Zawtórował mu Aleksiej:
— Jeśli to prawda, chyba muszę się ogolić.
— Dość tych bredni — powiedziała Grendel. — Bierzmy się do roboty.
Rozeszli się do swych zajęć.
48. Sygnał na Marsa
Bisesa, Abdi i Emeline ponownie zostali wezwani do biura burmistrza w ratuszu.
Rice czekał na nich. Nogi miał oparte na biurku i palił papierosa. Profesor Gifford Oker, uniwersytecki astronom, był tam także.
Rice gestem wskazał, by usiedli.
— Prosiliście mnie o pomoc — warknął. Uniósł w górę list Bisesy z nagryzmolonymi marsjańskimi symbolami, trójkątem, czworokątem, pięciokątem i sześciokątem. — Mówicie, że musimy wysłać tę oto wiadomość Marsjanom.
Bisesa powiedziała:
— Wiem, że to brzmi jak wariactwo, ale…
— Och, miewam do czynienia ze znacznie bardziej wariackimi pomysłami. Naturalnie zwróciłem się do Gifforda o radę. Dostałem jakiś stek bzdur o „falach elektromagnetycznych Hertza” i „automobilach kosmicznych” Verne’a. Ludzie, statki kosmiczne! A my nawet nie jesteśmy w stanie zbudować linii kolejowej stąd do wybrzeża.
Oker żałośnie odwrócił wzrok, ale nic nie powiedział; najwyraźniej sprowadzono go tutaj wyłącznie po to, by go upokorzyć.
— Więc — podjął Rice — przekazałem tę prośbę pewnemu człowiekowi w Chicago, który może mieć pojęcie, jak to zrobić. Do diabła, on ma teraz siedemdziesiąt dziewięć lat, a po Znieruchomieniu oddał się do dyspozycji Komitetu Kryzysowego i Bóg wie, co jeszcze. To nie jest nawet jego miasto! Ale powiedział, że pomoże. Obiecał, że zadzwoni do mnie o trzeciej. — Zerknął na zegarek kieszonkowy. — Jest już prawie trzecia.
Musieli czekać w milczeniu całą minutę. Wtedy zadzwonił ścienny telefon.
Rice przywołał Bisesę skinieniem i oboje podeszli do telefonu. Rice podniósł słuchawkę i trzymał ją tak, aby Bisesa mogła zrozumieć, co mówią. Docierały do niej jedynie strzępy monologu płynącego z telefonu, wypowiadanego z koturnowym, bostońskim akcentem. Ale sens był jasny.
— …sygnałów jest niemożliwe. Pojedynczy znak, tak duży, aby go było widać przez bezmiar przestrzeni… Biała powierzchnia czapy lodowej to nasze tło… Wykopać rowy długie na sto mil, wydrapać te figury w lodzie, tak duże jak się da… Wypełnić je tarcicą i olejem, jeśli go macie. Podpalić… Blask ognia w nocy, dym w ciągu dnia… Cholerni Marsjanie musieliby być ślepi, żeby ich nie dostrzec…
Rice skinął głową w stronę Bisesy.
— Rozumie pani, w czym rzecz?
— Zakładając, że zapewni pan siłę roboczą, by to zrealizować…
— Do licha, kilka mamutów zaprzężonych do pługa zrobi to w miesiąc.
— Mamuty pracujące nad przygotowaniem na północnoamerykańskiej czapie lodowej sygnału, który ma być wysłany na Marsa. — Bisesa pokręciła głową. — W każdej innej sytuacji wydawałoby się to zupełnie niesłychane. Jeszcze jedno, panie burmistrzu. Proszę nie zapalać ognia, dopóki nie potwierdzę, że nadszedł czas. Pomówię z moimi ludźmi, muszę się upewnić… To, co tutaj robimy, ma bardzo drastyczny charakter.
Powoli skinął głową.
— W porządku. Coś jeszcze?
— Nie. Sygnały wydrapane w lodzie. Oczywiście tak trzeba to zrobić. Powinnam była sama to wymyślić.
— Ale pani tego nie zrobiła — powiedział Rice, szczerząc zęby w uśmiechu. — To on to wykombinował. Dlatego właśnie jest tym, kim jest. Racja? Dziękuję — powiedział do telefonu.
— Jeszcze raz uratował pan sytuację, sir. Jest pan fantastyczny. Bardzo panu dziękuję, panie Edison. — I odwiesił słuchawkę.
— Czarodziej z Menlo Park! Co za facet!
49. Orbita synchroniczna
Liberator wszedł na orbitę synchroniczną wokół Marsa. Libby tak kierowała statkiem, że przez okno pod stopami Edna zobaczyła planetę.
Edna była na orbicie synchronicznej nad Ziemią — zwanej orbitą geostacjonarną — już przedtem. Obecne doświadczenie było podobne. Oglądany z orbity synchronicznej Mars miał mniej więcej takie same rozmiary, jak Ziemia oglądana z orbity geostacjonarnej; planeta wielkości piłki baseballowej unosiła się nisko pod jej stopami. Ale światło słoneczne było tutaj słabe i Mars był ciemniejszy od Ziemi. Wyglądał jak pomarszczony owoc koloru ochry. W tym momencie był w pierwszej kwadrze i Edna dostrzegła jaskrawy odblask kopuł Portu Lowella, prawie na linii terminatora, dokładnie pod Liberatorem.
— Nie mogę uwierzyć, że tu jesteśmy — powiedziała.
John Metternes mruknął:
— A ja nie mogę uwierzyć, dlaczego tu jesteśmy.
Ale tam byli. Nikt w żadnym ze światów zamieszkanych przez człowieka nie mógł nie wiedzieć o obecności Liberatora, który pędził przez układ słoneczny w otaczającym go deszczu egzotycznych cząstek antymaterii, teraz pozbawiony osłony. Edna zastanawiała się, jak wielu mieszkańców Marsa spogląda teraz w niebo i wpatruje się w jasną gwiazdę w zenicie. W istocie miano nadzieję, że sama obecność Liberatora zmusi Marsjan do poddania się żądaniom Ziemi.
Rozległo się dzwonienie, oznajmiając nadchodzący sygnał.
John spojrzał na monitory.
— Zapora włączona.
Byłoby prawdziwą ironią, gdyby po przebyciu układu słonecznego statek został unieruchomiony przez wirusa z komunikatu powitalnego.
Edna powiedziała ostrożnie:
— Przepuść.
Przed oczyma Edny pojawił się holograficzny obraz głowy młodej kobiety, uśmiechniętej, ujmującej, o trochę nieobecnym spojrzeniu. Wyglądała dziwnie znajomo.
— Liberator, tu Lowell. Dzień dobry.
— Lowell, tu Liberator — odparła Edna. — Dzień dobry, obserwujemy wasz świt. Piękny widok. Numer rejestracyjny naszego statku SS-1-147…
— Wiemy, kim jesteście. W końcu widzieliśmy wasz przylot.
— Znam twoją twarz — odezwał się John Metternes. — Umfraville. To znaczy, Paula. Córka bohaterki.
— Żyję tutaj w spokoju, nie wadząc nikomu — powiedziała dziewczyna niewzruszona.
Edna kiwnęła głową.
— Wszyscy mamy nadzieję, że dziś także będzie spokojnie, Paulo.
— My także. Ale to raczej zależy od ciebie, prawda?
— Tak? — Edna pochyliła się do przodu, starając się wyglądać bardziej władczo niżeli się czuła. — Paulo, ty i ci, w których imieniu mówisz, wiedzą, dlaczego przybyliśmy.
— Bisesy Dutt nie ma w Porcie Lowella.
— Nie stanie się jej żadna krzywda. Po prostu mamy zamiar zabrać ją z powrotem na Ziemię, gdzie będzie mogła złożyć sprawozdanie. Najlepiej będzie, jeżeli będziemy działać wspólnie. Także dla Bisesy.
— Bisesy Dutt nie ma w Porcie Lowella.
Edna powiedziała z ociąganiem:
— Upoważniono mnie do użycia siły. Faktycznie otrzymałam rozkaz, aby rozwiązać ten problem. Pomyśl, co to oznacza, Paulo. Będzie to pierwszy akt wojenny między legalnymi władzami na Ziemi a społecznością Kosmitów. To nie byłby dobry precedens, prawda?
John dodał:
— I panno Umfraville, proszę zdać sobie sprawę, że Port Lowella to nie forteca.