Выбрать главу

Myra powiedziała powoli:

— Przypuszczam, że najgorsza rzecz, jaka się może wydarzyć, to utrata żagla albo jego zniszczenie. W takim wypadku człowiek jest pozostawiony własnemu losowi, poruszając się po torze, na jakim znajdował się statek w chwili takiego wypadku. Ratunek jest możliwy, ale prawdopodobnie zająłby miesiące, jeśli nie lata.

Bisesa zastanowiła się.

— Ile dotąd było wypadków?

— Bardzo niewiele — powiedział Aleksiej. — I żadnego śmiertelnego. — Poinformował je krótko o różnych poziomach zabezpieczeń w profilu misji; jeśli więc rzeczywiście utracą żagiel, zawsze gdzieś uda im się dotrzeć. — Bardziej prawdopodobne jest, że prędzej twoje ciało odmówi posłuszeństwa niż taki statek — powiedział, ale to nie bardzo uspokoiło Bisesę.

Kiedy Aleksiej zniknął na, jak to określił, „mostku”, aby sprawdzić systemy statku, Myra i Bisesa rozejrzały się i rozpakowały.

W niedługim czasie poznały rozkład Maxwella. Ciśnieniowy kadłub stanowił cylinder o wysokości kilku metrów. Podzielony przegrodami z papieru ryżowego składał się z trzech głównych pokładów. Na dole znajdował się pokład użytkowy — tak określił go Aleksiej. Zaglądając przez włazy, zobaczyły sterty zapasów, aparaturę podtrzymującą życie, sprzęt naprawczy oraz ładunek. „Mostek” stanowił górny pokład.

Pokład środkowy obejmował pomieszczenia mieszkalne. Poza częścią kuchenną i łazienką był rozdzielony ruchomymi przegrodami na pomieszczenia, które mogły służyć za toalety, sypialnie lub pracownie dla dziesięcioosobowej załogi. W ścianach znajdowały się wbudowane szafy oraz składane łóżka i krzesła. Bisesa i Myra spędziły trochę czasu, przesuwając przegrody. Zdecydowały się na utworzenie trzech małych sypialni położonych jak najdalej od siebie i od ubikacji; papierowe przegrody raczej nie były dźwiękoszczelne.

Kwatery były niemal tak małe jak w pająku. Ale ciasne korytarze i niskie pokoje stanowiły jedyną w swoim rodzaju mieszaninę architektoniczną, którą można było wykorzystywać zarówno na ziemi, jak i w przestrzeni kosmicznej. Żagiel zapewniał przyspieszenie nie przekraczające jednej setnej przyspieszenia ziemskiego — zbyt mało, aby utrzymać się na podłodze. Dlatego wszędzie były uchwyty dla dłoni i oparcia dla nóg, jak na stacji kosmicznej, rzepy i barwne oznaczenia góry i dołu, tak aby zawsze było wiadomo, gdzie co jest.

Ale z drugiej strony owa jedna setna przyspieszenia ziemskiego była stała i niesłabnąca. Bisesa przekonała się, że jeśli wdrapie się na sufit i puści, spłynie na ziemię w ciągu sześciu lub siedmiu sekund, jak płatek śniegu i osiądzie miękko na podłodze. Mała siła przyciągania była zaskakująco przydatna, powodowała bowiem, że pył osiadał i wszelkie rupiecie w końcu lądowały na ziemi, nie musiała się zmagać z kocami czy szukać zabłąkanych kropelek, które uroniła, pijąc kawę.

* * *

„Mostek” był zastawiony stołami i krzesłami. Bisesie przypomniało się, że nie jest to statek wojskowy. Kiedy Bisesa i Myra dostały się do środka po krótkiej drabinie z dolnego pokładu, Aleksiej siedział w jednym z owych krzeseł, cierpliwie obserwując obrazy na rozłożonym przed sobą ekranie.

Ściany były całkowicie przezroczyste.

Przestrzeń kosmiczna była pozbawiona gwiazd, jeśli nie liczyć trzech świateł, Słońca, Ziemi i Księżyca, które tworzyły ogromny trójkąt wokół statku. Na widok tych trzech światów Bisesa poczuła nieokreślony lęk. Z jakiegoś powodu pomyślała o Mirze i małpach człekokształtnych, które tam widziała, australopitekach o ludzkich nogach i rękach goryli.

Myra zauważyła jej reakcję i pociągnęła ją za rękę.

— Mamo, to jest jak jazda w wesołym miasteczku. Nie przejmuj się, jeśli zakręciło się w głowie. Popatrz.

Bisesa uniosła głowę.

Ujrzała tarczę ciemności, nieco bardziej szarej niż aksamitna czerń nieba. Jej twarz pokryły plamki jasnego, oślepiającego światła słonecznego. Był to żagiel, arkusz folii, tak ogromny, że mógłby zakryć całe centrum Londynu. Słyszała delikatny przerywany terkot, który wydawały umocowane na szczycie maleńkie bloczki pociągające biegnące ponad jej głową olinowanie, nici, które chwytały światło Słońca.

Kadłub, który ją otaczał, był jak wisząca na spadochronie puszka.

— Witajcie na pokładzie Jamesa Clerka Maxwella — powiedział Aleksiej, szczerząc zęby w uśmiechu.

— I wszystko to wprawia w ruch światło słoneczne.

— Tak. — Aleksiej przeciął dłonią snop światła wpadającego do kabiny. — Ciśnienie fotonów padających na powierzchnię odbijającą. Na Ziemi w słoneczny dzień związany z tym nacisk działający na twarz wynosi może jedną tysięczną grama. Żagiel ma na tyle dużą powierzchnię i na tyle małą masę, że dzięki tej sile zyskuje przyspieszenie jednej setnej g. Ale siła ta działa nieustannie i nie przestaje nas popychać… W taki sposób dotrzemy do Marsa w ciągu dwudziestu dni.

Żagiel stanowił siatkę nanorurek z tego samego niezwykle wytrzymałego materiału, z którego była wykonana taśma windy kosmicznej. „Tkaninę” stanowiła napylona cieniusieńka warstwa boru o grubości zaledwie kilkuset średnic atomowych.

— Tkanina żagla jest tak delikatna, że bardziej przypomina dym aniżeli coś materialnego — powiedział Aleksiej. — Ale jest zarazem na tyle odporna, że jest w stanie wytrzymać słoneczne gorąco wewnątrz orbity Merkurego.

Smugi światła padły na powierzchnię zwierciadła i maleńkie bloczki zawarczały.

— Takie oscylacje pojawiają się cały czas — powiedział Aleksiej. — Dlatego tego rodzaju żagle muszą być „inteligentne”, podobnie jak kiedyś tarcza. W tkaninie są osadzone siłowniki i maleńkie silniczki rakietowe. Max, czyli sztuczna inteligencja zawiadująca statkiem, dba o właściwe ustawienie. I w znacznej mierze zajmuje się nawigacją. Po prostu mówię, gdzie chcę się udać. Tak naprawdę dowodzi tu Max. Na szczęście za bardzo się tym nie chełpi.

Bisesa powiedziała:

— Rozumiem, jak Słońce może cię odpychać. Ale jak możesz żeglować ku Słońcu, powiedzmy, z Marsa na Ziemię? Myślę, że to tak jak halsowanie.

— To nie jest dobra analogia — spokojnie powiedział Aleksiej. — Musisz pamiętać, że wszystkie ciała w układzie słonecznym zasadniczo krążą wokół Słońca. A to określa sposób funkcjonowania żagla… — Mechanika orbitalna wydawała się sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem. — Jeżeli przyspieszę, wejdę na wyższą orbitę. A jeżeli ustawię żagiel tak, aby ciśnienie światła słonecznego było skierowane przeciwnie do kierunku ruchu, prędkość orbitalna zmaleje i zacznę się poruszać po spirali w stronę Słońca… — Bisesa przyglądała się wykresom, które pokazywał na ekranie, ale kiedy pojawiły się równania, dała spokój.

— To wszystko jest dla ciebie intuicyjnie oczywiste, prawda? To znaczy zasady mechaniki niebieskiej.

Zatoczył ręką koło.

— Chyba rozumiesz, dlaczego. Tutaj widzisz, że te prawa rzeczywiście działają. Często zastanawiałem się, jak naukowcy na Ziemi zdołali coś z tego zrozumieć. Sto lat temu pierwsi księżycowi astronauci powrócili na Ziemię odmienieni. Wielu spośród nas, Kosmitów, to deiści, teiści lub panteiści.

— Wierzą, że Boga można odnaleźć w prawach fizyki — powiedziała Myra.

— Albo że Bóg jest w tych prawach.

— Przypuszczam, że to ma sens — powiedziała Bisesa. — Religie i bogowie nie muszą iść ze sobą w parze. Buddyści niekoniecznie wierzą w istotę najwyższą; może istnieć religia bez boga.

Myra przytaknęła.