Cassie zastanowiła się.
— Tak, Bello, to uczciwe postawienie sprawy. — I popatrzyła na Bellę podekscytowana. I wystraszona.
Bella spojrzała na zegar na ścianie. Jeszcze trzydzieści minut do otrzymania wiadomości, jaki jest wynik Wielkiego Bum. Dramat musi się rozgrywać w tej właśnie chwili, gdzieś tam wśród asteroid, w odległości dwudziestu ośmiu minut świetlnych.
Starała się o tym nie myśleć.
— Zacznijmy od Liberatora - powiedziała. — Dziedzictwa twego męża. Talesie, grafika, proszę.
Rozmawiały o Liberatorze. I o bombie Q, którą od miesięcy śledził.
Po czym Bella przedstawiła Cassie ostatnią opcję Boba Paxtona.
— To po prostu kolejna asteroida poruszająca się w tym pasie — powiedziała Bella. — W naszych katalogach ma swój numer i ten, kto umieścił na niej tę sondę pomiarową- metalową drobinę na pokrytej pyłem węglowym powierzchni asteroidy — prawdopodobnie nadał jej nazwę. Nazywamy ją po prostu kulą armatnią. A tutaj jest statek, którego smugę kondensacyjną widzieli ci wyznawcy teorii spiskowych.
— Nie chciałabym, żebyś ich tak nazywała — mruknęła Cassie. Pochyliła się do przodu, żeby lepiej widzieć. — Wygląda jak jeszcze jedna asteroida — powiedziała. — Skała otoczona srebrzystą siecią.
Tym właśnie przede wszystkim była: małą asteroidą, znacznie mniejszą niż owa kula armatnia. Skała była otoczona ciasną siecią nanorurek, a do jej powierzchni przytwierdzono silnik napędzany antymaterią.
— Zastosowaliśmy jeden z prototypowych silników wykonany na Trojanach. Dość niezawodny.
Cassie zaczynała rozumieć.
— Używacie tego do kierowania większą asteroida, tą kulą armatnią.
— Tak, za pomocą siły grawitacji. Okazuje się, że zmiana toru asteroidy to zaskakująco trudne zadanie…
Problem zmiany toru asteroid był badany co najmniej od stu lat, odkąd zdano sobie sprawę, że trajektorie niektórych asteroid przecinają tor Ziemi i w możliwej do przewidzenia przyszłości mogą się zderzyć z planetą.
Niebezpieczna skała była na ogół zbyt duża, aby można ją było zniszczyć. Oczywistym sposobem było zepchnięcie jej na bok, być może przy użyciu energii jądrowej. Albo po zainstalowaniu na niej odpowiedniego napędu, który zepchnie ją z toru. Albo wreszcie po zaopatrzeniu jej w żagiel słoneczny czy nawet posrebrzeniu jej powierzchni, tak aby popychało ją ciśnienie światła. Takie sposoby zapewniały jedynie niewielkie przyspieszenie, ale gdyby zastosować je odpowiednio wcześnie, mogłoby to wystarczyć, by uniemożliwić niepożądane zderzenie.
Kiedy pas asteroid został stopniowo skolonizowany, wypróbowano wszystkie wymienione metody i wszystkie w różnym stopniu zawiodły. Kłopot polegał na tym, że wiele spośród dużych asteroid nie było ciałami stałymi, lecz rojem mniejszych głazów, tylko luźno związanych siłą ciężkości, a na dodatek głazy te na ogół były obdarzone ruchem obrotowym. Próba zepchnięcia ich z toru powodowała, że rozpadały się na mnóstwo mniejszych fragmentów, które były równie niebezpieczne, ale niemożliwe do opanowania.
W ten sposób powstał pomysł „ciągnika grawitacyjnego”. Trzeba było umieścić małą asteroidę koło dużej. Po delikatnym popchnięciu tej małej, jej pole grawitacyjne ciągnęło większego towarzysza.
— Rozumiesz zasadę — powiedziała Bella. — Trzeba popychać tę małą asteroidę na tyle lekko, by nie opuściła pola grawitacyjnego dużej, tak aby pozostawała grawitacyjnie związana z towarzyszem. W ten sposób można odciągnąć dużą asteroidę, bez względu na to, jak bardzo jest rozczłonkowana. Jedyną trudność stanowi takie ukierunkowanie strumienia gazów wylotowych, by nie uderzały w powierzchnię celu.
Lekko zniecierpliwiona Cassie kiwnęła głową.
— Chwytam. Odchylacie tor tej asteroidy, tej kuli armatniej…
— Tak aby zderzyła się z bombą Q. Bomba i asteroida poruszają się po całkowicie różnych trajektoriach, zderzenie będzie więc gwałtowne i wyzwoli się duża ilość energii.
— Kiedy to się stanie?
— W istocie — Tales powiedział cicho — to już się stało, prawie pół godziny temu. Za dwie minuty otrzymasz raport, Bello.
Obraz obu asteroid zniknął, zastąpił go nieruchomy obraz bomby Q, tej niesamowitej kuli widocznej jedynie dzięki odbitemu od niej światłu gwiazd unoszący się nad biurkiem Belli. A obok niej widać było cienki jak zapałka statek kosmiczny.
Cassie zrozumiała wszystko. Minęło kilka sekund, zanim doszła do siebie. Z szeroko rozszerzonymi oczami powiedziała:
— To się dzieje teraz. To zderzenie. I twoja córka jest tam, w tym statku bojowym, i obserwuje to wszystko. Sprowadziłaś mnie tutaj w takiej chwili?
Bella powiedziała ściśniętym głosem:
— Musiałam czymś się zająć. A poza tym myślę, że chciałam zobaczyć twoją reakcję.
— Trzydzieści sekund, Bello.
— Dziękuję, Talesie. Widzisz, Cassie…
— Nie. Nie mów nic więcej. — Pod wpływem impulsu Cassie pochyliła się nad stołem i chwyciła dłoń Belli. Bella kurczowo ją złapała.
Na obrazie bomba i jej eskorta tkwiły nieruchomo, niczym jakiś ornament.
Z lewej strony coś nadleciało nad obraz unoszący się nad biurkiem. Niewyraźna plama, szaro-biała smuga, poruszająca się zbyt szybko, aby można było dostrzec jakiekolwiek szczegóły. Zderzeniu towarzyszył błysk, który wypełnił całe pomieszczenie światłem.
Potem obrazy zamigotały i znikły.
Na biurku Belli pojawiły się gadające głowy, przekazując raporty dotyczące wszystkich aspektów zderzenia. Rozdzwoniły się telefony z Ziemi i kolonii Kosmitów. Ludzie pytali, co się dzieje w pasie asteroid. Eksplozja była tak jasna, że można ją było zobaczyć gołym okiem na nocnym niebie Ziemi, jak również w znacznej części układu słonecznego.
Bella palcem wskazała dwie głowy: Edny, a potem Boba Paxtona.
— …Powtarzam, mamo, że nic mi nie jest, statkowi nic się nie stało, trzymaliśmy się z daleka, aby uniknąć ulewy szczątków. Co za widok, te wszystkie rozżarzone do białości głazy lecące po liniach prostych! Mamy dużo danych. Wygląda na to, że przewidywania Lyli dotyczące prawdopodobnej utraty masy i energii bomby Q potwierdziły się. Ale…
Bella przeniosła się na Boba Paxtona, jego twarz wyrosła przed nią, rumiana i gniewna.
— Pani przewodnicząca, nawet nie dotknęliśmy tego cholerstwa. Och, pozbawiliśmy ją odrobiny masy i energii, bo nawet bomba Q nie może połknąć asteroidy i nie beknąć, ale to nie wystarczy, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie, kiedy bomba dotrze do Ziemi. A dotrze. Jej tor w ogóle nie uległ odchyleniu, ani o włos. Ona przeczy wszystkiemu, co wiemy na temat bezwładności i pędu. OK, zbliża się. Teraz mamy dane i będziemy mogli przeprowadzić ekstrapolację, żeby określić, co się stanie z Ziemią, kiedy bomba Q w nią uderzy, opierając się na tym, jak ciskane w nią głazy uszczuplały jej zasoby. Bomba nie jest nieskończenie wielka. Ale jest wielka. Dostatecznie wielka, aby zniszczyć Marsa, jak sądzę. Wprawdzie nie rozwali Ziemi, ale wywoła taki wstrząs, że planeta z trudem go wytrzyma. Po jej uderzeniu pozostanie krater o rozmiarach promienia Ziemi. — Przeczytał: — „Będzie to najbardziej niszczycielskie zdarzenie od owego zderzenia, które doprowadziło do powstania Księżyca”… — Pobiegł spojrzeniem w dół, wpatrując się w liczby poza zasięgiem kamery. — To chyba wszystko. Zrobiliśmy, co się dało.
Bella kazała Talesowi ściszyć jego głos.
— Tak to wygląda, Cassie. Teraz wiesz już wszystko. I widziałaś wszystko.