Myra pokazała palcem.
— Mamo, popatrz tam, na Mare Imbrium.
Bisesa spojrzała we wskazanym kierunku. Zobaczyła tarczę, która musiała mieć kilka kilometrów średnicy. Lśniła odbitym światłem słonecznym, a przez jej powierzchnię przelatywały drżące fale.
— To fabryka żagli słonecznych — mruknął Aleksiej. — Kładą tkaninę, na którą napylają warstwę boru, i cały czas obracają, by uchronić przed siłą przyciągania Księżyca…
Lśniąca tarcza wydawała się wirować i marszczyć, a potem nagle oderwała się od powierzchni gruntu i oscylując, uniosła się w górę.
— To piękne — powiedziała Bisesa.
Aleksiej wzruszył ramionami.
— Tak, ładne. Mówiąc szczerze, większość z nas nie uważa, żeby Księżyc był szczególnie interesujący. Tam, na dole, to nie są prawdziwi Kosmici. Nie są nimi, skoro mogą dostać się na Ziemię w dzień czy dwa. Nazywamy to strychem Ziemi…
Max mruknął:
— Zaraz osiągniemy punkt największego zbliżenia.
Teraz przed Bisesą przesuwał się Księżyc w całej okazałości. Kratery pogrążone w cieniu umykały za oknami mostka. Bisesa poczuła, jak dłoń Myry zaciska się na jej własnej dłoni. Pomyślała bezradnie, że są widoki, jakich ludzkie oko nie powinno oglądać.
Przed ich oczyma przemknął terminator, nieregularna linia oświetlonych szczytów i ścian kraterów, i znowu pogrążyli się w ciemności rozświetlonej jedynie bladą poświatą Ziemi. Kiedy ostre światło słoneczne zostało przesłonięte, statek utracił siłę ciągu, a Bisesa poczuła zanik poprzedniej niewielkiej siły ciężkości.
17. Statek wojenny
John Metternes wpadł do kabiny załogi Liberatora.
Edna zapytała:
— Wszystko w normie?
— Tak — powiedział mechanik. Był bez tchu i jego lekki belgijski akcent zniekształcony akcentem australijskim sprawiał, że spółgłoski syczące aż zgrzytały. — Załadowaliśmy butle i podłączyliśmy, i nie urwało nam głów. Wszystkie protokoły sprawdzone, zasobniki z antymaterią w porządku… Tak, wszystko w normie i gotowe do startu. Najwyższy czas.
Miał około czterdziestki, był krzepkim mężczyzną i pocił się tak obficie, że miał poplamiony kombinezon pod pachami, pomimo wszystkich warstw ochronnych. Widać też było osad wokół ust. Prawdopodobnie znowu wymiotował. Chociaż miał stopień komandora porucznika i miał służyć na Liberatorze jako główny mechanik, John późno wyruszył w kosmos; był jednym z tych nieszczęśników, których bebechy nigdy nie zdołały się przystosować do mikrograwitacji. Nie żeby sprawiało to jakąkolwiek różnicę, gdy włączał się napęd A, bo Liberator podczas lotu miał siłę ciągu równą pełnej sile przyciągania ziemskiego.
Edna postukała w elastyczny ekran, przebiegła wzrokiem ostateczny konspekt operacji i sprawdziła, czy ma zezwolenie kontroli na Achillesie.
— Dogodny moment startu za pięć minut.
Metternes wyglądał na zaniepokojonego; jego szeroka twarz poszarzała.
— Wielkie nieba!
— W porządku? Automatyczne odliczanie już zostało włączone, ale wciąż możemy to odwołać, jeśli…
— Dobry Boże, nie. Słuchaj — zaskoczyłaś mnie, to wszystko, nie wiedziałem, że to będzie tak szybko. Im szybciej się za to weźmiemy, tym lepiej. A poza tym coś prawdopodobnie nawali, zanim dojdziemy do zera, zwykle tak bywa… Libby, poproszę schematy.
Duże okno znajdujące się przed nimi zamgliło się i widok Achillesa na tle gwiazd zastąpił rzut boczny samego Liberatora, obraz generowany w czasie rzeczywistym przez czujniki na Achillesie i gdzie indziej. Kiedy John postukał w ekran, kadłub stał się przezroczysty, odsłaniając podświetlone na zielono prowadzone prace, rozproszone zaś czerwone punkciki wskazywały nierozwiązane dotąd problemy techniczne.
W gruncie rzeczy konstrukcja statku była prosta. Liberator najbardziej przypominał fajerwerki z okazji święta czwartego lipca; rakieta miała długość stu metrów, pomieszczenia mieszkalne znajdowały się w jej przedniej części, a z tyłu rozwierała się ogromna dysza. Większa część kadłuba była wypchana lodem wydobytym na asteroidzie, brudnym śniegiem, który posłuży jako masa reakcyjna do napędzania statku.
A gdzieś w głębi statku, w pobliżu tej dyszy, umieszczone było samo urządzenie napędowe wykorzystujące antymaterię.
Antymateria miała postać maleńkich granulek zamrożonego wodoru, czy raczej antywodoru, który technicy nazywali „paliwem H”. Na razie znajdowało się ono wewnątrz wolframowego rdzenia, było odizolowane od zwykłej materii niewidzialnymi ścianami pola elektromagnetycznego, przy czym utrzymanie tego pola wymagało ogromnych ilości energii.
Paliwo H stanowiło cenny materiał. Z powodu eksplozywnych skłonności przy zetknięciu ze zwykłą materią antymateria nie występowała samoistnie, ale trzeba ją było wytwarzać. Pojawiała się jako produkt uboczny podczas zderzeń cząstek o wysokiej energii. Ale najpotężniejsze akceleratory na Ziemi, nawet gdyby działały bez przerwy, mogłyby wytworzyć jedynie mikroskopijne ilości antymaterii. Wielki aleftron na Księżycu, jako fabryka antymaterii, był bezużyteczny. Naturalne źródło antymaterii w końcu wykryto w „rurce przepływu” łączącej jeden z księżyców Jowisza, Io, z macierzystą planetą; wewnątrz owej rurki płynął prąd elektryczny o natężeniu pięciu milionów amperów, powstający, gdy Io przedzierała się przez pole magnetyczne Jowisza.
Wydobywanie antymaterii sprowadzało się do wysłania statku kosmicznego do wnętrza rurki przepływu i wykorzystania pułapek magnetycznych do odsiania cząstek antymaterii. Ale pojawiło się przy tym mnóstwo problemów technicznych.
Kiedy Edna wydala odpowiednie polecenie, pole magnetyczne zaczęło pulsować, wystrzeliwując grudki antymaterii, które uderzały w nadlatujący strumień zwykłego wodoru. Materia i antymateria anihilowały i masa natychmiast zamieniała się w energię. Lód z asteroidy sublimował i przekształcał się w przegrzaną parę, która wydobywając się przez dyszę, pchała Liberatora naprzód.
I to było właściwie wszystko, jeśli nie liczyć niezwykle trudnych szczegółów technicznych związanych z obchodzeniem się z antymaterią. Liberator był więc rakietą parową. Ale liczby były imponujące. Nawet potężne reakcje jądrowe we wnętrzu Słońca prowadziły do przekształcenia jedynie niewielkiego ułamka jego masy w energię. Natomiast w wyniku anihilacji materii i antymaterii powstawała wyłącznie energia; ze słynnego równania Einsteina, E=mc2, doprawdy nie można było wycisnąć więcej.
W rezultacie szczypta antymaterii, zaledwie około pięćdziesięciu miligramów, zapewniała ilość energii równoważną całej energii chemicznej zmagazynowanej na pokładzie wielkiej rakiety kosmicznej, takiej jak wahadłowiec. To właśnie sprawiało, że nowy napęd oparty na antymaterii był tak użyteczny dla rządów, zapewniając możliwość szybkiej reakcji w obliczu inwazji układu słonecznego. Liberator był statkiem tak potężnym, że mógłby doprowadzić Ednę do bomby Q, oddalonej o połowę odległości do Jowisza, czyli równej odległości pasa asteroid od Ziemi, zaledwie w ciągu stu dwunastu godzin.