamknij plik, Libby. Ale przedtem usuń ostatni fragment. A potem przyślij do mnie Johna Metternesa.
16. James Clerk Maxwell
Statek świetlny, który miał ich zabrać na Marsa, wyłonił się z mroku. Nosił nazwę James Clerk Maxwell. Żagiel pozostawał w cieniu, ale Bisesa dostrzegła olinowanie, w postaci prostokątnych, niezwykle długich błysków.
W miarę jak zbliżała się godzina spotkania, napięcie Bisesy rosło. Nie trzeba było posiadać żadnej wiedzy technicznej, aby zrozumieć, że statek napędzany światłem słonecznym musi być delikatny jak pajęczyna. A ich mały pająk, wirująca bryła metalu, miał wpaść w tę plątaninę żagli i olinowania. Ciągle spodziewała się, że za chwilę zabrzmią sygnały alarmowe i że zobaczy, jak cienki żagiel owinie się wokół niej jak gwiazdkowy papier.
Myra także była zaniepokojona, pomimo swego astronautycznego doświadczenia. Za to Aleksiej Carel był całkowicie niewzruszony. Kiedy zbliżała się chwila spotkania, siedział, obserwując graficzny monitor ekranowy, od czasu do czasu cicho wypowiadając jakieś słowo, które za pośrednictwem wiązki laserowej było przekazywane do systemów zbliżającego się statku. Sprawiał wrażenie, że całkowicie ufa mechanice orbitalnej i egzotycznej nawigacji niebieskiej, które prowadziły pająka do Maxwella.
W ostatnim momencie główny kadłub Maxwella wyłonił się z mroku. Bisesa miała wrażenie, że siedzi w małej łódce i patrzy na zbliżający się liniowiec, żeglujący po bezkresie oceanu. Cylindryczny kadłub był najeżony antenami i wysięgnikami, a wokół jego górnej krawędzi Bisesa dojrzała szereg bloków, mocujących całe kilometry olinowania.
Z kadłuba wysunęła się przezroczysta rura o średnicy kilku metrów, niepewnie obmacała pająka i zaskoczyła z wyraźnie słyszalnym trzaskiem. Nastąpiło szarpnięcie, kiedy mechaniczne połączenie spowodowało wytracenie resztek pędu pająka. Następnie rura skurczyła się jak harmonijka, przyciągając do siebie obydwa statki, aż się zetknęły.
Aleksiej usiadł wygodnie, uśmiechając się szeroko.
— Na szczęście istnieją uniwersalne protokoły cumownicze.
— I to by było tyle. — Odlepił elastyczny ekran od ściany, zgniótł go i wepchnął do kieszeni. — Czas się pakować. Weźcie wszystko, co chcecie, i zostawcie to, co nie jest wam potrzebne.
— Nie zabieramy pająka — powoli powiedziała Bisesa.
— Jasne, że nie.
Bisesa dziwnie niechętnie opuszczała pająka.
— Chyba jestem zbyt stara na ciągłe zmiany.
Myra ścisnęła ją za ramię. Tego rodzaju serdeczne gesty były u niej sporadyczne. Bisesa godziła się ze wszystkim, co tylko mogła jej ofiarować sponiewierana przez życie córka.
— Mamo, jeśli ja potrafię dać sobie z tym radę, to ty także. Chodź, przygotujmy się.
Kiedy Aleksiej otworzył właz w ścianie kabiny, odsłoniła się zewnętrzna powierzchnia Maxwella, wydzielająca lekki zapach spalenizny. Bisesa dotknęła z zaciekawieniem powierzchni, która przez długie miesiące znajdowała się w próżni kosmosu. Była gorąca.
Właz Maxwella otworzył się.
Przeszli do wnętrza, które było czyste, jasno oświetlone i lekko pachniało mydłem. Za nimi, stukając, ruszyła walizka. Błyskawicznie wysunęły się z niej poduszeczki na cienkich niciach, które przyssały się do ścian, dzięki czemu walizka pełzła przed siebie jak niezdarny, gruby pająk.
Właz zamknął się za nimi i Bisesa poczuła delikatne drgania, gdy pająk odcumował od wielkiego cielska Maxwella. We włazie nie było okna. Żałowała, że nie może widzieć, jak porzucony pająk oddala się.
Aleksiej ostrzegł je:
— Pamiętajcie, że ciężar tej konstrukcji starano się zmniejszyć do minimum. Cały statek waży tylko około dziesięciu ton, i to razem z żaglem. Mogłybyście bez trudu przebić nogą kadłub. — Postukał w wewnętrzną przegrodę. — Ten materiał to rodzaj papieru ryżowego. Lekki, ale delikatny. — Przebił go palcem, żeby im to pokazać, po czym oderwał mały pasek i włożył do ust. — Jest także jadalny. W razie dramatu można jeść meble.
Bisesa zapytała:
— Dramatu? Jakiego dramatu?