Выбрать главу

— Jestem pewna, że byłaby z ciebie dumna — powiedziała Bisesa.

Lądowanie odbyło się szybko i zostało przeprowadzone fachowo; wahadłowiec osiadł na twardym, szklistym podłożu. Bisesa patrzyła. To był Mars. Wszystko wokół było czerwonawobrązowe, ziemia, niebo, nawet zamglona tarcza Słońca.

W ciągu kilku minut pojawił się autobusik z wypukłymi oknami, podskakując na wielkich miękkich kołach. Był pomalowany na zielono, jak kombinezon Pauli, oczywiście, pomyślała Bisesa, używano zieleni, żeby się wyróżniała na tle czerwonego Marsa. Idąc za Paulą, Bisesa wgramoliła się do środka przez tunel, a Aleksiej i Myra oraz ich bagaż za nimi. Autobusik zaopatrzony w plastikowe siedzenia mógłby pochodzić z dowolnego lotniska na Ziemi.

Kiedy pojazd toczył się naprzód, Paula rozprawiała na temat otaczającego ich krajobrazu. Można było odnieść wrażenie, że jest z niego dumna, ogarnięta entuzjazmem.

— Znajdujemy się na dnie kanionu o nazwie Ares Vallis. Jest to kanion odpływowy, powstały w wyniku katastrofalnej powodzi w dalekiej przeszłości, którym płynęła woda z południowych wyżyn.

Jak uważano, dawna katastrofa trwała jedynie od dziesięciu do dwudziestu dni, kiedy rzeka tysiąc razy potężniejsza od Missisipi przedarła się przez stare skały. Wydawało się, że tego rodzaju zdarzenia występowały wzdłuż ciągnącego się równoleżnikowo pasa, gdzie południowa część Marsa stykała się z częścią północną; cała półkula północna leżała poniżej średniego poziomu gruntu, przypominając jeden olbrzymi krater obejmujący połowę planety.

— Można zrozumieć, dlaczego Aurora, pierwsza wyprawa na Marsa, została skierowana właśnie tutaj, a NASA wysłała w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku bezzałogową sondę kosmiczną o nazwie Pathfinder w tę samą okolicę…

Rozglądając się wokół, Bisesa nie słuchała jej słów. Ta pokryta pyłem równina zasłana wielkimi głazami przypominała Ziemię, a zarazem miała w sobie coś nieziemskiego. Jakie to dziwne, że nigdy nie dotknie tych kamieni ani nie poczuje zapachu tego rzadkiego powietrza.

Zbliżając się do kopuł Portu Lowella, minęli cylindry ustawione pionowo na trójnogach. W oczach Bisesy wyglądały jak lasery napędowe windy kosmicznej. Wydawało się, że jak dotychczas Marsjanie nie mieli hodowli fasoli, mieli natomiast źródła energii.

Autobusik przejechał obok flag zwisających bezwładnie ponad markerami z marsjańskiego szkła. Bisesa przypuszczała, że tutaj właśnie spoczywa matka Pauli oraz ci z członków załogi Boba Paxtona, którzy zmarli na Marsie. Jeżeli geologia Marsa została na zawsze ukształtowana przez ową potężną powódź w zamierzchłej przeszłości, historia podboju planety przez człowieka z pewnością została naznaczona bohaterstwem załogi Aurory.

Autobusik dowiózł ich do największej kopuły i płynnie się zatrzymał.

Przeszli przez tunel łączący i wynurzyli się pośród labiryntu wewnętrznych przegród oświetlonych dużymi lampami fluoroscencyjnymi, zwisającymi z posrebrzanego stropu. Bisesa czuła się bardzo skrępowana, kiedy wchodziła do wnętrza kopuły, poruszając się niezbyt zgrabnymi susami. Poziom hałasu był znaczny, wokół rozbrzmiewały echa.

Wszędzie uwijali się ludzie, wielu było ubranych w zielone kombinezony, podobnie jak Paula. Wszyscy wyglądali za zapracowanych, ale kilku zatrzymało spojrzenie na Bisesie i jej grupie. Bisesa podejrzewała, że dla tych ludzi będzie równie mile widzianym gościem jak turyści w bazie na biegunie południowym Ziemi.

Aleksiej poczuł, że musi coś powiedzieć.

— Nie zwracaj na to uwagi. Po prostu pamiętaj, że za każdy twój oddech musi zapłacić jakiś podatnik…

Bisesa zauważyła, że bardzo niewielu Marsjan miało na policzkach tatuaże identyfikacyjne.

Zostawili bagaże w pokojach, które im przydzielono w ciasnym, przypominającym budę „hotelu”, a Paula zaproponowała, że ich oprowadzi po bazie. Ruszyli za nią, idąc od kopuły do kopuły tunelami, które czasami były tak niskie, że musieli iść w kucki.

W zautomatyzowanej kuchni kupili sobie lunch. Ziemski kredyt okazał się przydatny, ale miski gęstej zupy i gorzka kawa były drogie.

Kiedy się posilali, obok nich, śmiejąc się, przebiegła grupka dzieci. Były chude i co najmniej tak wysokie jak Bisesa, chociaż z powodu smukłych sylwetek i świeżych twarzy trudno było powiedzieć, w jakim są wieku. Biegły wielkimi susami.

Aleksiej mruknął:

— Pierwsze pokolenie Marsjan. Poczęte w warunkach małej siły ciążenia. Następne pokolenie, ich dzieci, będzie bardzo interesujące…

Bisesa żałowała, kiedy znikły z oczu, a wraz z nimi odrobina ludzkiego ciepła.

W jednej wielkiej półprzezroczystej kopule znajdowało się gospodarstwo rolne. Chodzili między grządkami sałaty i kapusty, w płytkich sadzawkach rósł ryż, a na stołach stały miski pełne jakiejś gęstej cieczy, z której wyrastały łodygi fasoli, grochu i soi. W doniczkach rosły nawet drzewa owocowe, pomarańcze, jabłonie i grusze, najwyraźniej cenne i otoczone troskliwą opieką. Były tam wystawione na działanie różowego marsjańskiego światła, ale światło odległego Słońca było uzupełniane przez rzędy białych lamp.

Szli szybko. Oprócz słabego zapachu jakichś gazów przemysłowych czuć było słodkawą woń ścieków.

Dotarli do półprzezroczystej ściany kopuły i Bisesa ujrzała rzędy roślin posadzonych na zewnątrz. Zwróciła uwagę na ich szkliste lśnienie, a zieleń liści o dziwnych kształtach była ciemniejsza niż zieleń roślin wokół niej.

Jeszcze nie przywykła do Marsa. Dopiero po chwili uderzyło ją, że przecież rośliny te rosną w marsjańskim powietrzu, na zewnątrz kopuły.

— A niech to! — powiedziała.

Aleksiej roześmiał się.

Szli teraz przez obszar zamieszkany. Minęli coś, co wyglądało jak szkoła. Bisesa gorąco zapragnęła tam wejść i dowiedzieć się, jaki program nauczania mają ci pierwsi młodzi Marsjanie — czego ich uczą o Ziemi — ale nie miała odwagi, żeby zapytać o to Paulę.

Napotkali bar o nazwie Ski’s, najwyraźniej nazwany tak dla upamiętnienia Schiaparellego, słynnego odkrywcy nieistniejących kanałów na Marsie. Można tam było dostać nawet napoje alkoholowe, ale tylko wina owocowe i whisky. Spróbowali jabłecznika, lecz Bisesie wydał się słaby.

— Mała siła ciążenia, małe ciśnienie — powiedział Aleksiej.

— Łatwiej się tutaj upić.

Ostatnia kopuła, jaką obejrzeli, była największa ze wszystkich i wyglądała na najdroższą. Była zbudowana z paneli ułożonych na ogromnych rozpórkach wykonanych z materiału, który Myra rozpoznała jako szkło księżycowe. Wnętrze kopuły było prawie puste. Poza paroma kątami, w których zmagazynowano jakiś sprzęt, i małymi warsztatami, były tam tylko zakurzone przegrody, kable i przewody leżące na niewykończonej podłodze.

— Wygląda to, jak gdyby nie wiedziano, co z tym zrobić — powiedziała Bisesa.

— To nie była decyzja Marsjan — powiedziała Paula. — Po burzy słonecznej bardzo się interesowano tym, co się stało z załogą Aurory, i wydano mnóstwo pieniędzy, aby marsjańska osada rozwijała się pomyślnie. Tutaj miał być kawałek Ziemi na Marsie. — Zamachała ręką. — Te szklane rozpórki pochodzą z tarczy. Więc to jest rodzaj pomnika, rozumiecie? Na tę wielką kopułę miało być rzutowane niebieskie niebo. Chcieli nadać temu nazwę Oxford Circus.

— Chyba żartujesz.

— Nie — powiedział Aleksiej. — Mieli tu nawet urządzić zoo. Zwierzęta gospodarskie. Może kilka słoni, nie wiem. Wszystko to miano dostarczyć w postaci zygot.