Выбрать главу

— Więc warto to zrobić.

— O tak.

Myra podniosła kulę.

— Co za fantastyczny gadżet. Jaka szkoda, że nikt nie będzie w stanie wykorzystać tych danych.

— No, nigdy nie wiadomo — powiedział Jurij.

Położyła kulę na stole.

— A te pigułki?

Podejrzliwie dotknął palcami torebkę z pigułkami.

— Jenny w Porcie Lowella powiedziała, że przygotuje coś takiego. — Jenny Mortens była tamtejszym lekarzem, jedynym, jaki został na Marsie. — Wiesz, jacy oni są. Tak mogłoby być łatwiej, po prostu trzeba je połknąć.

— Byłoby wstyd dotrzeć tak daleko, a w ostatniej minucie dać za wygraną. Nie uważasz? A po za tym muszę myśleć o matce.

— Zgoda. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu i jednym ruchem wrzucił torebkę z pigułkami do pojemnika na śmieci.

Spojrzała na zegarek.

— Myślę, że lepiej się ruszmy. Nie zostało już wiele czasu.

— Racja. — Wstał i zebrał naczynia. — Chyba możemy poświęcić trochę wody, żeby je pozmywać. — Zerknął na nią. — Co myślisz o założeniu skafandrów?

W tych ostatnich chwilach oboje pragnęli być na zewnątrz. Ale nie była pewna, czy chce mieć na sobie skafander.

— Chyba chciałabym odrobinę kontaktu fizycznego, Jurij.

Uśmiechnął się.

— Uroczo to wyraziłaś. Zbyt późno na wstyd.

— Wiesz, o co mi chodzi — powiedziała, trochę zirytowana, że tak się z nią drażni.

— Oczywiście. Słuchaj, już się tym zająłem. Chodź ze mną do skafandrów i zobacz, co zrobiłem. Zaufaj mi. Myślę, że to ci się spodoba. I zawsze będzie czas, żeby się wycofać.

Kiwnęła głową.

— Dobrze. Ale najpierw tu posprzątajmy.

Więc posprzątali, pozostawiając wszystko w idealnym porządku. Przełknąwszy ostatni łyk kawy — ostatni łyk w życiu, pomyślała — Myra pozmywała naczynia w odrobinie cennej gorącej wody i odstawiła je na bok. Następnie poszła do łazienki, umyła twarz i zęby i skorzystała z toalety. Skafandry były wyposażone w odpowiednie urządzenia, ale wolała z nich nie korzystać.

Po raz ostatni wykonywała zwykłe ludzkie czynności, to był definitywnie ostatni raz. Już nigdy nie będzie spać, jeść, pić kawy czy nawet korzystać z łazienki. Zaczęła myśleć w ten sposób od chwili przebudzenia, choć bardzo się starała funkcjonować jak zwykle.

Po raz ostatni obeszła z Jurijem całą stację. Jurij niósł czarną kulę z Lowella. Wyłączyli już przedtem większość urządzeń stacji, ale teraz wydali polecenie systemom sztucznej inteligencji, aby ograniczyły wszelkie funkcje do minimum i wyłączyły oświetlenie, więc kiedy szli, zostawiali za sobą ciemność. Wszystko wokół było uporządkowane i wyczyszczone. Myrę ogarnęło uczucie dumy, że pozostawiają wszystko w takim porządku.

W końcu pozostała zapalona tylko jedna lampa fluoroscencyjna w pomieszczeniu, gdzie znajdowały się skafandry. Założyli wewnętrzne kombinezony i Jurij wsunął kulę przez otwór w skafandrze.

— Ty bierz lewy, a ja prawy — powiedział. — Jeśli chcesz podrapać się w nos, zrób to teraz.

Zatrzymali się. Po czym uściskali się i Myra poczuła jego zapach.

Rozdzielili się.

— Światła — powiedział Jurij. Ostatnia lampa zgasła i stację wypełniła ciemność. — Do widzenia, Wells — cicho powiedział Jurij do stacji.

Myra otworzyła właz i z wprawą nabytą w ciągu miesięcy spędzonych na Marsie wślizgnęła się nogami naprzód do wnętrza skafandra. Kiedy wsunęła prawą rękę do rękawa, spotkała ją niespodzianka. Zamiast w oczekiwanej rękawicy, jej dłoń znalazła się w ciepłym uścisku.

Pochyliła się do przodu. W światłach swego skafandra zobaczyła, że rękawica jej skafandra została odcięta, a prawy rękaw przyszyty do lewego rękawa Jurija.

Jurij patrzył na nią z wnętrza swego hełmu.

— Jak ci się podoba moja robótka?

— Dobra robota, Jurij.

— Oczywiście skafandrom to się nie podobało. Uważają, że została naruszona ich integralność. Ale do diabła z nimi. Prowizoryczne uszczelnienie nie wytrzyma długo. Oczywiście wszystko będziemy musieli robić razem, jak bracia syjamscy. Jak twój skafander?

Już zdążyła przeprowadzić test diagnostyczny. Spojrzała na wyświetlacz umieszczony na piersi Jurija, żeby się upewnić, czy niczego nie przegapił, a on uczynił to samo.

— Wszystko gra, jeśli nie liczyć biadolenia rękawic.

— Doskonale — powiedział. — Więc teraz podnieśmy się, Raz, dwa, trzy…

Ich ręce połączyły się i wyprostowali się. Mechanizmy wspomagające zamontowane w jej skafandrze zawarczały, a sam kombinezon odłączył się od kopuły z cichym miauknięciem.

Z przyzwyczajenia odwróciła się, wzięła miękką miotełkę i oczyściła zamki kopuły z marsjańskiego pyłu. Jurij zrobił to samo. Z połączonymi rękami było to trochę niewygodne.

Następnie Jurij schylił się, żeby wziąć kulę z czujnikami, po czym ruszyli naprzód.

Było ciemno choć oko wykol, a śnieg nieustannie padał i bezkształtne płatki migotały w światłach skafandrów. Ale ziemia była stosunkowo gładka; wczoraj odgarnęli śnieg ze ścieżki.

Za nimi potoczyła się mała automatyczna kamera, która nawet teraz rejestrowała wszystko, co się dzieje, ale utknęła w śnieżnej zaspie. Kiedy Myra uwolniła ją lekkim kopnięciem, potoczyła się dalej, świecąc na czerwono.

Jurij stanął i położył na ziemi kulę.

— Jak myślisz, dobrze będzie tutaj?

— Chyba tak. Nie sądzę, aby to miało wielkie znaczenie.

Wyprostował się. Śnieg wciąż padał. Jurij wyciągnął dłoń i złapał kilka płatków. Na jego rękawicy wyglądały jak duże ćmy, ale po chwili znikły, ulegając sublimacji.

— O Boże — powiedział — jest tutaj tyle cudów. Wiesz, te płatki mają określoną strukturę. Każdy z nich narasta wokół ziarnka pyłu, potem powstaje zwykły lód, a na końcu zewnętrzna warstwa suchego lodu. Jest jak cebula. Śnieg pada tutaj każdej zimy. W ten sposób w każdym płatku splatają się trzy cykle, pyłu, wody i dwutlenku węgla. Ledwo zaczęliśmy rozumieć Marsa. — W jego głosie zabrzmiała nuta goryczy, jakiej nie słyszała od wielu miesięcy. — Dla niektórych to jest prawdziwe piekło — powiedział. — To zimno i ta ciemność. Ale nie dla mnie.

— Ani dla mnie — szepnęła, ściskając jego dłoń wewnątrz zszytych rękawów ich skafandrów. — Jurij.

— Tak?

— Dziękuję ci. Te ostatnie miesiące były dla mnie…

— Lepiej nic nie mów.

Usłyszeli dźwięk jakby zamykanych drzwi, który dotarł do nich przez powierzchnię skafandrów. W uszach Myry zabrzmiał sygnał alarmowy, a na umieszczonym pod brodą wyświetlaczu zapaliły się światła.

Wtedy ziemia zadrżała.

— Jak w zegarku — powiedział Jurij.

Popatrzyli na siebie. Od chwili zniknięcia Słońca to był pierwszy prawdziwy znak, że dzieje się coś niezwykłego.

Strach chwycił ją za gardło. Nagle zapragnęła, żeby to nie działo się naprawdę, żeby mogli wrócić do stacji i dalej pracować. Przywarła do dłoni towarzysza; zderzyli się, jak dwaj zapaśnicy sumo. Jurij okręcił się, próbując spojrzeć na zegarek przypięty do ramienia na zewnątrz skafandra.

Ziemia zadrżała gwałtowniej. A wokół nich drobne odłamki lodu wystrzeliły w powietrze. Z wciąż splecionymi dłońmi odwrócili się, żeby zobaczyć, co się dzieje. Pękła puszka mieszkalna, z której uchodziły powietrze i woda, natychmiast zamarzając i tworząc deszcz, który osadzał się wokół pali podtrzymujących całą konstrukcję.