Myra zobaczyła, że wszyscy są wyczerpani. Wszyscy z wyjątkiem Jurija, którego wypełniał gniew i uraza. Ellie skrzyżowała ręce na piersiach.
— Och, daj spokój, Jurij. Co takiego się stanie, jeśli Mars zostanie zmasakrowany? Czyż decyzja nie jest oczywista? — Myra próbowała ją złapać za rękę, żeby się przymknęła, ale Ellie nie miała zamiaru przestać. — Świat liczący kilka miliardów ludzi, prawdziwy dom rodzaju ludzkiego wobec tego. Martwego świata. Muzeum pełnego pyłu. Jaki to wybór?
Jurij nie przestawał na nią patrzeć.
— Na Boga, jesteś bez serca. To była planeta ludzi od czasu, gdy pierwsi myśliwi ujrzeli ją wędrującą po niebie. A teraz mamy ją zniszczyć — dokończyć robotę za Pierworodnych? Dopóki będzie istniała ludzkość, będziemy uważani za przestępców.
Bob Paxton nacisnął kilka guzików.
— Próbujemy to zagłuszyć, ale jest zbyt wiele kanałów przekazu.
— To te twoje sieci — powiedziała Cassie Duflot. — Spojrzała na Bellę. — Jak się czujesz?
Bella zastanowiła się.
— Czuję ulgę. Żadnych więcej sekretów, żadnych kłamstw. Cokolwiek się z nami stanie, teraz przynajmniej wszystko wyszło na jaw.
Atena powiedziała:
— Przewidujemy, że dwanaście godzin wystarczy, ale jeśli będzie trzeba, może to potrwać dłużej. Wtedy odezwę się znowu.
Kiedy zamilkła, Paxton spojrzał spode łba.
— W końcu się zamknęła. Bud Tooke zawsze mówił, że Atena miała świra, nawet wtedy, gdy kierowała tarczą. No cóż, trzeba zabrać się do roboty. — Pokazał Belli świeże zdjęcia uszkodzonych wind kosmicznych. — Przecięli liny wszystkich, co do jednej.
Bella czuła piasek w oczach, kiedy próbowała się skupić na tym, co mówi.
— Ofiary? Uszkodzenia?
— Oczywiście wszystkie windy są uszkodzone. Ich górne odcinki zwyczajnie poszybowały w przestrzeń, załogi będzie można zabrać później. Kilka dolnych kilometrów lin w większości spłonęło w atmosferze. — Na ekranach widać było niezwykłe obrazy spadających lin, niby pasków srebrzystego papieru, niekiedy długich na sto kilometrów. — To będzie kosztowało miliardy — warknął Paxton.
— OK — powiedziała Bella. — Ale winda nie może uczynić większych szkód, jeżeli spadnie na ziemię, prawda? Pod tym względem nie przypomina konstrukcji naziemnej, na przykład budynku. Główna część jej masy, przeciwwaga, po prostu odpłynie w przestrzeń. Więc przewidywania dotyczące liczby ofiar…
— Jak dobrze pójdzie, zero — powiedział Paxton z ociąganiem. — W każdym razie minimalne.
Wtrąciła się Cassie:
— Z Marsa także nie ma żadnych doniesień o ofiarach. Bella wydęła policzki.
— Wygląda na to, że uszło nam to na sucho.
Paxton popatrzył na nią gniewnie.
— Porównujesz ze sobą te ataki? Pani przewodnicząca, reprezentuje pani legalnie wybrane rządy tej planety. Akcja Liberatora stanowiła akt wojenny. Ale to jest terroryzm. Musimy zareagować. Głosuję za tym, abyśmy wydali Liberatorowi rozkaz, by zmieść z powierzchni Marsa tę pieprzoną czapę lodową.
— Nie — ostro powiedziała Bella. — Naprawdę, Bob, co dałaby taka eskalacja?
— Byłaby odpowiedzią na ataki na windy kosmiczne. I położyłaby kres naruszaniu tajemnicy państwowej.
Bella przetarła zmęczone oczy.
— Bardzo wątpię, czy Atena tam jest. Poza tym wszystko się zmienia, Bob. Myślę, że trochę czasu upłynie, zanim do tego przywykniesz, niemniej jednak to prawda. Wyślij do Liberatora sygnał. Powiedz im, że mają się wstrzymać z wszelkimi działaniami, aż do otrzymania dalszych rozkazów.
— Pani przewodnicząca, z całym szacunkiem, zamierza pani godzić się z tą działalnością wywrotową?
— W ciągu ostatnich kilku minut nauczyliśmy się więcej, niż uganiając się po układzie słonecznym, przez ostatnie miesiące. Może powinniśmy od samego początku być bardziej otwarci.
Cassie przytaknęła.
— Tak. Może to jest oznaka dojrzewania naszej kultury, że przestajemy mieć sekrety, że mówimy prawdę, że wspólnie omawiamy różne sprawy?
— Jezus Maria — powiedział Paxton. — Nie mogę uwierzyć, że słucham tych sentymentalnych bredni. Pani przewodnicząca, Bello, ludzie wpadną w panikę. Będą zamieszki, napady. Przekonacie się. Dlatego trzymamy pewne rzeczy w sekrecie, pani Duflot. Ponieważ ludzie nie potrafią znieść prawdy.
Cassie spojrzała na ścienny ekran.
— To chyba nie jest prawda, panie admirale. Mamy pierwsze reakcje…
Sami nad biegunem Marsa, Edna i John, siedzieli zafascynowani, gdy na ich konsolach pojawiały się pochodzące z całego świata fragmenty dyskusji.
John powiedział:
— Popatrz. Ludzie nie głosują tak po prostu na bombę Q, oni wspólnie dyskutują nad możliwymi rozwiązaniami. Demokracja globalna w najlepszym wydaniu. Chociaż obawiam się, że tym razem nie ma do dyspozycji żadnych innych rozwiązań. Edna powiedziała:
— Niektórzy Kosmici mówią, że bomba Q powinna zniszczyć Ziemię. Ziemia to przeszłość rodzaju ludzkiego, jego przyszłością jest przestrzeń kosmiczna. Więc pozbądźmy się zużytego świata.
John chrząknął.
— I razem z nim paru miliardów ludzi? Nie wspominając o prawie wszystkich skarbach kultury. Myślę, że to jest pogląd mniejszości, nawet wśród Kosmitów. A tu mamy kolejną opinię na temat zdolności rodzaju ludzkiego do przeżycia, jeżeli Ziemia zostanie utracona. To wciąż bardzo mała społeczność. Mała, rozproszona, bardzo bezbronna… Może wciąż potrzebujemy opieki Mamy.
— Hej, spójrz na to. — Dyskusja szła tropem zapoczątkowanym przez członków czegoś, co nazywało się Komitetem Patriotów. — Słyszałam o nich — powiedziała Edna. — Doradzają mojej matce. — Czytała: — „Pierworodni panują nad przeszłością i przyszłością, nad czasem i przestrzenią. Są tak zaawansowani, że w porównaniu z nimi”… — Przewinęła tekst dalej. — Tak, tak. „Istnienie Pierworodnych to jądro, wokół którego musi się rozwijać cała przyszła historia ludzkości. Dlatego powinniśmy zaakceptować ich mądrość”.
John skrzywił się.
— To znaczy jeśli Pierworodni postanowią zniszczyć Ziemię, powinniśmy po prostu podporządkować się ich woli?
— O to chodzi. Bo oni wiedzą najlepiej.
— Nie mogę powiedzieć, że to trafia mi do przekonania. Co tam jeszcze masz?
W ciszy wypełniającej Stację Wellsa, Atena odezwała się znowu.
— Już czas.
Jurij gwałtownie rozejrzał się wokół.
— Jesteś tutaj?
— Tak, to mój nowy awatar.
— Jeszcze nie minęło dwanaście godzin.
— Więcej czasu już nie potrzeba. Osiągnięto konsensus, nie jednogłośnie, ale przytłaczającą większością głosów. Bardzo mi przykro — powiedziała Atena spokojnie. — Za chwilę popełnimy wielką i straszną zbrodnię. Ale odpowiedzialność za to spocznie na nas wszystkich, na ludziach i ich sprzymierzeńcach.
— Musi tak być, Jurij — powiedziała Myra. — Wiesz to…