— Proszę mi powiedzieć, co zaprząta pana umysł, admirale.
— Powiem prosto. Potwierdzają to nowe obserwacje. Pojawiło się to licho.
— Jakie licho?
— Anomalia. Coś, co porusza się przez układ słoneczny i przyleciało z zewnątrz…
Paxton byt wysoki i żylasty. Ma twarz astronauty, pomyślała, bardzo bladą i pokrytą bliznami po guzach spowodowanych promieniowaniem. Tatuaż na policzku przedstawiał emblemat floty kosmicznej, a włosy ostrzyżone na jeża były lekko przyprószone siwizną.
Ma siedemdziesiąt parę lat, pomyślała. Kiedy dowodził Aurorą 1, pierwszym lotem załogowym na Marsa, miał koło czterdziestki i był pierwszym człowiekiem, który postawił nogę na tej planecie, a potem, podczas burzy słonecznej, został wraz ze swą załogą poddany najcięższej próbie. Najwyraźniej to doświadczenie odbiło się poważnie na jego życiu. Obecnie był kontradmirałem floty kosmicznej i w owych paranoicznych latach po burzy zyskał wielkie wpływy, podjął energiczne wysiłki, aby odeprzeć zagrożenie, które kiedyś sprawiło, że utknął na Marsie.
Patrząc, jak chodzi po pokoju z kamiennym wyrazem twarzy, Bella poczuła absurdalny impuls, żeby poprosić go o autograf. A potem kolejny impuls, żeby kazać mu przejść na emeryturę. Odpędziła od siebie te niemądre pomysły.
Mówiąc urywanym głosem, naznaczonym zachodnim akcentem, rozwinął informacje, które wcześniej otrzymała od Edny.
— W rzeczywistości dysponujemy trzema obserwacjami tego czegoś.
Pierwsza z nich miała charakter przypadkowy.
Voyager 1, wystrzelony w 1977 roku, przeprowadziwszy pierwszy rekonesans planet zewnętrznych, pomknął dalej, opuszczając układ słoneczny. Do końca piątego dziesięciolecia nowego wieku Voyager pokonał odległość ponad sto pięćdziesiąt razy większą od odległości Ziemia — Słońce.
I wtedy zainstalowany na nim detektor promieni kosmicznych, przeznaczony do rejestracji cząstek pochodzących z odległych gwiazd supernowych, napotkał deszcz cząstek o wysokiej energii.
W mrokach kosmosu coś się narodziło.
— Wówczas nikt się tym specjalnie nie zainteresował. Ponieważ miało to miejsce 20 kwietnia 2042 roku. — Paxton uśmiechnął się. — W dniu burzy słonecznej. Byliśmy dość pochłonięci innymi sprawami.
Późniejsze obserwacje Voyagera dowiodły, że owa anomalia, pod wpływem grawitacji Słońca, zaczęła zmierzać w stronę samego środka układu słonecznego. Pierwszym znaczącym obiektem, jaki przybysz miał napotkać w drodze do Słońca, był Saturn i jego księżyce; miało to nastąpić w 2064 roku. Opracowano więc stosowne plany.
— I wtedy nastąpiło drugie spotkanie — powiedział Paxton. — Mamy odczyty z Monitora Głębokiego Kosmosu X7-6102-016 oraz zapis zniszczenia tej sondy kosmicznej. A trzecia, ostatnia obserwacja pochodzi z kilku sond i dowodzi, że jakieś cholerstwo porusza się po orbicie Jowisza. — Uruchomił znajdujący się na stole ekran, na którym ukazała się mapa. — Trzy punkty na tej mapie, o, tutaj — to trzy punkty przypuszczalnej trajektorii. Trzy obserwacje czegoś, co musi stanowić ten sam obiekt, pętający się tam, gdzie nie powinno go być. — Utkwił w niej spojrzenie swych chłodnych, niebieskich, załzawionych oczu, jakby rzucając jej wyzwanie, by złożyła to wszystko do kupy.
— I jest pan pewien, że to nie kometa ani coś naturalnego?
— Komety nie wysyłają promieni kosmicznych — powiedział. — I to dziwny zbieg okoliczności, że to coś wyskoczyło znikąd akurat w dniu burzy słonecznej, nie uważa pani?
— A ta trajektoria, jeśli ją przedłużyć, dokąd zmierza, admirale?
— Mamy na ten temat całkiem dokładne dane. Saturn odchylił kurs tego obiektu, ale poruszając się dalej, nie przeleci w pobliżu żadnego ciała o wystarczającej masie, aby spowodować efekt procy. Zakładając, że porusza się wyłącznie pod wpływem siły ciążenia…
Zrozumiała.
— Zmierza w stronę Ziemi, prawda?
Twarz miał jak z granitu.
— Jeżeli będzie się poruszać po tym torze, dotrze tutaj w grudniu przyszłego roku. Może to sanie Świętego Mikołaja?
Zmarszczyła brwi.
— Dwadzieścia dwa miesiące. To niewiele czasu.
— Niewiele.
— Gdyby podniesiono alarm, kiedy ten obiekt minął Saturna i jak pan mówi, zniszczył sondę, dowiedzielibyśmy się o tym kilka lat wcześniej.
Wzruszył ramionami.
— Trzeba jakoś ustalać poziom zagrożenia. Zawsze twierdziłem, że nie jesteśmy wystarczająco podejrzliwi. Rozmawiałem na ten temat z pani poprzednikiem wiele razy. Wygląda na to, że miałem rację, co? Jeżeli to przeżyjemy, będziemy mogli zmienić protokół.
Jeżeli to przeżyjemy. Te słowa przejęły ją dreszczem.
— Myśli pan, że to jakiś artefakt, admirale?
— Nie potrafię powiedzieć.
— Ale uważa pan to za zagrożenie, tak?
— Muszę to zakładać. Nie sądzi pani?
Trudno było się z tym nie zgodzić. Pytaniem było, co z tym począć.
Światowa Rada Przestrzeni Kosmicznej była jedynie luźno związana ze starą Organizacją Narodów Zjednoczonych, która od czasu burzy słonecznej skupiła swoje wysiłki na odbudowie Ziemi. Zadaniem Rady była koordynacja przygotowań do wszelkich dalszych zagrożeń ze strony niewidzialnego wroga stojącego za burzą słoneczną, wroga, którego istnienie nie zostało jak dotąd oficjalnie potwierdzone. Jej głównym narzędziem była flota kosmiczna, która nominalnie podlegała Radzie. Ale sama Rada była finansowana i kontrolowana przez niepewny sojusz czterech wielkich światowych mocarstw, zwłaszcza przez Stany Zjednoczone, Eurazję oraz Chiny, które liczyły na to, że wykorzystają przestrzeń kosmiczną dla uzyskania przewagi nad czwartym z nich, Afryką.
Na szczycie tej chwiejnej struktury władzy znajdowała się Bella, będąca kompromisowym kandydatem w kompromisowej sytuacji.
Myślała, że na krótką metę trzy potęgi kosmiczne mogłyby próbować wywrzeć nacisk w razie nagłej próby podporządkowania sobie Afryki, która zyskała znaczącą rolę, ponieważ burza słoneczna spowodowała na jej terenie stosunkowo niewielkie zniszczenia. Płyty tektoniczne, które stanowiły podstawę Rady, mogą zacząć się przesuwać, pomyślała z niepokojem, właśnie wtedy, gdy trzeba będzie działać.
— Myśli pani o polityce — warknął Paxton.
— Tak — przyznała. Jak gdyby ta anomalia, bez względu na to, czym była, stanowiła po prostu nową pozycję na liście nękających świat problemów. Ale jeżeli było to kolejne zagrożenie takie jak burza słoneczna, wszystkie te problemy natychmiast staną się nieistotne.
Nagle poczuła się zmęczona. Stara, wycieńczona. Poczuła urazę, że ten kryzys tak nagle zwalił się na jej głowę.
Patrząc na pełną skupienia twarz Paxtona, zastanawiała się, jak dalece będzie mogła kierować nadchodzącymi wydarzeniami.
— Dobrze, admirale, słucham pana z uwagą. Co pan proponuje?
Cofnął się.
— Zbiorę więcej danych i zwołam odprawę dla przedyskutowania stojących przed nami możliwości. Myślę, że zrobię to po powrocie do Waszyngtonu. Jak najprędzej.
— Dobrze. Ale będziemy się musieli zastanowić nad dalszymi implikacjami. Co powiedzieć ludziom, a czego nie mówić. Jak się przygotować na spotkanie ze zbliżającą się anomalią, bez względu na to czym jest.
— Zanim to uczynimy, musimy mieć więcej danych.
— A co powiemy tym, którym podlegamy?