— I to by było tyle.
— Wracajmy do pracy — powiedział.
— Może najpierw kawy?
— Daj mi jeszcze godzinę, a potem uporamy się z obowiązkami domowymi.
— OK.
Od czasu ostatecznej ewakuacji codzienna praca stała się znacznie trudniejsza. Bez uzupełniania zapasów i dostaw części zamiennych psuł się nie tylko reaktor, lecz także większość pozostałych urządzeń. A teraz było ich tylko dwoje w bazie przeznaczonej dla dziesięciu osób i Myrze, choć uczyła się szybko, brakowało wystarczającego doświadczenia.
Jednak rzuciła się w wir pracy. Tego ranka zajęła się zapychającymi się łóżkami wodnymi i wyczyściła zapaćkany bioreaktor, po czym usiłowała dojść, dlaczego układ odprowadzania wody psuł się niemal codziennie. Miała także zajęcie przy systemach sztucznej inteligencji, kierując przepływem danych naukowych, które nie przestawały nadchodzić, mimo że czujniki stale się psuły w wyniku różnych przyczyn albo po prostu grzęzły w coraz grubszej warstwie śniegu.
Systemy sztucznej inteligencji przeważnie były w stanie pracować niezależnie, same wyznaczając sobie cele naukowe i opracowując programy ich realizacji. Ale dzisiaj był dzień ochrony planetarnej, w którym musiała przeprowadzić normalną kontrolę, aby się upewnić, czy otaczające stację środowisko jest właściwie próbkowane, monitorując w ten sposób wpływ ich obecności na powierzchnię Marsa. Musiała nawet podpisać jakieś papiery, które miały być złożone w jakiejś ziemskiej agencji. Oczywiście dokumenty te nigdy nie dotrą na Ziemię, ale mimo to je podpisała.
Po około godzinie poleciła systemom sztucznej inteligencji odszukać Jurija. Miał być na zewnątrz, w namiocie mieszczącym urządzenie wiertnicze, konserwując sprzęt, który definitywnie został wyłączony, spełniając w ten sposób obietnicę złożoną Hanse’owi Critchfieldowi. W rzeczywistości był w Puszce nr Sześć.
Zrobiła kawę i zaniosła ją ostrożnie do Szóstki. Kubki przykryła, bo wciąż nie przywykła do jednej trzeciej siły przyciągania ziemskiego i bała się rozlać kawę.
Jurij klęczał na podłodze. Przed nim stały proste sanie, przystosowane do marsjańskich warunków i zaopatrzone w składane koła, które mogły się poruszać po twardym jak bazalt lodzie. Do tego małego pojazdu załadował złożony namiot, razem z pakietami żywności i fragmentami urządzeń, które wyglądały, jakby je wydobyto z aparatury podtrzymującej życie.
Podała mu kawę.
— Co teraz?
Usiadł i zaczął popijać kawę.
— Mam jedno niespełnione marzenie. W rzeczywistości mam ich wiele, ale to nie daje mi żyć.
— Opowiedz mi o nim.
— Samodzielny atak na biegun północny Marsa. Zawsze zamierzałem to zrobić. Wyruszyłbym z krawędzi stałej czapy lodowej, tylko ja sam, w skafandrze i z saniami. Szedłbym ciągnąc sanie, aż dotarłbym do bieguna. Żadnego wsparcia, nic, tylko ja i lód.
— Czy to w ogóle możliwe?
— O tak. To góra tysiąc kilometrów, zależnie od wybranej trasy. Skafander spowalniałby tempo marszu, i żadne skafandry, jakimi dysponujemy, nie mają odpowiedniej wytrzymałości, musiałbym więc wprowadzić pewne udoskonalenia. Ale pamiętaj, że przy jednej trzeciej siły przyciągania ziemskiego mógłbym ciągnąć trzy razy więcej niż na Antarktyce, powiedzmy czterysta kilogramów. A Mars pod pewnymi względami stanowi łatwiejsze środowisko niż okolice biegunów Ziemi. Żadnych śnieżyc, żadnej sadzi.
— Musiałbyś nieść cały zapas tlenu.
— Być może. Albo wykorzystać jedną z tych rzeczy. — Podniósł kilka gadżetów służących do podtrzymywania życia, mały kolektor lodu, zestaw do elektrolizy wody. — W istocie to byłby kompromis. Te zestawy są lżejsze, niż butle z tlenem, ale ich codzienne uruchamianie opóźniłoby mój marsz. Wiem, że to byłby prawdziwy wyczyn, Myro. Nikt nie próbował zrobić tego wcześniej. Kto się do tego lepiej nadaje niż ja?
— Będziesz musiał sporządzić plan takiej wyprawy.
— Tak. Mogłem to wszystko przemyśleć podczas zimy. Kiedy nadejdzie lato, wybiorę jakiś okres, gdy Ziemia znajduje się nad horyzontem, żeby to wypróbować. Wezmę cały ten sprzęt i sprawdzę jego działanie na lodzie wokół bazy. Ciemność nie będzie miała znaczenia. — Robił wrażenie zadowolonego, że wymyślił to nowe przedsięwzięcie. Ale spojrzał na nią niepewnie. — Myślisz, że mi odbiło?
— Nie bardziej, niż pozostałym. Ja chyba nie wierzę w ten 12 maja. A ty? Żadne z nas nie wierzy, że to kiedykolwiek nastąpi, że spotka nas śmierć. Gdyby tak było, prawdopodobnie nie moglibyśmy działać. To po prostu sprawia, że nasza sytuacja na Marsie jest bardziej… określona.
— Tak. Ale…
— Nie mówmy już o tym — powiedziała stanowczo. Uklękła koło niego na zimnej podłodze. — Pokaż mi, jak zamierzasz spakować to wszystko. Jak będziesz jadł? Będziesz rozbijał namiot dwa razy dziennie?
— Nie. Myślę, że będę go rozbijał wieczorem, a jadł w nocy i rano. Potem, w ciągu dnia, będę mógł wypić coś gorącego przez otwór w skafandrze…
Rozmawiając, snując przypuszczenia, bawiąc się rozmaitymi elementami wyposażenia, planowali wyprawę, podczas gdy mroźny marsjański wiatr tworzył coraz większe zaspy wokół pali, na których spoczywały moduły stacji.
61. Chwytaczka
Chwytaczka jako pierwsza zauważyła tę zmianę w Oku.
Budziła się powoli, jak zawsze chwytając się powoli umykających, niewyraźnych snów o drzewach. Zawieszona między istotą ludzką a zwierzęciem miała jedynie mgliste pojęcie o przeszłości i przyszłości. Jej pamięć była jak galeria pełna żywych obrazów: twarzy jej matki, ciepła gniazda, w którym przyszła na świat. I klatek. Wielu, wielu klatek.
Ziewnęła szeroko, prostując długie ramiona i rozejrzała się wokół. Wysoka kobieta, która dzieliła z nią tę jaskinię, wciąż spała. Na jej spokojną twarz padało światło.
Światło?
Chwytaczka spojrzała w górę. Oko świeciło. Było jak miniaturowe słońce zamknięte w kamiennej komnacie.
Chwytaczką uniosła dłoń w stronę Oka. Nie wydzielało ciepła, tylko świeciło. Wstała, wpatrując się w Oko, z uniesionym ramieniem.
Teraz pojawiło się coś nowego. Świecenie Oka nie było już jednorodne, jaśniejsze poziome pasy na tle szarego tła przypominały układ linii szerokości geograficznej na kuli ziemskiej. Linie te przecinały „równik” Oka i znikały w biegunie północnym. Po chwili pojawił się w taki sam sposób następny układ linii, tym razem pionowych, wybiegających z bieguna po jednej stronie równika i ginących po drugiej stronie. Teraz zabłysnął trzeci układ linii, biegnących pod kątem prostym do dwóch pierwszych. Zmieniająca się, bezgłośna gra szarych prostokątów była piękna, urzekająca.
I wtedy pojawił się czwarty układ linii — Chwytaczka próbowała wyśledzić, dokąd biegną — ale nagle poczuła w głowie ostry ból.
Krzyknęła. Nasadą dłoni potarła załzawione oczy. Poczuła ciepło po wewnętrznej stronie ud. Oddała mocz tam, gdzie stała. Śpiąca kobieta poruszyła się.
62. Małe Rozdarcie
Rozpoczęli dzień w milczeniu.
Postępowali według ustalonego porządku, który ustalili w ciągu miesięcy, jakie spędzili razem. Mimo to, kiedy Myra się obudziła, pozostało już tylko kilka godzin do Małego Rozdarcia. Nie przychodziło jej do głowy nic, co mogliby jeszcze zrobić.
Jurij musiał zacząć dzień, tak jak to robił codziennie, od wyprawy po lód. System wydobywania wody ostatecznie przestał działać. Dlatego Jurij musiał codziennie wychodzić na zewnątrz do rowu, który kopał w lodzie i prowizorycznym kilofem rozbijać kawały lodu, które potem zanosił do środka, żeby się roztopiły. W rzeczywistości nie było to takie trudne; uwarstwiony lód przypominał drobnoziarnisty piaskowiec i łatwo pękał. Kiedy lód znalazł się wewnątrz, z cieczy powstałej po jego roztopieniu musieli odfiltrować zawarty w niej pył.