Выбрать главу

Aleksiej uśmiechnął się.

— Czy starzy wojownicy niebios nie potrafią zejść na ziemię, admirale?

Paxton wyglądał, jakby miał go za chwilę zamordować. Bella położyła mu dłoń na ramieniu, czekając, aż się uspokoi.

— Doskonale. Sprawa numer jeden. Musimy działać natychmiast. Między burzą słoneczną a atakiem bomby Q mieliśmy całe pokolenie na przygotowania. Nie wiedząc, co właściwie się zbliża. Ale patrząc z perspektywy czasu, nie uczyniliśmy wystarczająco wiele i nie możemy powtórzyć tego błędu. Tak się szczęśliwie złożyło, że dzięki bombie Q udało nam się zmobilizować opinię publiczną i wesprzeć nasze działania.

— Sprawa numer dwa. Ziemia. Wielu z nas doznało wstrząsu, gdy wy, cholerni Kosmici, zniszczyliście windy kosmiczne. Zawsze wiedzieliśmy, jak bardzo bezbronni jesteście w tych waszych kopułach i motylich statkach kosmicznych. Jednak nie wiedzieliśmy, jak bardzo bezbronna jest Ziemia. Faktem jest, że jesteśmy powiązani z gospodarką w przestrzeni kosmicznej. Myślimy więc o wzmocnieniu Ziemi. Domy jak bunkry. Naziemne źródła energii i łącza telekomunikacyjne wykorzystujące bezpieczne kable światłowodowe. Tego rodzaju rzeczy. Wystarczy, żeby wytrzymać oblężenie planety. Należy jeszcze tylko określić parametry. Sprawa numer trzy. I to jest klucz — powiedział Paxton skupiony, pochylając się do przodu. — Musimy się rozproszyć. Już mamy poza granicami Ziemi duże kolonie. Ale specjaliści od gier wojennych mówią, że gdyby Ziemia została zniszczona przez bombę Q, jest mało prawdopodobne, aby kolonie Kosmitów mogły na dłuższą metę przetrwać. Jest was po prostu zbyt mało, pula genów zbyt skąpa, a sztuczne ekologie zbyt kruche. Dlatego musimy was wzmocnić. Uczynić wasz gatunek niezniszczalnym, nawet jeśli Ziemia zginie. — Uśmiechnął się do młodych Kosmitów. — Mówię o masowej, dynamicznej migracji. Na Księżyc, na księżyce planet zewnętrznych, do nadających się do zamieszkania obszarów kosmosu. Nawet na Wenus, która została tak zdemolowana przez burzę słoneczną, iż może się okazać, że życie na niej jest teraz możliwe. Może nawet będziemy w stanie wysłać kilka statków do gwiazd, idąc za przykładem tych Chińczyków.

— Ale to się nie uda — powiedział Aleksiej. — Nawet jeśli, powiedzmy, milion ludzi znajdzie się na Wenus, pod kopułami, oddychając sztucznym powietrzem. Będą równie bezbronni jak my teraz.

— Jasne. Dlatego uczynimy następny krok. — Paxton uśmiechnął się szerzej. Wyglądało na to, że zaskakiwanie ich sprawia mu przyjemność. — Dobrze wiedzieć, że taki stary pryk jak ja wciąż potrafi planować na większą skalę niż wy, dzieciaki. Jakie jest najbardziej solidne, znane nam siedlisko? Planeta.

Lyla wlepiła w niego wzrok.

— Mówi pan o…

— O przekształceniu Księżyca lub Wenus w świat podobny do Ziemi, gdzie można by poruszać się na odkrytym terenie i to bez żadnej osłony. Gdzie można by uprawiać ziemię na wolnym powietrzu. Gdzie ludzie mogliby przetrwać, nawet gdyby upadła cywilizacja, nawet gdyby zapomnieli, kim byli i jak się tam znaleźli.

— Myślano o tym na Marsie — powiedziała Lyla. — Oczywiście teraz…

— Utracimy Marsa, ale Mars nie stanowił jedynej możliwości. Na bardzo długą metę, to jest jedyne skuteczne rozwiązanie — powiedział Paxton.

Aleksiej miał sceptyczny wyraz twarzy.

— To jest program, którego realizacji domagali się orędownicy podboju kosmosu od czasów Armstronga i Aldrina, ale nigdy do tego nie doszło. To oznacza transfer ogromnej ilości zasobów.

— Och, na pewno — powiedziała Bella. — Faktycznie propozycja Boba została już powszechnie zaakceptowana. I wkrótce rozpocznie się jej realizacja.

— To znaczy co? — zapytała Lyla.

— Zobaczycie. To będzie ostatnia niespodzianka…

— Traktujemy to bardzo poważnie — powiedział Bob Paxton wyzywająco. — Tak samo poważnie, jak traktowałem wszystko, co robiłem w życiu. Ażeby zyskać szansę na przyszłość, musimy zabezpieczyć teraźniejszość. To kwestia zasadnicza.

Zaczęli omawiać szczegóły propozycji Paxtona, spierając się, podając nowe argumenty na jej rzecz, odrzucając inne. Wkrótce Paxton usunął ze stołu wszystkie kolorowe informacje dotyczące burzy słonecznej i zaczął robić notatki.

* * *

Bella mruknęła do Ateny:

— Wygląda na to, że się udało. Nigdy bym nie pomyślała, że zobaczę, jak Bob Paxton i Aleksiej Carel pracują razem.

— Żyjemy w dziwnych czasach.

— O tak. I nieustannie stają się coraz dziwniejsze. Tak czy owak to jest początek. — Zerknęła na zegarek. — Nie znoszę tego, ale powinnam sprawdzić przysłane wiadomości. Ateno, możesz dać im kawy? I czego jeszcze chcą.

— Oczywiście.

Odepchnęła się od krzesła i poszybowała nad mostkiem, kierując się w stronę wahadłowca i swoich ekranów. Za jej plecami ożywiona rozmowa wciąż trwała. Usłyszała, jak Aleksiej mówi pół żartem, pół serio:

— Mówię wam, co nas naprawdę zjednoczy. Sol Invictus. Nowy bóg nowej ery…

54. Dzień Q

15 grudnia 2070 roku

Wahadłowiec wysadził Bellę na Przylądku Canaveral. Odezwał się Tales:

— Witaj w domu, Bella.

Bella, pochylona nad elastycznym ekranem, z zaskoczeniem stwierdziła, że jest już na Ziemi. Przez całą drogę z punktu L1 była zajęta otrzymanymi wiadomościami i monitorowała postępy dwóch wielkich wydarzeń, które dziś miały mieć miejsce: uruchomienia Bimini, nowej windy kosmicznej na Atlantyku, oraz największego zbliżenia bomby Q do Ziemi. Wszyscy wiedzieli, że oba te wydarzenia przebiegają zgodnie z planem. Ale trudno było się powstrzymać przed sprawdzaniem, czy wszystko idzie jak należy.

Koła przestały się obracać i wszystkie systemy wahadłowca ucichły.

Wyłączyła ekran i złożyła go.

— Dziękuję, Talesie. Cieszę się, że wróciłam. Atena przesyła pozdrowienia.

— Kilkakrotnie z nią rozmawiałem.

Ta uwaga sprawiła, że Bella poczuła się dziwnie nieswojo. Często zastanawiała się, o czym rozmawiają wielkie układy sztucznej inteligencji nad głowami ludzkości. Nawet będąc przewodniczącą Rady, nigdy się tego nie dowiedziała.

— Na zewnątrz czeka na ciebie samochód, Bella. Gotów do zawiezienia cię na miejsce, gdzie oczekuje twoja rodzina. Bądź ostrożna wstając.

Powrót do pełnej siły ciążenia wciąż dawał się we znaki.

— Za każdym razem jest coraz trudniej. Talesie, przypomnij mi, żeby zamówić szkielet zewnętrzny.

— Dobrze, Bello.

Zeszła na pas startowy. Był rześki grudniowy poranek, dzień był pogodny, słońce stało nisko, powietrze było świeże i przesycone solą. Spojrzała na zegarek, który już się przestawił na czas lokalny, wylądowała trochę przed dziesiątą.

Spojrzała w stronę morza, z którego wznosiła się ku niebu cienka pionowa nić.

Tales mruknął:

— Jest dokładnie godzina do przejścia bomby Q, Bello. Astronomowie informują, że jej trajektoria nie uległa zmianie.

— Analiza mechaniki orbitalnej działa bez zarzutu. Ludzie muszą to zobaczyć.

— Zetknąłem się z tym zjawiskiem już przedtem — spokojnie powiedział Tales. — Doskonale rozumiem, Bello.

Chrząknęła.

— Nie jestem pewna, czy rzeczywiście. Jeśli nazywasz to „zjawiskiem”. Ale i tak wszyscy cię kochamy.

— Dziękuję, Bello.