Выбрать главу

— I pogoda wewnątrz kopuły miała być taka jak na Ziemi — powiedziała Paula. — To nawet działało przez jakiś czas, kiedy byłam mała. Burza z piorunami była przerażająca. Ale wszystko rozsypało się i nikt nie zadał sobie trudu, żeby to naprawić. Po co? Wielu z nas nigdy nie widziało Ziemi, nie tęsknimy za nią. I mamy własną pogodę. — Uśmiechnęła się szerzej, jej młoda twarz była bardzo podobna do twarzy matki, ale oczy miała dziwnie pozbawione wyrazu.

* * *

Tego wieczoru Bisesa rozlokowała się w surowej celi, która zdawała się jej przypominać, że nie jest tutaj gościem, że nie jest tu mile widziana, że w gruncie rzeczy jest ledwie tolerowana.

Ale nad łóżkiem zobaczyła rząd książek — prawdziwych papierowych książek albo faksymiliów. Były to wydania klasycznych powieści o Marsie, jakie napisano na wiele lat przed erą lotów kosmicznych, od Wellsa przez Weinbauma i Bradbury’ego do Robinsona i jeszcze później. Przeglądanie tych książek sprawiało jej dziwną przyjemność; po raz pierwszy, odkąd tu przybyła, przypomniała sobie, jak wiele marzeń było zawsze związanych z Marsem.

Wgramoliła się do łóżka. Przeczytała kilka rozdziałów Marsjańskiego pyłu, książki napisanej przez Martina Gibsona. Był to barwny melodramat, który wkrótce ukołysał ją do snu.

19. Piaski Marsa

Obudził ją Aleksiej, potrząsając za ramię.

— Musimy ruszać. Usiadła, przecierając oczy.

— Myślałam, że mówiłeś, że musimy czekać na łazika.

— Nastąpiła zmiana planów. Oni na Marsie nie mają zbyt wielu środków, ale w nocy zaczęli się przenosić.

— Kim są oni?

— Astropol. Rada Przestrzeni Kosmicznej. Słuchaj, Biseso, będziemy mieli czas, żeby o tym porozmawiać. Ale teraz, proszę, rusz się.

Jak dotychczas nie przestała ufać ani jemu, ani Myrze. Podniosła się.

Łazika, toczącego się do centralnej kopuły, można było zobaczyć przez małe okno. Miał numer, był czwarty spośród miejscowej floty liczącej sześć sztuk pojazdów przeznaczonych do dalekich wypraw badawczych. Miał także jaskrawoniebieską nazwę wymalowaną na kadłubie: Discovery. Był w przybliżeniu wielkości szkolnego autobusu pomalowanego na jasnozielony kolor, a jego kadłub był najeżony antenami i czujnikami; z boku wystawało złożone ramię manipulatora. Łazik ciągnął za sobą równie masywną przyczepę połączoną z pojazdem macierzystym grubym przewodem. Główny pojazd i przyczepa poruszały się na wielkich kołach osadzonych na sprężynujących osiach. Przyczepa zawierała zapasy, części zamienne i urządzenia pomocnicze oraz w co trudno było uwierzyć, małą elektrownię jądrową.

Łazik był na tyle duży, że mógł stanowić bazę dla dziesięcioosobowej załogi w czasie trwającej rok podróży dookoła Marsa. Bisesa zdała sobie sprawę, że nie miała racji, uważając go wyłącznie za rodzaj autobusu. Był to, można by rzec, statek kosmiczny na kołach.

Do zewnętrznej części kadłuba przytwierdzono skafandry ciśnieniowe.

— To mi przypomina kapitana Ahaba przyczepionego do boku wieloryba.

Ale żadne z nich, nie wyłączając Myry, nie słyszało o Mobym Dicku.

— Dlaczego Discovery? Dla upamiętnienia starego wahadłowca?

— Nie, nie. Dla upamiętnienia pierwszego statku kapitana Scotta — powiedziała Paula. — Wiecie, tego badacza Antarktyki. Używamy tego konkretnego łazika do wypraw polarnych, na północ i na południe, więc ta nazwa wydaje się odpowiednia.

Paula powiedziała, że wyprawy do obu biegunów zawsze należały do tradycji Portu Lowella. W rzeczywistości astronauci Aurory podczas długich lat osamotnienia przed burzą słoneczną organizowali wyprawy do bieguna południowego, z zamiarem odgrzebania prastarych lodów i rozszyfrowania historii klimatu Marsa.

Interesujące opowiadania Pauli wypełniły im czas oczekiwania na łazika. Ale Aleksiej obgryzał paznokcie, bardzo pragnąc jak najszybciej wyruszyć.

W końcu właz otworzył się. Przeszli przez śluzę powietrzną i wgramolili się do przestronnego wnętrza. Był tam nawet mały sektor medyczny wyposażony w roboty, które potrafiły obsługiwać zestaw instrumentów chirurgicznych.

Paula powiedziała:

— Przemierzymy około jednej czwartej obwodu planety, podróżując dwadzieścia godzin dziennie. Za pięć dni będziemy na miejscu.

— Dwadzieścia godzin dziennie?

Myra i Bisesa wymieniły spojrzenia. Były już uwięzione przez kilka tygodni w windzie kosmicznej i na pokładzie Maxwella. Ale ci Kosmici byli przyzwyczajeni do długotrwałego zamknięcia w małej przestrzeni.

— Oczywiście Discovery będzie jechał sam. Pokonywał tę trasę dziesiątki razy i prawdopodobnie zna tu każdy kamień i każde pole lodowe. Kiedy już wyruszymy, jazda będzie odbywać się płynnie…

Paula przeprowadziła krótką rozmowę z centrum kierowania ruchem, po czym łazik szybko przejechał przez śluzę powietrzną kopuły.

Kiedy już byli szczelnie zamknięci, Aleksiej usiadł i odetchnął z ulgą.

— No, załatwione. Co za ulga.

Myra popatrzyła na kopuły Portu Lowella.

— Nie będą nas ścigać?

Aleksiej powiedział:

— Inne łaziki są w terenie. Mars jest nadal słabo zaludniony, Myro, i słabo wyposażony. Nie jest to dobre miejsce do zorganizowania pościgu. I jest mało prawdopodobne, że Astropol i inne agencje dysponują jakimiś środkami w bazie polarnej. — Bisesa dowiedziała się, że Astropol jest federacją ziemskich organizacji policyjnych przeznaczonych do operacji pozaziemskich. — Och, mogą za nami wyruszyć — mruknął Aleksiej. — Ale to byłoby drastyczne posunięcie. Chyba jeszcze nie są gotowi, aby odkryć karty.

Łazik obrócił się i ruszył na północ.

Bisesa i Myra usiadły przed dużym oknem obserwacyjnym i patrzyły na przesuwający się przed ich oczyma krajobraz. Było około południa i Słońce znajdowało się za nimi, cień łazika rozciągał się przed nimi.

Kopuły Portu Lowella wkrótce znikły za horyzontem przesłonięte chmurą pyłu wzniecanego przez potężne koła łazika. Na początku droga była wysypana tłuczniem, potem był to utwardzony grunt niczym blizna na wyblakłym pyle, a na koniec pożłobiona koleinami ziemia. Z dala od bazy nie było widać żadnych śladów działalności człowieka, jeśli nie liczyć sporadycznych stacji meteorologicznych oraz zda się nieskończenie długich, biegnących na północ kolein. Bisesa dostrzegła w nagim terenie ślady powodzi, wielkie pojedyncze głazy. Ale wszystko wokół nosiło ślady zamierzchłej przeszłości, powierzchnia każdej skały była gładka, każda pochyłość pokryta grubą warstwą pyłu.

Nie widząc nic poza skałami, Myra wkrótce przyłączyła się do Aleksieja i Pauli, którzy byli pochłonięci grą w jakąś egzotyczną formę pokera.

Bisesa siedziała sama przed wypukłym oknem łazika, płynnie poruszającego się po powierzchni Marsa. W miarę jak Słońce przesuwało się po niebie, Bisesa poczuła, jak stopniowo ulega czarowi Marsa. Był jak Ziemia, jego krajobraz nieco przypominał krajobraz ziemski: ziemia w dole, niebo nad głową, pył i porozrzucane tu i ówdzie głazy. Ale horyzont był zbyt blisko, a Słońce zbyte małe i zbyt blade. Gdzieś w głębi umysłu rodziło się pytanie: jakże świat może wyglądać w ten sposób?

Ogarnięta tym uczuciem obcości nagle spostrzegła łuk.

Łazik nie zbliżył się do niego. Łuk wyłonił się zza horyzontu, wysoki, niezwykle wysmukły. Była pewna, że ta ogromna konstrukcja nie mogłaby stanąć na Ziemi; była to typowo marsjańska architektura.