— Można się do tego przyzwyczaić — powiedziała Bisesa. Przywitała się z Batsonem uściskiem dłoni i objęła Grove’a, co wprawiło go w niejakie zakłopotanie. — W każdym razie Chwytaczka ma towarzystwo.
— Chwytaczka?
— Nie pamięta jej pan, Grove? W dniu pojawienia się Nieciągłości pańscy żołnierze schwytali małpę człekokształtną i jej dziecko. Żołnierze nazwali ją Chwytaczka ze względu na sposób, w jaki używała dłoni wiążąc węzły z kawałków słomy. Ostatniego wieczoru przed próbą odesłania mnie na Ziemię poprosiłam, aby je uwolniono. Myślę, że to jest to samo dziecko, które w międzyczasie dorosło. Jeśli te australopiteki żyją tak samo długo jak szympansy, jest to zupełnie możliwe. Daję słowo, że jest zręczniejsza ode mnie.
Grove zapytał:
— Jak, u licha, się tutaj znalazła?
Eumenes powiedział:
— Sama tutaj przyszła. Należała do stada, które prześladowało zachodnie koleje. Idąc wzdłuż linii kolejowej, doszła aż do Babilonu i zaczęła się naprzykrzać rolnikom w gospodarstwach leżących poza miastem. Próbowała sforsować mury miasta. Nie można jej było odpędzić. W końcu złapano ją w siatkę i sprowadzono do miasta, po czym umieszczono na dworze jako kuriozum. Trzymaliśmy ją w klatce Blooma, ale nie przestawała w niej szaleć. Chciała się gdzieś dostać, to było jasne.
— To był mój pomysł — powiedział Abdi. — Wzięliśmy ją na smycz i daliśmy się zaprowadzić tam, gdzie chciała.
— A ona przyszła tutaj — powiedziała Bisesa. — Coś ją tutaj ciągnęło, podobnie jak mnie. Wydaje się tutaj całkiem spokojna, jakby znalazła to, czego pragnęła.
Grove zastanawiał się przez chwilę.
— Pamiętam, jak kiedyś trzymaliśmy tego małpoluda i jego matkę w namiocie rozpiętym nad unoszącym się w powietrzu Okiem, pamiętasz Biseso? Uważałem, że to trochę nie w porządku wobec Oka. Może wtedy to nieszczęsne stworzenie nawiązało z Oczami jakiś kontakt. Ale skąd, u diabła, miałoby wiedzieć, że Oko jest tutaj!
— Jest dużo rzeczy, których nie rozumiemy — powiedziała Bisesa. — Delikatnie mówiąc.
Grove przyglądał się legowisku Bisesy z wymuszonym zainteresowaniem.
— Wygląda na to, że jest ci tutaj całkiem dobrze.
— Wszystkie wygody zapewnione — powiedziała. Określenie to zaskoczyło Grove’a. — Mam swój telefon. Szkoda, że Skafander Pięć jest pozbawiony zasilania, bo gdyby nie to, miałabym trochę liczniejsze towarzystwo. Tu mam chemiczną toaletę wygrzebaną z Małego Ptaka. Abdi donosi mi jedzenie i sprząta. Jesteś moim łącznikiem ze światem zewnętrznym, prawda Abdi?
— Tak — powiedział Grove — ale dlaczego tu jesteś?
Eumenes powiedział poważnie:
— Powinieneś wiedzieć, że Aleksander myśli, iż ona próbuje znaleźć sposób wykorzystania Oka dla jego potrzeb. Gdyby nie fakt, że Król wierzy, iż Bisesa służy realizacji jego celów, w ogóle by jej tutaj nie było. Musisz o tym pamiętać, kapitanie, kiedy się z nim spotkasz.
— W porządku. Ale jaka jest prawda, Biseso?
— Chcę wrócić do domu — powiedziała po prostu. — Tak jak to zrobiłam poprzednio. Chcę wrócić do mojej córki i do mojej wnuczki. A to jest jedyny możliwy sposób. Z całym szacunkiem, na Mirze nie na niczego, co jest dla mnie równie ważne.
Grove popatrzył na tę kobietę, osamotnioną matkę, samą wśród tego obcego jej otoczenia.
— Jak wiesz, ja także miałem córkę — powiedział i przeraził się, że jego głos zabrzmiał tak szorstko. — Wrócić do domu. Ty to wiesz. Myślę, że teraz byłaby mniej więcej w twoim wieku. Rozumiem, dlaczego tu jesteś, Biseso.
Uśmiechnęła się i znów go objęła. Niewiele już zostało do powiedzenia.
— No dobrze — powiedział Grove. — Odwiedzę cię znowu. Pozostaniemy w Babilonie jeszcze przez kilka dni. Czuję, że naprawdę powinienem spróbować coś zrobić dla tego nieszczęśnika Blooma. My, współcześni, musimy się trzymać razem.
— Jesteś dobrym człowiekiem, kapitanie. Ale nie narażaj się na żadne niebezpieczeństwo.
— Jestem szczwany lis, więc się o mnie nie bój…
W chwilę potem wyszli.
Grove raz obejrzał się na Bisesę. Chodziła wokół unoszącej się w powietrzu kuli i przyciskała gołą dłoń do powierzchni Oka. Dłoń wydawała się ześlizgiwać na boki, jakby pchana jakąś niewidzialną siłą. Grove czuł podziw dla jej swobodnego sposobu traktowania tego monstrualnego, obcego obiektu.
Odwrócił się. Był rad, że w mroku panującym w korytarzach świątyni może ukryć łzy spływające z jego starczych oczu.
60. Dom
Zadzwoniła Paula, korzystając z łącza światłowodowego. Od czasu odłączenia, wielki system sztucznej inteligencji w Nowym Lowellu dopracowywał jej przewidywania dotyczące czasu, kiedy Rozdarcie w końcu dosięgnie Marsa.
— Dwunasty maja — powiedziała Paula. — Około czternastej.
Sześć tygodni.
— No to teraz wiemy — powiedziała Myra.
— Powiedziano mi, że w końcu będą mieli przewidywanie z dokładnością do jednej attosekundy.
— To bardzo pożyteczna informacja — oschle powiedział Jurij.
Paula powiedziała:
— Poza tym pracujemy nad przewidywaniami dotyczącymi stanu twojej elektrowni jądrowej. Chyba zdajesz sobie sprawę, że kończy ci się paliwo.
— Oczywiście — sztywno powiedział Jurij. — Uzupełnianie zapasów byłoby dosyć skomplikowane.
— Przewidujemy, że dociągniesz do chwili Rozdarcia. Ale ledwo, ledwo. W tych ostatnich dniach może być niezbyt przyjemnie.
— Możemy oszczędzać. Tutaj jest nas tylko dwoje.
— OK. Ale tu, w Lowellu, zawsze znajdzie się dla was miejsce.
Jurij spojrzał na Myrę, która uśmiechnęła się w odpowiedzi. Powiedziała:
— Mamy zostawić dom? Nie. Dziękuję ci, Paulo. Skończmy to tutaj.
— Myślałam, że tak powiesz. W porządku. Jeżeli zmienicie zdanie, łaziki są wystarczająco sprawne, aby was stamtąd zabrać.
— Wiem o tym, dzięki — poważnie powiedział Jurij. — Bo jeden z nich jest nasz.
Rozmawiali o tym, co robią i jak sobie radzą.
Marsjańskie lato uległo drastycznemu skróceniu. Słońce znikło dwa miesiące przed środkiem lata i na planecie zaczęła się ostatnia zima.
W pewnym sensie nie miało to wielkiego znaczenia tu, na biegunie, gdzie i tak było ciemno w ciągu połowy roku. Dla Myry największą stratą było to, że nie mogła regularnie ściągać z Ziemi filmów i bieżących wiadomości, a także listów z domu. Samej Ziemi nie brakowało jej tak bardzo jak poczty.
Ale jeśli tu, w Stacji Wellsa, można było oddać się zajęciom właściwym dla zimy, ci, którzy przebywali w Stacji Lowella, w pobliżu równika, nie byli tak przyzwyczajeni do ciemności i kiedy zaczął padać śnieg, przeżyli szok. Nie mieli żadnych urządzeń potrzebnych do przetrwania. Dlatego Jurij i Myra załadowali do jednego z dwóch znajdujących się na biegunie specjalistycznych łazików śnieżnych maty sublimacyjne i inne niezbędne rzeczy. Jeden łazik zostawili w Lowellu, po czym drugim wrócili do Wellsa. Ta podróż, której długość w jedną stronę wynosiła jedną czwartą obwodu planety, w padającym nieustannie śniegu, była przygnębiająca i wyczerpująca. Od tej pory Myra i Jurij nie opuszczali okolic bazy.
— Porozmawiamy znowu — powiedziała Paula. — Trzymajcie się. — Jej obraz zniknął.
Myra popatrzyła na Jurija.