Выбрать главу

— Ja się stąd nie ruszę, a wy róbcie, co chcecie — powiedział Jurij i ciężkim krokiem wyszedł z pokoju.

Aleksiej powiedział:

— Spójrzcie na ten wątek dyskusji. Stanowimy mniejszą potęgę. Sytuacja jest asymetryczna. Musimy więc przygotować się do walki asymetrycznie, jako że mniejsze potęgi zawsze stają naprzeciw większych, ucząc się na historii walczących imperiów od czasów Aleksandra Wielkiego. Atakując ich, musimy być gotowi do poświęceń. Musimy być gotowi na śmierć…

— Przyszłość jako gatunek terrorystów-samobójców — powiedziała Grendel. — Ale jeżeli ci Marsjanie w tej innej rzeczywistości nie zareagują, wciąż możemy nie mieć żadnej przyszłości.

Myra przebiegła wzrokiem podsumowanie wątków dyskusji w eterze i na ekranach rozłożonych na stole. Ich treść była skomplikowana, ale przesłanie proste: Zróbcie to. Po prostu to zróbcie.

Ellie wstała.

— Myro. Proszę, pomóż mi. Chyba już czas, aby porozmawiać z twoją matką.

Myra ruszyła za Ellie w stronę Jamy.

50. Interludium. Ostatni Marsjanin

Była sama na Marsie. Była jedyną przedstawicielką swojej rasy, która przeżyła brutalny podział planety na plastry czasu.

Zbudowała sobie schronienie na biegunie północnym Marsa, iglicę z lodu. Była piękna, choć to nie miało znaczenia, bo poza nią nie było nikogo, kto mógłby ją oglądać. To nawet nie był jej Mars. Choć wszystkie miasta i kanały przetrwały, większa część tego pokawałkowanego świata była zimna i jałowa.

Kiedy zobaczyła ów układ symboli płonących na powierzchni Mira, trzeciej planety od Słońca, doznała przyjemnego wstrząsu, zrozumiawszy, że w tym nowym systemie znajduje się oprócz niej jakiś inny umysł. Ale chociaż wiedziała, że to, co żyje na Mirze, musi być jej kuzynem, była to marna pociecha. Teraz czekała w swej iglicy i zastanawiała się, co robić.

* * *

Wielkie eksperymenty powstania i rozwoju życia na planetach układu słonecznego biegły równolegle, ale przyniosły odmienne wyniki.

Kiedy na Marsie pojawiła się inteligencja, Marsjanie zaczęli oddziaływać na otoczenie, podobnie jak ludzie. Palili ogniska i budowali miasta.

Ale Marsjanie nie byli podobni do ludzi.

Nawet jej indywidualność była wątpliwa. Jej ciało stanowiło zespół komórek nieustalonego kształtu, oscylując między stadiami nieruchomym a ruchomym, niekiedy rozpraszając się, a potem łącząc. Przypominała bardziej śluzowatą pleśń, a nie człowieka. Zawsze miała zmysły połączone z ogromną siecią społeczności jednokomórkowych istot, w które obfitował Mars. I w rzeczywistości nie była płci żeńskiej. W jej rasie nie było płci, jak u człowieka. Ale była matką, a więc bardziej „nią” niż „nim”.

Nigdy nie było więcej niż kilkaset tysięcy przedstawicieli jej rasy, rozproszonych na morzach i równinach Marsa. Nigdy nie mieli imion; było ich tak niewielu, że imiona były niepotrzebne. Zdawała sobie sprawę z istnienia każdego z nich, jak głosy niosące się echem w ogromnej katedrze.

I zdawała sobie sprawę, że teraz przepadli, wszyscy. Jej samotność była tak głęboka, że żadna istota ludzka nie była w stanie jej sobie wyobrazić.

Zbliżająca się broń Pierworodnych, bomba Q, także znikła.

Bezpośrednio przed pojawieniem się Nieciągłości pracowała na marsjańskim biegunie, pilnując pułapki ze zniekształconej czasoprzestrzeni, w której wraz ze współpracownikami udało jej się uwięzić Oko Pierworodnych. Dla zmysłów ukierunkowanych na „widzenie” zniekształconej przestrzeni broń była doskonale widoczna w zenicie, gdy zmierzała prosto w stronę bieguna.

I wtedy pojawiły się plastry czasu. Oko pozostało w pułapce. A broń Pierworodnych znikła.

Ten nowy Mars, mozaika plastrów czasu, był zupełną ruiną: atmosfera stanowiła jedynie cienką warstwę dwutlenku węgla, dna dawnych oceanów pokrywał lód, a burze pyłowe szalały nad wyschniętym krajobrazem, wyjałowionym przez promieniowanie ultrafioletowe Słońca. Gdzieniegdzie wciąż stały opuszczone miasta jej rasy i niekiedy nawet paliły się w nich światła. Ale jej pobratymców nie było. A kiedy zaczęła kopać w suchej, trującej ziemi, znalazła jedynie metanogeny i inne proste bakterie, nieliczne ślady bogatego życia, które kiedyś zaludniało ten świat. Resztki, które były jej własnymi, ostatnimi potomkami.

Była sama. Zabawka Pierworodnych. Kłębiła się w niej nienawiść.

* * *

Marsjanie uważali, że udało im się do pewnego stopnia zrozumieć Pierworodnych.

Pierworodni musieli być bardzo starzy.

Mogli nawet być istotami ocalałymi z owych Dni Pierwszych, okresu, który miał początek pięćset milionów lat po Wielkim Wybuchu, kiedy wszechświat stał się przezroczysty i niepewnie zaświeciły pierwsze gwiazdy. Dlatego Pierworodni doprowadzili do niestabilności wewnątrz gwiazd. W ich czasach wszystkie gwiazdy były nietrwałe.

Byli starzy i konserwatywni. Aby osiągnąć swe cele, wywoływali wybuchy gwiazd albo czynili je zmiennymi, albo wreszcie całkowicie je unicestwiali. Wysyłali swe bomby kosmologiczne, by wyjaławiać inne światy, a nie niszczyć. Wydaje się, że próbowali likwidować cywilizacje pochłaniające energię tak małym kosztem, jak to możliwe.

Ażeby zrozumieć, dlaczego to robili, Marsjanie spróbowali spojrzeć na siebie oczami Pierworodnych.

Wszechświat jest wypełniony energią, ale znaczna jej część znajduje się w równowadze. W tym stanie przepływ energii jest niemożliwy i dlatego nie można jej wykorzystać do wykonania pracy, tak jak nieruchomych wód stawu nie można użyć do poruszania koła wodnego. Podstawą życia jest odpływ energii ze stanu równowagi — małego ułamka energii użytecznej, egzergii.

I wszędzie, wszędzie egzergia była marnowana.

W wyniku rozwoju życia ewolucja wszędzie prowadziła do coraz bardziej złożonych form, których istnienie zależało od coraz szybszego zużywania dostępnej energii. A potem powstała inteligencja. Cywilizacje były niby eksperymenty, w których egzergię starano się wykorzystywać jak najszybciej.

Z punktu widzenia Pierworodnych — tak spekulowali Marsjanie — wytwory małych cywilizacji, takich jak ich własna, nie miały znaczenia. Liczył się tylko przepływ egzergii i tempo jej zużywania.

Z pewnością cywilizację tak starą jak cywilizacja Pierworodnych, tak niezwykle zaawansowaną, interesował los kosmosu jako całości oraz wykorzystanie jego skończonych przecież zasobów. Im dłużej pragnęła trwać dana cywilizacja, tym ostrożniej powinna gospodarować tymi zasobami.

Gdybyśmy chcieli dotrwać do bardzo odległej przyszłości — do Dni Ostatnich, kiedy fala kwintesencji przyniesie ostateczny kres ery materii — ograniczenia musiałyby być surowe. Obliczenia Marsjan wskazywały, że wszechświat może wykarmić tylko jeden świat równie ludny i głodny energii jak ich własny, jeden świat w każdej ze stu miliardów pustych galaktyk we wszechświecie, jeśli pragną dotrwać do Dni Ostatnich.

Pierworodni musieli zrozumieć, że jeśli życie ma na długą metę przetrwać — jeśli chociaż odrobina świadomości ma się odrodzić w najdalszej przyszłości — musi obowiązywać dyscyplina na kosmiczną skalę. Nie może być niepotrzebnych zakłóceń, żadnego marnowania energii, żadnych zaburzeń strumienia czasu.

Życie — dla Pierworodnych nie było nic cenniejszego. Ale to powinien być właściwy rodzaj życia. Uporządkowanego, spokojnego, zdyscyplinowanego. Niestety takie życie było rzadkością.

Z pewnością żałowali tego, co uczynili. Obserwowali spustoszenia, jakich dokonali, ale pobrali próbki — złożone z plastrów czasu — światów, które zniszczyli i umieścili je w kieszonkowych wszechświatach. Ale Marsjanie wiedzieli, że w takim miniaturowym wszechświecie dodatnią wartość masy i energii równoważy ujemna wartość grawitacji. I kiedy zniknie, a wkrótce musi zniknąć, wartości te zniosą się i cały kosmos zapadnie się do zera.