— Musicie postąpić zgodnie z waszym sumieniem. Wyłączam się.
Metternes przeciągnął dłonią po przetłuszczonych włosach.
— Moglibyśmy poczekać na potwierdzenie z Ziemi.
Edna potrząsnęła głową.
— Nasze rozkazy są jasne. Próbujesz zwlekać, John.
— Winisz mnie za to? Lowell jest bezbronny. Mam wrażenie, że wyjdziemy na czarne charaktery…
Rozległ się sygnał alarmowy i panele na mostku zapłonęły czerwienią. Ogarnęło ich uczucie, jakby płynęli. Statek poruszał się.
— Jasna cholera — powiedziała Edna. — Co to było? Oboje uruchomili szereg procedur diagnostycznych. Libby odezwała się pierwsza.
— Uruchomiliśmy osłonę. Unikamy dalszego ostrzału.
Edna warknęła:
— Co się stało?
— Właśnie straciliśmy zespół antenowy i część ogniw słonecznych. Jednak wszystkie układy statku mają potrójną redundancję i łączność z Ziemią jest zachowana…
— Wiązka laserowa — powiedział John, sprawdzając dane i zastanawiając się. — Boże Wszechmogący. Zostaliśmy trafieni wiązką laserową.
— Z jakiego źródła? Zostaliśmy zaatakowani?
— Wystrzelono z planety — powiedział John. — Nie z innego statku. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu. — To był laser z windy kosmicznej.
— Mars nie posiada żadnej windy kosmicznej.
— Jeszcze nie, ale już zainstalowali lasery. Bezczelne sukinsyny.
Libby powiedziała:
— To był na pewno strzał ostrzegawczy. Mogli nas unieszkodliwić. Jak powiedziałam, teraz otacza nas osłona i kontynuuję manewry wymijające.
— W porządku, Libby, dziękuję. — Edna spojrzała na Johna.
— Sytuacja jest jasna. Zgadzasz się, że powinniśmy zareagować?
— Nie potrzebowała jego zgody. Była oficerem dowodzącym. Ale czuła, że nie będzie mogła zacząć działać bez jego zgody.
W końcu skinął głową.
— Przygotuj torpedę. Uderzenie atomowe o małej mocy. — Wyciągnęła plan Portu Lowella. Postukała palcem w zieloną kopułę. — Zlikwidujemy farmę. W ten sposób spowodujemy możliwie najmniej zniszczeń.
— To znaczy zabijemy jak najmniej ludzi? — John roześmiał się głucho. — Słuchaj, Edno, to nie jest wyłącznie farma. Realizują tam rozmaite programy eksperymentalne. Hybrydy marsjańskich i ziemskich organizmów. Jeżeli to wysadzimy…
— Ładuj, John — powiedziała stanowczo, odpychając od siebie własne wątpliwości.
Odpalenie torpedy było zdarzeniem gwałtownym. Statek zakołysał się jak dzwon.
Na Mount Weather obrazy ataku Liberatora wywołały szok.
— Nie mogę uwierzyć, że to się wydarzyło na mojej zmianie — powiedziała Bella.
Bob Paxton mruknął:
— Witam w moim świecie, szanowna pani przewodnicząca.
Cassie Duflot siedziała obok Belli.
— To dlatego mój mąż zginął. A więc w razie potrzeby dysponujemy takimi możliwościami.
— Ale miałam nadzieję, że taka potrzeba nigdy się nie pojawi. — Bella opanowała dreszcz. — Jestem tutaj, ponieważ ludzie uważają mnie za bohaterkę okresu burzy słonecznej. A teraz bombarduję moich własnych braci.
Paxton przyglądał się zmontowanym obrazom wyświetlanym na ściennym ekranie.
— To wszystko idzie w świat. No cóż, musiała się pani tego spodziewać. Jeśli zrzucamy bombę atomową na Marsa, nawet ślepi muszą to zauważyć. Jak dotąd nie ma doniesień o ofiarach. Zresztą to oni zaatakowali pierwsi.
— Nie mogę uwierzyć, że możesz o tym mówić tak chłodno, Bob — powiedziała Bella z lekkim uczuciem gniewu. — Byłeś pierwszym człowiekiem, który postawił stopę na Marsie. A teraz, w następnym pokoleniu, dochodzi do wojny dokładnie w miejscu twojego lądowania. To tak, jakby Neila Armstronga poproszono, aby dowodził inwazją na Morzu Spokoju. Jak się z tym czujesz?
Wzruszył ramionami. Miał na sobie rozpiętą wojskową marynarkę, poluzowany krawat, a w swej potężnej dłoni trzymał plastikową puszkę z wodą sodową.
— Czuję, że to nie myśmy to zaczęli. Czuję, że ci durnie na Marsie powinni byli zrobić to, co ich legalni przedstawiciele rządowi kazali im zrobić, i przekazać im tę stukniętą Dutt. I czuję, że, tak jak pani mówi, nie ma sensu marnować miliardów dolców i dziesiątków ludzkich istnień budując takie urządzenie jak Liberator, jeśli nie zamierza się go użyć. Poza tym to pani córka zrzuciła tę bombę.
To musiała być Edna. Bella prawdopodobnie mogłaby znaleźć jakiś sposób, aby oszczędzić córce tego obowiązku; na Liberatorze byli pracownicy organizacji humanitarnej. Ale musiała mieć kogoś, komu mogła zaufać, kogoś, na kim mogła polegać, że nie zrzuci bomby, gdyby Bella kazała jej się wycofać.
— Więc jaka będzie reakcja?
Paxton postukał w ekran, po którym przemknęły obrazy pustych sklepów spożywczych, wyludnionych dróg, miast cichych jak cmentarze.
— Nic się nie zmieniło. Obawy rosły z każdym tygodniem od czasu, gdy akcja „kula armatnia” spaliła na panewce. Wszyscy się kulili czekając. Jak dotąd liczby dotyczące ataku atomowego na Marsie są nadal aktualne.
Cassie zapytała:
— Jakie liczby?
Bella odparła:
— On ma na myśli sondaże.
Paxton powiedział:
— Stosunek ocen negatywnych do pozytywnych, lobby wojenne kontra zwolennicy pokoju, normalny wynik. Ale między nimi jest liczna grupa „nie wiem”. — Odwrócił się. — Ludzie czekają na rozwój wypadków, Bello.
Gwałtowna reakcja może jeszcze nastąpić, pomyślała Bella. Jeśli to straszne, ryzykowne posunięcie się nie powiedzie, jej autorytet legnie w gruzach i ktoś inny będzie musiał przeprowadzić Ziemię przez te ostatnie dni przed przybyciem bomby Q. To przyniosłoby jej, pomyślała bezradnie, ogromną ulgę. Ale jeszcze nie mogła pozbyć się tego ciężaru, jeszcze nie teraz.
Bob Paxton powiedział:
— Mamy wiadomość z Marsa. Nie od tej małej Umfraville, która była ich rzecznikiem. Ktoś inny rozmawia z Liberatorem. Prawdopodobnie bez upoważnienia. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Ktoś pękł.
— Więc gdzie jest Dutt?
— Na biegunie północnym Marsa.
— Każ Liberatorowi zmienić kurs.
— O cholera. — Przez jego ekran przemknęły obrazy, tym razem z Ziemi. — Odpowiadają atakiem na atak. Pieprzeni Kosmici. Atakują nasze windy kosmiczne! — Paxton popatrzył na nią. — Więc to jest wojna, pani przewodnicząca. Czy to uspokoiło twoje sumienie?
Transmitowany na żywo obraz Marsa unosił się nad stołem w Stacji Wellsa. Miejsce na równiku, gdzie Liberator zadał atomowy cios, płonęło gwałtownie, a w rzadkim marsjańskim powietrzu wznosił się wysoko grzyb atomowy. Umarło dziś bardzo wiele marzeń, pomyślała Myra.
A bezpośrednio nad biegunem Marsa zawisła pojedyncza iskra, powoli zmierzając do celu. Wszyscy na to patrzyli, oprócz Ellie, która siedziała z dala od innych, wciąż zajęta analizą gier wojennych i możliwych reakcji Marsjan na jakikolwiek sygnał.
— Spójrzcie na to cholerstwo — powiedział Aleksiej, zastanawiając się. — Chyba nie da się pozostawać na orbicie synchronicznej nad biegunem!
Grendel powiedziała:
— No cóż, to się da zrobić mając napęd oparty na antymaterii i praktycznie nieograniczony zapas delta V…
Myra zrozumiała, że ci Kosmici są bardziej zirytowani widocznym niepodporządkowaniem się Liberatora prawom mechaniki nieba, które rządziły ich życiem, niż samym aktem wojennym.