Dzień miał się ku końcowi. Zachód słońca trwał długo i był efektowny: smugi gasnących barw towarzyszyły małej tarczy Słońca niknącej za horyzontem. Jednak nocne niebo budziło rozczarowanie, widać bowiem było zaledwie kilka gwiazd, w powietrzu musiało się unosić zbyt dużo pyłu. Bisesa szukała Ziemi, ale albo jeszcze nie wzeszła, albo nie umiała jej rozpoznać.
Paula przyniosła jej talerz jedzenia, parujące risotto z grzybami i fasolkę szparagową oraz kubek kawy zaopatrzony w pokrywkę. Pochyliła się i wyjrzała przez okno.
Bisesa zapytała:
— Czego szukasz?
— Północnego bieguna niebieskiego. Ludzie zwykle o to pytają.
— Masz na myśli turystów takich jak ja.
Paula nie speszyła się.
— Mars nie ma jasnej gwiazdy biegunowej takiej jak Gwiazda Polarna. Ale popatrz, widzisz gwiazdozbiór Łabędzia? Jego najjaśniejsza gwiazda to Deneb, alfa Cygni. Posuwając się wzdłuż grzbietu łabędzia w stronę Deneb, trafisz na biegun niebieski mniej więcej w połowie drogi między Deneb a następnym gwiazdozbiorem, Cefeuszem.
— Dziękuję. Ale wszędzie wisi ten pył i widoczność nie jest tak dobra, jak oczekiwałam.
— No cóż, jak powiadają klimatologowie, Mars to muzeum pyłu — powiedziała Paula. — Nie tak jak Ziemia. Tu nie ma deszczu, który by go wymył, i żadnych procesów sedymentacji, które mogłyby go przekształcić w skałę. Unosi się więc w powietrzu.
Mars jest jak śnieżny glob, pomyślała Bisesa.
— Widziałam łuk.
Paula kiwnęła głową.
— Został zbudowany przez Chińczyków. Wznoszą taki pomnik wszędzie tam, gdzie spadnie jakaś ich arka.
A więc ta ogromna konstrukcja służyła upamiętnieniu setek Chińczyków, którzy zginęli na Marsie w dniu burzy słonecznej. Bisesa powiedziała:
— Paulo, byłam trochę zaskoczona, że wybrałaś się z nami.
— Zaskoczona?
— I że jesteś zamieszana w tę tajemniczą sprawę na biegunie Marsa. Aleksiej, tak, to tkwi w jego charakterze.
— Zachowuje się trochę podejrzanie, nieprawdaż?
Obie roześmiały się.
Bisesa rzekła:
— Ale ty wydajesz się bardziej…
— Konformistyczna? — Piękny uśmiech przypominający uśmiech stewardessy nie schodził z jej ust, podkreślony przez blask tablicy wskaźników. — Nie mam nic przeciwko temu, jeżeli tak o mnie mówią. Może to prawda.
— Chodzi mi o to, że jesteś tak bezbłędna w tym, co robisz.
Paula powiedziała najwyraźniej nieurażona:
— Taka się pewnie urodziłam. Matka jest osobą najbardziej popularną z całej załogi Aurory, może poza samym Bobem Paxtonem.
— Więc goście okazują ci… wdzięczność.
— To mogłaby być przeszkoda. Ale dlaczego nie obrócić tego w atut?
— OK. Ale to nie obejmuje wleczenia się razem z nami aż na biegun północny. — Zawahała się. — Podziwiasz swoją matkę, prawda?
Paula wzruszyła ramionami.
— Nigdy jej nie poznałam. Ale jakże mogłabym jej nie podziwiać? Bob Paxton przybył na Marsa i można powiedzieć, podbił go, po czym wrócił do domu. Ale moja matka kochała Marsa. Można to wywnioskować z jej dzienników. Bob Paxton to bohater na Ziemi — powiedziała. — A moja matka to bohaterka tutaj, na Marsie, to nasza bohaterka numer jeden. — Wrócił poprzedni uśmiech stewardessy. — Może jeszcze risotto?
W ponurym marsjańskim mroku w cieple kabiny Bisesa zasnęła na swoim siedzeniu.
Obudziło ją klepnięcie w ramię. Stwierdziła, że jest owinięta w koc.
Myra siedziała obok, patrząc przez okno na nadchodzący świt. Bisesa zobaczyła, że jadą terenem pokrytym wydmami, niektóre o wysokości kilkudziesięciu metrów, które wyglądały jak zastygłe fale oddalone od siebie o dobry kilometr. W miejscach osłoniętych od wiatru widać było jakby szron.
— Ojej, przespałam całą noc.
— Dobrze się czujesz?
Bisesa poruszyła się.
— Trochę zesztywniałam. Ale myślę, że przy małej sile ciążenia nawet takie siedzenie jest całkiem wygodne. Przeciągnę się i zaraz się umyję.
— Będziesz musiała poczekać na Aleksieja. Znowu goli głowę.
— Myślę, że byłabym zahipnotyzowana tym widokiem.
— Chyba mu odbiło. — Myra wyglądała na rozdrażnioną.
— Myro? Coś nie tak?
— Nie tak? Chryste, mamo, spójrz na ten widok. Nic. A mimo to siedzimy tutaj przez długie godziny, bez przerwy go chłonąc.
— Co w tym złego?
— Ty. Jeżeli pojawi się coś dziwnego, zaraz wciągają ciebie. A ty się tym upajasz.
Bisesa rozejrzała się. Pozostali spali. Zdała sobie sprawę, że oto po raz pierwszy od czasu tych bezbarwnych dni po przebudzeniu w hibernaculum jest faktycznie sama z Myrą. Nawet na Maxwellu nie było prawdziwej prywatności, a już na pewno nie w kabinie pająka.
— Nigdy nie miałyśmy okazji porozmawiać — powiedziała.
Myra zrobiła ruch, jakby chciała wstać.
— Nie tutaj.
Bisesa położyła jej dłoń na ramieniu.
— Daj spokój. Kogo to obchodzi, jeśli policja nas podsłuchuje? Proszę, Myro. Mam wrażenie, jakbym cię już nie znała.
Myra poprawiła się na siedzeniu.
— Może na tym polega problem. Nie znam cię. Od kiedy opuściłaś ten zbiornik, myślę, że już przywykłam do życia bez ciebie, mamo. Jak gdybyś umarła. A kiedy się pojawiłaś, nie jesteś taka, jaką cię pamiętam. Jesteś jak siostra, którą nagle odnalazłam, a nie jak moja matka. Czy to ma sens?
— Nie. Ale przecież nie rozwijaliśmy się, tkwiąc w hibernaculum, prawda?
— O czym chcesz ze mną mówić? To znaczy od czego mam zacząć. Minęło dziewiętnaście lat, połowa mego życia.
— Opowiedz mi w skrócie.
— OK. — Myra zawahała się i odwróciła wzrok. — Masz wnuczkę.
Miała na imię Charlie, od Charlotte, i była córką Myry i Eugene’a Manglesa. Miała teraz piętnaście lat, urodziła się cztery lata po wejściu Bisesy do zbiornika.
— Dobry Boże. Więc jestem babką.
— Kiedy rozeszliśmy się, Eugene walczył ze mną o opiekę nad dzieckiem. I wygrał, mamo. Miał wpływy. Eugene jest potężny i sławny.
Bisesa powiedziała:
— Ale nigdy nie miał w sobie zbyt wiele z prawdziwego człowieka, prawda?
— Oczywiście mogłam się z nią widywać. Ale to zawsze było za mało. Nie jestem taka jak ty. Nie chcę obcości. Chciałam zbudować dom dla siebie i dla Charlie. Pragnęłam stabilizacji. Ale nigdy do tego nie doszło. I w końcu wyłączył mnie całkowicie. Nie było to trudne. Prawie nie bywają na Ziemi.
Bisesa poszukała jej dłoni, była chłodna i obojętna.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi tego przedtem?
— No, po pierwsze nie pytałaś. I słuchaj, teraz jesteśmy na Marsie! I jesteśmy tutaj, bo jesteś sławną Bisesą Dutt. Masz o wiele poważniejsze zmartwienia niż utracona wnuczka.
— Myro, tak mi przykro. Kiedy to wszystko się skończy…
— Och, nie bądź śmieszna, mamo. Z tobą to się nigdy nie skończy. Ale mimo wszystko będę cię wspierała. Zawsze. Słuchaj, zapomnij o tym. Miałaś prawo wiedzieć. Teraz już wiesz.
— Twarz miała pełną skupienia, zaciśnięte usta. W jej oczach odbijało się zielone światło.
Zielone?
Bisesa wyprostowała się gwałtownie i wyjrzała przez wypukłe okno.