Выбрать главу

— I możemy wierzyć w Pierworodnych nie wyznając żadnej religii.

Aleksiej powiedział spokojnie:

— Och, Pierworodni to nie bogowie. Przekonają się o tym pewnego dnia.

Bisesa powiedziała:

— Ale ty nie jesteś teistą, prawda, Aleksiej? Lubisz cytować Biblię, ale słyszałam, jak się modlisz — do Słońca?

Wyglądał na zmieszanego.

— Przyłapałaś mnie. — Uniósł głowę do światła. — Niektórzy z nas żywią do niego coś w rodzaju szacunku. To coś, co nas trzyma przy życiu, jedyne ciało, jakie widać nawet z najdalszych głębi układu słonecznego.

Myra kiwnęła głową.

— Słyszałam o tym. Kult Sol Invictus — Słońca Niepokonanego. To jeden z ostatnich wielkich pogańskich bogów Imperium Rzymskiego, tuż przed uznaniem chrześcijaństwa za religię państwową. Czy to nie pojawiło się na Ziemi ponownie, przed burzą słoneczną?

Aleksiej potwierdził.

— W owych dniach składano wiele ofiar, by przebłagać rozgniewanych bogów. Ale kult Słońca Niepokonanego rozprzestrzenił się wśród pierwszych Kosmitów, zwłaszcza tych, którzy pracowali na terenie tarczy.

Bisesa przypomniała sobie innego boga Słońca, który wmieszał się w jej życie: Marduka, zapomnianego boga Babilonu. Powiedziała:

— Wy, Kosmici, naprawdę nie jesteście tacy jak cała reszta, prawda, Aleksiej?

— Oczywiście. Jak moglibyśmy być tacy sami?

— I dlatego zabierasz mnie na Marsa? Z powodu innej perspektywy?

— Jest ważniejszy powód. Tamtejsi ludzie coś znaleźli. Coś, czego nigdy nie szukałyby żadne rządy na Ziemi. Chociaż te rządy szukają ciebie, Biseso.

Bisesa zmarszczyła brwi.

— Skąd wiesz?

Aleksiej wyglądał na zmieszanego.

— Mój ojciec pracuje w Światowej Radzie Przestrzeni Kosmicznej. Jest kosmologiem…

A więc tak, pomyślała Bisesa, nowa różnica pokoleń już zamanifestowała się wyraźnie. Kosmita szpieguje swego własnego, przebywającego na Ziemi, ojca.

Ale mimo że byli w głębi kosmosu, nie powiedział już nic więcej, ani gdzie zabierano Bisesę, ani czego od niej oczekiwano.

Myra wydęła usta.

— To dziwne. Słońce Niepokonane — to taki kontrast z chłodnym sposobem myślenia teistów.

— Tak. Ale nie sądzisz, że dopóki nie pokonamy tych pieprzonych Pierworodnych, potrzebujemy boga z epoki żelaza? — Aleksiej wyszczerzył zęby w uśmiechu, co w padającym nań świetle słonecznym sprawiało szokujące wrażenie.

Bisesa, wyczerpana napięciem i poczuciem obcości, wycofała się do swej nowo urządzonej kabiny. Poukładała swoje rzeczy i przypięła się do wąskiej koji.

Pomieszczenie było małe, ale to jej nie przeszkadzało. Kiedyś była w wojsku. I tak było tu o wiele lepiej niż w obozie ONZ w Afganistanie, gdzie stacjonowała, zanim znalazła się na Mirze.

Uderzyło ją, że ten pokład mieszkalny wydawał się ciasny, nawet biorąc pod uwagę geometrię kadłuba statku. Przypomniała sobie, jak wcześniej zwiedzała pokład użytkowy, miała dobrą pamięć do kształtów.

Sennie wymamrotała:

— Więc dlaczego ten pokład jest o tyle mniejszy od pokładu użytkowego?

Odezwał się cichy głos.

— Ponieważ te ściany są wypełnione wodą, Biseso.

— To ty, Talesie?

— Nie, Biseso. Aleksiej nazywa mnie Max. — Głos był męski, z lekkim szkockim akcentem.

— Max, to od Jamesa Clerka Maxwella. Ty jesteś statkiem.

— Ściśle biorąc, żaglem, który stanowi najbardziej inteligentny i wrażliwy element. Jestem osobą prawną (nie-człowiekiem) — spokojnie powiedział Max. — Posiadam pełny zestaw zdolności poznawczych.

— Aleksiej powinien był nas sobie przedstawić.

— Byłoby miło.

— Woda w ścianach?

Chroniła delikatnych pasażerów przed twardym promieniowaniem kosmicznym, nawet kilka centymetrów wody stanowiło zaskakująco skuteczną osłonę.

— Max. Skąd takie imię?

— Jest chyba odpowiednie…

Szkocki fizyk nazwiskiem James Clerk Maxwell, żyjący w dziewiętnastym wieku, dowiódł, że światło wywiera ciśnienie i na tej podstawie ludzie zbudowali flotę statków świetlnych. Jego prace położyły podwaliny pod rewolucję pojęciową zapoczątkowaną przez Einsteina.

Bisesa uśmiechnęła się.

— Przypuszczam, że Maxwell byłby zaskoczony, widząc, jak w dwa stulecia później jego idee znalazły zastosowanie w technice.

— W rzeczywistości trochę studiowałem prace Maxwella. Mam sporo wolnego czasu. Myślę, że mógł był wpaść na pomysł żagla słonecznego. W końcu znał się na fizyce.

Bisesa podparła głowę dłonią.

Kiedy czytam o Atenie, sztucznej inteligencji, która rezydowała na tarczy, zawsze zastanawiam się, jakbym się czuła na jej miejscu. Inteligencja zamknięta w takim obcym ciele. Max, jak to jest być tobą?

— Często zastanawiam się, jak to jest być tobą — odparł łagodnie. — Potrafię się dziwić. I podziwiać.

Słowa te zaskoczyły Bisesę.

— Podziwiać? Co?

— Podziwiać, że znajduję się we wszechświecie, pełnym takiego piękna, a jednocześnie rządzonym przez tak proste prawa. Dlaczego tak jest? A właściwie dlaczego nie?

— Jesteś teistą, Max?

— Wielu wybitnych teistów to twory sztucznej inteligencji.

Elektroniczni prorocy, pomyślała.

— Myślę, że Maxwell byłby z ciebie dumny.

— Dziękuję.

— Światło, proszę.

Światło przygasło, pozostawiając słabą, szkarłatną poświatę. Zapadła w głęboki sen, a delikatna grawitacja wystarczała, by nie miała uczucia, że spada.

W kilka godzin później Max ją obudził, bo jak powiedział przepraszająco, zbliżali się do Księżyca.

* * *

Czuwający na mostku Aleksiej powiedział:

— To oczywiście zupełny przypadek, że nasza podróż na Marsa wiedzie koło Księżyca. Ale udało mi się wykorzystać jego siłę przyciągania, aby odpowiednio skorygować trajektorię lotu…

Bisesa przestała go słuchać i tylko patrzyła.

Rosnąca tarcza Księżyca, który był prawie w pełni, nie wyglądała jak znajoma ludzka twarz, która unosiła się nad ulicami Manchesteru w czasach jej dzieciństwa. Teraz zbliżyła się tak bardzo, że jej wielkie „prawe oko”, Mare Imbrium, obróciło się w jej stronę, odsłaniając fragment drugiej strony globu, usianej kraterami okolicy, niewidocznej dla człowieka przed nadejściem ery lotów kosmicznych.

Ale interesowała ją nie geologia Księżyca, lecz ślady działalności człowieka. Razem z Myrą z przejęciem wypatrywały wielkich baz, Armstronga i Tooke’a, wyraźnie widocznych w postaci srebrzysto-zielonych bąbli na tle jasnobrązowego księżycowego gruntu. Bisesa myślała, że dostrzega drogę, srebrną linię przecinającą krater Claviusa, w którym przycupnęła baza Tooke’a i od którego wzięła swą dawną nazwę. Wtedy zdała sobie sprawę, że to musi być długa na kilka kilometrów elektromagnetyczna wyrzutnia.

Teraźniejszy Księżyc był wyraźnie miejscem uprzemysłowionym. Ogromne, pokryte pyłem równiny wyglądały, jak gdyby zostały przeczesane; księżycowe morza były usiane kopalniami odkrywkowymi, w których wydobywano tlen, wodę i rozmaite minerały. Na biegunach rozłożyły się ogromne gospodarstwa zasilane bateriami słonecznymi, a nowe obserwatoria lśniły jak żarzące się węgle, wykonane z czarnego szkła otrzymanego wprost z księżycowego pyłu. Wokół równika biegła lśniąca nić — aleftron, najpotężniejszy akcelerator cząstek w całym układzie słonecznym.

Coś w tym widoku zaniepokoiło Bisesę. Po czterech miliardach lat bezruchu na Księżycu zmieniło się tak wiele, i to w ciągu zaledwie stu lat po tym, jak Armstrong po raz pierwszy postawił stopę na jego gruncie. Rozwój ekonomiczny Księżyca zawsze stanowił marzenie Buda Tooke’a. Ale teraz Bisesa zastanawiała się, czy Pierworodni, którzy sami mogli być starsi niż Księżyc, patrzą na ten budzący niepokój krajobraz.