— Lepiej odejdźmy trochę dalej — powiedziała Myra.
— Dobrze. — Niepewnie ruszyli do przodu, bo ziemia znowu zadrżała. Jurij powiedział: — Będzie mnóstwo roboty, żeby załatać tę wyrwę.
— Więc wezwij Hanse’a.
— Tego skurczybyka nigdy nie ma, kiedy jest potrzebny, ojej! - Potknął się, pociągając ją tak, że się zatoczyła.
— Co się stało?
— Uderzyłem się w głowę. — Odwrócili się. Przed nimi unosiło się Oko, mające około metra średnicy, którego dolna krawędź znajdowała się na wysokości głowy. — Pieprzone diabelstwo. — Wolną ręką Jurij wymierzył mu cios. — Jasna cholera. Jakbym walił w beton.
— Nie zwracaj na nie uwagi — powiedziała Myra. Drgania ziemi na chwilę ustały. Stali razem koło Oka, oddychając z wysiłkiem.
— Miałeś rację, że wyciągnąłeś nas na zewnątrz — powiedziała Myra.
— A ty miałaś rację, sugerując „kontakt fizyczny”. Myślę, że w ciągu tych ostatnich miesięcy uporządkowaliśmy większość spraw, pani Dutt.
— Chyba się z panem zgadzam, panie O’Rourke. — Odetchnęła głęboko i ścisnęła mu dłoń. — Wiesz, Jurij…
Ziemia rozwarła się.
W świątynnej komnacie wysoka kobieta budziła się. Na początku powoli.
A potem poderwała się, kiedy zobaczyła Oko.
— Cholera, cholera. To musiało stać się właśnie teraz, kiedy muszę się wysiusiać. No, Skafandrze Pięć, jesteś przeżytkiem, ale stanowisz najlepsze zabezpieczenie, jakie mam… - Chwytaczka patrzyła, jak Bisesa wciąga zieloną skorupę i kładzie na ziemi świecący kamyk.
— Znów mnie zostawiasz, Biseso?
— Słuchaj, telefonie, nie budź we mnie poczucia winy, nie teraz. Już to przećwiczyliśmy. Jesteś jedynym ogniwem, umożliwiającym kontakt z Ziemią. A jeśli Abdiemu uda się zrealizować program wytwarzania elektrycznych baterii, będziesz miał zapewnione stałe zasilanie.
— Słaba pociecha.
— Nie zapomnę cię.
— Do widzenia, Biseso. Do widzenia…
— Jasna cholera. Oko. Co ono robi?
Chwytaczka wciąż stała, drżąca lecz wyprostowana, wpatrując się w zmieniające się światła, które tworzyły na ścianach komnaty skomplikowane wzory. Piąty układ linii, a teraz szósty, linii biegnących w nieprawdopodobnych kierunkach…
Wysoka kobieta krzyknęła.
Myra leżała na brzuchu na skrawku twardego jak skała lodu, z wizjerem skafandra przyciśniętym do jego powierzchni. Jurij upadł ciężko gdzieś za nią i prawą rękę miała wykręconą do tyłu. Czuła ucisk w żołądku, jak gdyby unosiła ją w górę jakaś winda.
Z wysiłkiem uniosła głowę. Mechanizmy wspomagające skafandra jęknęły, próbując jej pomóc.
Spojrzała w dół, do wnętrza Marsa.
Zobaczyła kawałki lodu i skał, a nawet strumienie magmy, oświetlone głębokim, czerwonym światłem, wydobywającym się gdzieś z dołu. Wypełniało to bez reszty jej pole widzenia. Wrażenie było takie, jakby patrzyła w głąb przepastnej otchłani.
A kiedy uniosła wzrok, ujrzała Oko, być może to samo, co przedtem, unoszące się przed nią, obserwujące ją uważnie.
Strach ustąpił. Przywarłszy do lodu i wciąż ściskając dłoń Jurija, czuła niemal euforię. Może będą mogli to przeżyć, może jeszcze chwilę.
Ale wtedy strumień roztopionej skały, niczym ogromna, miażdżąca pięść, wytrysnął prosto w jej stronę z wnętrza rozpadającego się Marsa.
Blizna w przestrzeni stała się przezroczysta i Bella zobaczyła przeświecające przez nią gwiazdy.
Potem obraz zniknął, jakby wyparował. Przytuliła córkę.
— To już koniec — powiedziała Edna.
— Tak. Zabierz mnie do domu, kochanie.
Tępo zakończony dziób Liberatora skierował się ku Ziemi.
Uwolnione od pola grawitacyjnego macierzystej planety, małe księżyce Marsa oddaliły się w przestrzeń. Teraz zaczną krążyć wokół Słońca, stając się dwiema, niczym się niewyróżniającymi asteroidami. Niewielka chmura satelitów, które ludzie umieścili na orbitach wokół Marsa, także zaczęła się rozpraszać. Przez jakiś czas przez układ słoneczny przebiegały fale grawitacyjne i pozostałe planety się zakołysały, jak liście na powierzchni stawu, do którego wrzucono kamień. Ale wkrótce te zmarszczki czasoprzestrzeni wygładziły się.
A Mars zniknął.
63. Odyseja czasu
Brama otworzyła się i zamknęła. W chwili czasu zbyt krótkiej, aby dała się zmierzyć, przestrzeń otworzyła się i zwinęła do wewnątrz.
To nie przypominało przebudzenia. To było nagłe pojawienie się, brzęk czyneli. Oczy miała szeroko otwarte, wypełniało je oślepiające światło. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc i wydała stłumiony okrzyk, kiedy dotarła do niej świadomość własnego ja.
Leżała na plecach. Nad nią było coś niezwykle jasnego — słońce, tak, słońce, była na dworze.
Przekręciła się na brzuch. Oślepiona słońcem, prawie nic nie widziała.
Równina. Czerwony piasek. W oddali zerodowane wzgórza. Nawet niebo wydawało się czerwone, choć słońce stało wysoko.
Ten widok wydawał się znajomy.
A obok niej była Myra. To było niemożliwe, ale tak było.
Bisesa pośpiesznie poczołgała się po piasku, żeby zbliżyć się do córki. Podobnie jak Bisesa Myra miała na sobie zielony marsjański skafander. Leżała na plecach i wyglądała jak nieforemna wyrzucona na brzeg ryba.
Wizjer jej skafandra schował się i Myra zaczęła kaszleć w ostrym, suchym powietrzu. Popatrzyła na swoją prawą dłoń. Rękawicy nie było, ciało jej dłoni było blade.
— To ja, kochanie.
Myra popatrzyła na nią wstrząśnięta.
— Mama?
Przywarły do siebie.
Zrobiło się ciemniej. Bisesa spojrzała w górę.
Tarcza słońca była zdeformowana. Wyglądało jak liść, z którego wydarto wielki kawał. Zaczęło się robić chłodniej i Bisesa dostrzegła pędzące po ziemi smugi cienia.
Tylko nie to, pomyślała.
— Nie bójcie się.
Obie obróciły się, przetoczywszy się po ziemi.
Nad nimi stała kobieta. Była zupełnie bezwłosa i miała gładką twarz. Miała na sobie kombinezon w kolorze ciała, tak dopasowany, że wyglądała jak naga. Uśmiechnęła się do nich.
— Oczekiwaliśmy was.
Myra powiedziała:
— Wielki Boże. Chanie?
Bisesa wpatrywała się w nią.
— Kim jesteście?
— Nazywamy siebie Nowonarodzonymi. Toczymy wojnę. Przegrywamy. — Wyciągnęła dłonie. — Proszę. Chodźcie teraz ze mną.
Bisesa i Myra, wciąż tuląc się do siebie, wyciągnęły do niej ręce. Końce ich palców dotknęły palców Charlie. Brzęk czyneli.
Posłowie
Ostatnio prawdopodobieństwo skonstruowania windy kosmicznej, przedstawionej w książce Clarke’a Fountains of Paradise (1979), stało się bliskie aktualnych możliwości technicznych. Podane tutaj szczegóły są częściowo oparte na badaniach finansowanych przez program NASA, które opisano w artykule The Space Elevator Bradleya C. Edwardsa i Erica A. Westlinga (Spacego, San Francisco, 2003). Patrz także artykuł Leaving the Planet by Space Elevator Edwardsa i Ragana (lulu.com, Seattle, 2006) oraz artykuły Giorcellego, Pulluma i Swana w Journal of the British Interplanetary Society, wrzesień 2006. Najnowsze badania dotyczące wykorzystania wind kosmicznych jako „syfonów orbitalnych” podali Colin McInnes i Chris Davis w Journal of the British Interplanetary Society 59, str. 368-374, 2006. Wyrażamy głęboką wdzięczność dr Edwardsowi za dyskusje odnoszące się do odpowiednich części książki. Jego firma „Black Line Ascension” może stać się prawdziwym odpowiednikiem naszego Konsorcjum Windy Kosmicznej.