Liberator był mały w porównaniu ze statkami świetlnymi Kosmitów. Ale o ile statek świetlny składał się niemal wyłącznie z pajęczyny żagla, o tyle Liberator stanowił litą bryłę, broń. A jego kształt był niewiarygodnie falliczny, podobnie jak wiele dotychczas skonstruowanych przez człowieka rodzajów broni, jak cierpko zauważyli liczni obserwatorzy.
Tak naprawdę John miał niewiele do roboty. Libby zajmowała się odliczaniem, które było tak proste, jak to możliwe. John był coraz bardziej spięty.
— Obserwują nas — powiedziała Edna spokojnie, żeby go oderwać.
— Tak? Kto?
— Achilles. Technicy, administratorzy, pozostała część załogi.
Edna wymazała zawartość ekranu i znów zobaczyli powierzchnię pokrytego lodem księżyca. Dok remontowy roił się od postaci w skafandrach kosmicznych.
— To tyle, jeśli chodzi o protokoły bezpieczeństwa — mruknął John. — Co oni tam robią?
Libby odparła:
— Chyba przyszli, żeby popatrzeć na start pierwszego statku wojennego zbudowanego przez człowieka.
— No, no! — szepną! John. — Ona ma rację. Pamiętasz Star Wars, Star Trek!
Edna nigdy nie słyszała o tych reliktach kultury zamierzchłej przeszłości.
— Wszystko się tutaj zaczyna — powiedział John. — Pierwszy statek wojenny. Ale na pewno nie ostatni, daję słowo.
— Trzydzieści sekund — spokojnie powiedziała Libby.
— Niech to diabli — powiedział John. Chwycił poręcze leżanki. To się dzieje naprawdę, nagle pomyślała Edna. Była oddana swemu zadaniu; naprawdę poleci tym statkiem do walki z nieznanym wrogiem, statkiem wprawianym w ruch przez napęd, który przetestowano zaledwie parę razy, statkiem tak nowym, że nadal pachniał wypolerowanym metalem. Libby powiedziała:
— Trzy, dwa, jeden.
Gdzieś w głębi statku rozwarła się pułapka magnetyczna. Materia znikła.
A Ednę wcisnął w fotel ciąg tak silny, że zaparło jej dech.
18. Mars
Podróż ciągnęła się bez końca.
Nawet teraz Aleksiej nie pozwalał na żadne rozmowy na poufne tematy czy używanie „nieprzemyślanych słów” w kabinie Maxwella, w tej maleńkiej przestrzeni unoszącej się o miliony kilometrów od najbliższej istoty ludzkiej. — Nigdy nie wiadomo, kto słucha. — I chociaż miejsca było więcej niż na pokładzie pająka, papierowe przegrody nie były dźwiękoszczelne, więc Myra i Bisesa nie miały wrażenia prawdziwej prywatności.
Nie rozmawiali ze sobą. Stanowili tak samo zamkniętą załogę jak w pająku.
Po upływie zda się nieskończonego czasu, odmierzanego jedynie stopniowym zmniejszaniem się tarczy Słońca, wreszcie z ciemności wyłonił się Mars. Bisesa i Myra patrzyły z zaciekawieniem przez okna na mostku.
Zbliżający się świat stanowił pomarańczowo-czerwoną tarczę, pokrytą nierównościami, na półkuli północnej snuły się szerokie ławice szarej mgły. W porównaniu z Ziemią, która z przestrzeni kosmicznej była równie jasna jak niebo za dnia, Mars wydał się Bisesie dziwnie mroczny i ponury.
Ale kiedy statek świetlny robił kolejne pętle, stopniowo obniżając lot, zaczęła się orientować w oglądanym krajobrazie. Widać było zniszczone południowe wyżyny, przecięte potężnym Helias, a na północy gładsze, wyraźnie młodsze równiny Vastitas Borealis. Bisesę uderzyło, jak wielkie jest wszystko na Marsie. System kanionów Valles Marineris ciągnął się prawie przez jedną czwartą obwodu planety, a wulkany Tharsis stanowiły wyraźne magmowe odkształcenie powierzchni planety.
To wszystko mogłaby zobaczyć, gdyby odwiedziła Marsa w 1969, a nie w 2069 roku. Ale dzisiaj atmosfera Marsa była pokryta smugami oślepiająco białych chmur. Trasa Maxwella przebiegała nad samym szczytem Olimpu, gdzie czarny dym kłębił się w kalderze tak rozległej, że pomieściłaby cały Nowy Jork.
Na odmienionej powierzchni Marsa wyraźnie było widać blizny pozostawione przez burzę słoneczną, ale także i ślady działalności człowieka. Największą osadą na Marsie był leżący w obszarze równikowym Port Lowella, srebrzysta plama na skraju południowych wyżyn. Drogi wiły się we wszystkich kierunkach, przypominając siatkę prostoliniowych kanałów, które dawni obserwatorzy jakoby widzieli na Marsie. Wśród tych dróg i kopuł widać było plamy zieleni, życie przywiezione z Ziemi rozkwitało pod szkłem w glebie Marsa.
Myra pokazała na pas zieleni ciągnący się przez północne równiny i ginący w mrocznej głębinie Helias. To nie miało nic wspólnego z Ziemią.
Aleksiej powiedział Bisesie, że spędzą kilka nocy w Porcie Lowella. Jak tylko będzie wolny poruszający się po powierzchni łazik, ruszą dalej, na północ — aż do marsjańskiego bieguna, jak się dowiedziała z rosnącym niedowierzaniem. Popatrzyła na gęstą pokrywę mgły, zastanawiając się, co ją czeka tam na dole, w jej nieprzeniknionym mroku.
Spędzili cały dzień unosząc się nad powierzchnią Marsa, podczas gdy delikatne ciśnienie światła słonecznego stabilizowało orbitę Maxwella. Potem przysadzisty, pudełkowaty statek ciężko uniósł się z Portu Lowella.
Jedynym pasażerem wahadłowca była kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat. Ubrana w jasnozielony kombinezon, była szczupła, wyglądała na kruchą, a na jej twarzy, otwartej, jakby pustej, widniał wyraźny tatuaż identyfikacyjny.
— Cześć. Jestem Paula. Paula Umfraville.
Kiedy Paula uśmiechnęła się do niej, Bisesa wydała stłumiony okrzyk.
— Przepraszam. Ja tylko…
— Nie przejmuj się. Mnóstwo ludzi z Ziemi reaguje w ten sam sposób. Naprawdę pochlebia mi, że ludzie tak dobrze pamiętają moją matkę…
Dla pokolenia Bisesy twarz Heleny Umfraville stała się jedną z najsławniejszych na całym świecie, nie tylko z powodu jej udziału w pierwszej załogowej misji na Marsa, lecz dla niezwykłego odkrycia, jakiego dokonała tuż przed śmiercią. Paula mogłaby być jej dublerką.
— Nie jestem nikim ważnym. — Paula szeroko rozłożyła ręce. — Witaj na Marsie! Myślę, że będziesz zaintrygowana tym, co tutaj znaleźliśmy, Biseso Dutt…
Wahadłowiec opadał łagodnie. Kiedy Bisesa patrzyła, pomarszczona powierzchnia Marsa spłaszczyła się i niebo nabrało koloru ochry.
Paula mówiła przez całą drogę, być może próbując w ten sposób uspokoić zalęknionych pasażerów.
— Zwykle przepraszam gości z Ziemi, zwłaszcza jeśli jadą na bieguny, jak ty teraz, Biseso. Wylądujemy na tej szerokości geograficznej i stąd będziemy musieli przewieźć cię drogą lądową aż na czapę polarną. Ale wszystkie systemy wspomagające znajdują się w Porcie Lowella oraz w innych koloniach położonych w pobliżu równika, ponieważ pas równikowy był jedynym obszarem, do którego mogły dotrzeć statki kosmiczne pierwszej generacji, napędzane energią chemiczną…
Myra była bardziej zainteresowana Paulą niż Marsem. Powiedziała z zakłopotaniem:
— Po burzy słonecznej poszłam na astronautykę. Helena Umfraville była dla mnie bohaterką, studiowałam jej życie. Nie wiedziałam, że miała córkę.
Paula wzruszyła ramionami.
— Nie miała przed udaniem się na Marsa. Ale chciała mieć dziecko. Wiedziała, że na Aurorze 1 spędzi długie miesiące bombardowana promieniowaniem kosmicznym. Dlatego zanim wyruszyła, zostawiła na Ziemi komórki jajowe. Na czas burzy słonecznej przeniesiono je do hibernaculum. A kiedy burza minęła, mój ojciec — no cóż, oto jestem. Oczywiście matka nigdy mnie nie poznała. Lubię myśleć, że byłaby dumna, że jestem na Marsie, i w pewnym sensie kontynuuję jej pracę.