Выбрать главу

Liberator był mały w porównaniu ze statkami świetlnymi Kosmitów. Ale o ile statek świetlny składał się niemal wyłącznie z pajęczyny żagla, o tyle Liberator stanowił litą bryłę, broń. A jego kształt był niewiarygodnie falliczny, podobnie jak wiele dotychczas skonstruowanych przez człowieka rodzajów broni, jak cierpko zauważyli liczni obserwatorzy.

* * *

Tak naprawdę John miał niewiele do roboty. Libby zajmowała się odliczaniem, które było tak proste, jak to możliwe. John był coraz bardziej spięty.

— Obserwują nas — powiedziała Edna spokojnie, żeby go oderwać.

— Tak? Kto?

— Achilles. Technicy, administratorzy, pozostała część załogi.

Edna wymazała zawartość ekranu i znów zobaczyli powierzchnię pokrytego lodem księżyca. Dok remontowy roił się od postaci w skafandrach kosmicznych.

— To tyle, jeśli chodzi o protokoły bezpieczeństwa — mruknął John. — Co oni tam robią?

Libby odparła:

— Chyba przyszli, żeby popatrzeć na start pierwszego statku wojennego zbudowanego przez człowieka.

— No, no! — szepną! John. — Ona ma rację. Pamiętasz Star Wars, Star Trek!

Edna nigdy nie słyszała o tych reliktach kultury zamierzchłej przeszłości.

— Wszystko się tutaj zaczyna — powiedział John. — Pierwszy statek wojenny. Ale na pewno nie ostatni, daję słowo.

— Trzydzieści sekund — spokojnie powiedziała Libby.

— Niech to diabli — powiedział John. Chwycił poręcze leżanki. To się dzieje naprawdę, nagle pomyślała Edna. Była oddana swemu zadaniu; naprawdę poleci tym statkiem do walki z nieznanym wrogiem, statkiem wprawianym w ruch przez napęd, który przetestowano zaledwie parę razy, statkiem tak nowym, że nadal pachniał wypolerowanym metalem. Libby powiedziała:

— Trzy, dwa, jeden.

Gdzieś w głębi statku rozwarła się pułapka magnetyczna. Materia znikła.

A Ednę wcisnął w fotel ciąg tak silny, że zaparło jej dech.

18. Mars

Podróż ciągnęła się bez końca.

Nawet teraz Aleksiej nie pozwalał na żadne rozmowy na poufne tematy czy używanie „nieprzemyślanych słów” w kabinie Maxwella, w tej maleńkiej przestrzeni unoszącej się o miliony kilometrów od najbliższej istoty ludzkiej. — Nigdy nie wiadomo, kto słucha. — I chociaż miejsca było więcej niż na pokładzie pająka, papierowe przegrody nie były dźwiękoszczelne, więc Myra i Bisesa nie miały wrażenia prawdziwej prywatności.

Nie rozmawiali ze sobą. Stanowili tak samo zamkniętą załogę jak w pająku.

Po upływie zda się nieskończonego czasu, odmierzanego jedynie stopniowym zmniejszaniem się tarczy Słońca, wreszcie z ciemności wyłonił się Mars. Bisesa i Myra patrzyły z zaciekawieniem przez okna na mostku.

Zbliżający się świat stanowił pomarańczowo-czerwoną tarczę, pokrytą nierównościami, na półkuli północnej snuły się szerokie ławice szarej mgły. W porównaniu z Ziemią, która z przestrzeni kosmicznej była równie jasna jak niebo za dnia, Mars wydał się Bisesie dziwnie mroczny i ponury.

Ale kiedy statek świetlny robił kolejne pętle, stopniowo obniżając lot, zaczęła się orientować w oglądanym krajobrazie. Widać było zniszczone południowe wyżyny, przecięte potężnym Helias, a na północy gładsze, wyraźnie młodsze równiny Vastitas Borealis. Bisesę uderzyło, jak wielkie jest wszystko na Marsie. System kanionów Valles Marineris ciągnął się prawie przez jedną czwartą obwodu planety, a wulkany Tharsis stanowiły wyraźne magmowe odkształcenie powierzchni planety.

To wszystko mogłaby zobaczyć, gdyby odwiedziła Marsa w 1969, a nie w 2069 roku. Ale dzisiaj atmosfera Marsa była pokryta smugami oślepiająco białych chmur. Trasa Maxwella przebiegała nad samym szczytem Olimpu, gdzie czarny dym kłębił się w kalderze tak rozległej, że pomieściłaby cały Nowy Jork.

Na odmienionej powierzchni Marsa wyraźnie było widać blizny pozostawione przez burzę słoneczną, ale także i ślady działalności człowieka. Największą osadą na Marsie był leżący w obszarze równikowym Port Lowella, srebrzysta plama na skraju południowych wyżyn. Drogi wiły się we wszystkich kierunkach, przypominając siatkę prostoliniowych kanałów, które dawni obserwatorzy jakoby widzieli na Marsie. Wśród tych dróg i kopuł widać było plamy zieleni, życie przywiezione z Ziemi rozkwitało pod szkłem w glebie Marsa.

Myra pokazała na pas zieleni ciągnący się przez północne równiny i ginący w mrocznej głębinie Helias. To nie miało nic wspólnego z Ziemią.

Aleksiej powiedział Bisesie, że spędzą kilka nocy w Porcie Lowella. Jak tylko będzie wolny poruszający się po powierzchni łazik, ruszą dalej, na północ — aż do marsjańskiego bieguna, jak się dowiedziała z rosnącym niedowierzaniem. Popatrzyła na gęstą pokrywę mgły, zastanawiając się, co ją czeka tam na dole, w jej nieprzeniknionym mroku.

* * *

Spędzili cały dzień unosząc się nad powierzchnią Marsa, podczas gdy delikatne ciśnienie światła słonecznego stabilizowało orbitę Maxwella. Potem przysadzisty, pudełkowaty statek ciężko uniósł się z Portu Lowella.

Jedynym pasażerem wahadłowca była kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat. Ubrana w jasnozielony kombinezon, była szczupła, wyglądała na kruchą, a na jej twarzy, otwartej, jakby pustej, widniał wyraźny tatuaż identyfikacyjny.

— Cześć. Jestem Paula. Paula Umfraville.

Kiedy Paula uśmiechnęła się do niej, Bisesa wydała stłumiony okrzyk.

— Przepraszam. Ja tylko…

— Nie przejmuj się. Mnóstwo ludzi z Ziemi reaguje w ten sam sposób. Naprawdę pochlebia mi, że ludzie tak dobrze pamiętają moją matkę…

Dla pokolenia Bisesy twarz Heleny Umfraville stała się jedną z najsławniejszych na całym świecie, nie tylko z powodu jej udziału w pierwszej załogowej misji na Marsa, lecz dla niezwykłego odkrycia, jakiego dokonała tuż przed śmiercią. Paula mogłaby być jej dublerką.

— Nie jestem nikim ważnym. — Paula szeroko rozłożyła ręce. — Witaj na Marsie! Myślę, że będziesz zaintrygowana tym, co tutaj znaleźliśmy, Biseso Dutt…

Wahadłowiec opadał łagodnie. Kiedy Bisesa patrzyła, pomarszczona powierzchnia Marsa spłaszczyła się i niebo nabrało koloru ochry.

Paula mówiła przez całą drogę, być może próbując w ten sposób uspokoić zalęknionych pasażerów.

— Zwykle przepraszam gości z Ziemi, zwłaszcza jeśli jadą na bieguny, jak ty teraz, Biseso. Wylądujemy na tej szerokości geograficznej i stąd będziemy musieli przewieźć cię drogą lądową aż na czapę polarną. Ale wszystkie systemy wspomagające znajdują się w Porcie Lowella oraz w innych koloniach położonych w pobliżu równika, ponieważ pas równikowy był jedynym obszarem, do którego mogły dotrzeć statki kosmiczne pierwszej generacji, napędzane energią chemiczną…

Myra była bardziej zainteresowana Paulą niż Marsem. Powiedziała z zakłopotaniem:

— Po burzy słonecznej poszłam na astronautykę. Helena Umfraville była dla mnie bohaterką, studiowałam jej życie. Nie wiedziałam, że miała córkę.

Paula wzruszyła ramionami.

— Nie miała przed udaniem się na Marsa. Ale chciała mieć dziecko. Wiedziała, że na Aurorze 1 spędzi długie miesiące bombardowana promieniowaniem kosmicznym. Dlatego zanim wyruszyła, zostawiła na Ziemi komórki jajowe. Na czas burzy słonecznej przeniesiono je do hibernaculum. A kiedy burza minęła, mój ojciec — no cóż, oto jestem. Oczywiście matka nigdy mnie nie poznała. Lubię myśleć, że byłaby dumna, że jestem na Marsie, i w pewnym sensie kontynuuję jej pracę.