— Oczywiście, ale zapamiętają, co zrobiłeś i w przyszłości możesz liczyć na ich poparcie — upierała się Hermathya.
Sithas zanurzył palce w ostatnich kroplach wody i dotknął nimi twarzy.
— Dlaczego miałbym potrzebować ich wsparcia? Hermathya wyglądała na zdziwioną.
— Nie słyszałeś? Lady Nirakina zwróciła się do Mówcy z propozycją, aby mianował cię współrządzącym. Wszystko po to, abyś dzielił obowiązki ze swym ojcem. Sithas był komplet nie zaskoczony.
— Znowu podsłuchiwałaś na balkonie — powiedział Z niezadowoleniem.
— Chodzi mi jedynie o twoje dobro — odparła Hermathya z lekko wyczuwalnym chłodem.
Zapadła między nimi długa cisza. Niewiele uczucia zrodziło się jak dotąd pomiędzy pierworodnym a jego piękną żoną od czasu zaślubin, i z każdym dniem Sithas coraz bardziej powątpiewał w oddanie Hermathyi. Jej ambicje były tak oczywiste jak istnienie Wieży Gwiazd, jednak dwukrotnie od niej większe.
— Pójdę porozmawiać z ojcem – odezwał się w końca Sithas. Hermathya zerwała się, by dołączyć do niego. — Sam, pani. Pójdę sam.
Dziewczyna odwróciła siei, kryjąc oblewający jej twarz rumieniec.
Kiedy służący zapowiedział przybycie Sithasa, Sithel nakazał mu wejść. Było wczesne popołudnie i Mówca odpoczywał zanurzony w basenie z gorącą wodą, opierając głowę na złożonym ręczniku. Jego oczy były zamknięte.
— Ojcze?
Sithel otworzył jedno oko.
— Dlaczego nie wejdziesz? Woda jest dobra i gorąca. — Nie, dziękuje. — Sithas postanowił niezwłocznie przejść do rzeczy, — Ojcze, dobiegły mnie słuchy, że matka chce, abyś mianował mnie współrządzącym. Sithel podniósł głowę.
— Masz swoich szpiegów, co?
— Tylko jednego i w dodatku jej nie opłacam. Zdaje się, że pracuje na własny rachunek.
— Hermathya. — Widząc, że Sithas kiwa głową, Sithel uśmiechnął się. Ta dziewczyna ma charakter. Śmiem twierdzić, że gdyby to było możliwe, sama chciałaby zostać współrządzącym.
— Tak. I podzielić się przy tym władzą z resztą Klanu Oakleaf. Już zastępuje służbę pałacową swymi krewnymi. Wkrótce nie będzie można przejść pałacowym korytarzem, nie potykając się przy tym o kogoś z Klanu Oakleaf — rzekł Sithas.
— To wciąż jest Pałac Królewski — odparł z ufnością Mówca.
Sithel usiadł, mącąc gorącą wodę. Sięgnął po stojący na skraju basenu kubek i wsypał do wody garść brązowobiałych kryształków. Powietrze natychmiast wypełnił ostry, surowy zapach piżma.
— Czy wiesz, dlaczego matka poprosiła mnie, żebym uczynił cię współrządzącym?
— Nie — odparł Sithas.
— Szczerze powiedziawszy, była to cześć kompromisu. Chce, abym przywołał do domu Kith-Kanana...
— Kith! — wykrzyknął Sithas, przerywając ojcu. — To wspaniały pomysł! Sithel podniósł dłoń.
— Wywołałoby to wielkie sprzeciwy ze strony kapłanów i arystokracji. Kith-Kanan złamał wiele naszych prastarych zasad. Zagroził nawet fundamentom Królewskiego Rodu. Gniew, który czułem, przeminął już i mógłbym sprowadzić go do domu, jeśli tylko odpowiednio by przeprosił. Jest jednak wielu, którzy potępiliby moją wyrozumiałość.
— Przecież jesteś Mówcą — nalegał Sithas. — Jaką różnicę uczyni ci narzekanie kilku kapłanów?
Sithel uśmiechnął się.
— Nic mogę rozdzierać narodu z miłości do syna. Twoja matka uważa, że aby ugłaskać kapłanów, powinienem obwołać cię współrządzącym. Mieliby wówczas pewność, że po mojej śmierci Kith-Kanan nie będzie miał prawa do królewskiego tronu. Sithel przez dłuższą chwilę spoglądał w zatroskane oczy swego syna. — Czy wciąż chcesz, abym odrzucił prośbę Nirakiny, aby uczynić cię współrządzącym?
Sithas zaczerpnął głęboko tchu i powoli wypuścił powietrze z płuc. Wiedział, że może wybrać tylko jedną ze ścieżek. Odwrócił się od okna.
— Jeśli posadzisz mnie na tronie obok siebie, ludzie zaczną mówić, że w Silvanoście nie ma już Mówcy Gwiazd — rzekł cicho. — Co masz na myśli?
— Będą mówić, że wielki Sithel jest stary, ze nie ma już sił, by rządzić samemu. Powiedzą także, że Sithas jest zbyt młody i nie ma wystarczającej wiedzy, by zostać jedynym Mówcą. Z dwóch połówek nie da się stworzyć jednego Mówcy. — Spojrzał w dół na stanowcze oblicze ojca. — Ty jesteś Mówcą Gwiazd. Nie wyrzekaj się choćby jednej kropli władzy, w przeciwnym razie — niczym z nakłucia w bukłaku — przecieknie ci ona przez palce i zostaniesz z niczym.
— Czy wiesz, co oznacza ta decyzja? — spytał Sithel Książę zacisnął pięść i przycisnął ją do ust Były słowa, które chciał wypowiedzieć; pragnął powrotu Kitha, nie bacząc na konsekwencje. Wiedział jednak, że nie może powiedzieć tego ojcu, chodziło tu przecież o przyszłość Silvanesti.
— W takim razie dalej będę jedynym Mówcą i pozostanę nim, dopóki bogowie nie wezwą mnie na wyższą płaszczyznę — odparł po dłuższym milczeniu Sithel. — A co z Kithem?
— Nie przywołam go — rzekł ponura — Musi wrócić sam, jak przestępca błagający o wybaczenie.
— Czy matka będzie na ciebie zła? — spytał cicho Sithas.
Mówca westchnął i zagarnął dłońmi parującą wodę, pozwalając, by spłynęła po jego przymkniętych powiekach.
— Znasz matkę — odparł. — Przez jakiś czas będzie cierpiała. Z czasem znajdzie coś, czemu mogłaby się poświęcić bez reszty i co pozwoli jej zapomnieć o bólu.
— Hermathya będzie zła.
Co do tego Sithas nie miał żadnych wątpliwości.
— Nie pozwól, by cię nękała — doradził Sithel, ocierając twarz rękami.
Twarz Sithasa oblała się rumieńcem.
— Jestem twoim synem. Nikt mnie nie nęka.
— Miło mi to słyszeć.
Sithel zamilkł na moment, po czym powiedział: — Właśnie przyszedł mi do głowy kolejny powód, dla którego jeszcze nie powinieneś chcieć zostać Mówcą. Jestem mężem, ojcem i monarchą. Ty — jak do tej pory — jesteś tytko mężem. — Na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek. — Miej dzieci. To doda ci powagi i przyniesie te sobą wiedzę.
10
Czwarty dzień w drodze
Kith-Kanan i Anaya zatrzymali się w swym pościgu za bandą Voltorna. Grupa zmierzała niemal dokładnie na południe, prosto ku wybrzeżu. Kith-Kanan był zaskoczony, kiedy Anaya ogłosiła tymczasowy postój. Młodzieniec był gotów na wszystko, począwszy od ukradkowego ataku, do szaleńczej walki pozycyjnej. W rzeczywistości jednak bolały go nogi i pokryte licznymi ranami dłonie, choć świadomość, że Voltorno uwięził nie tylko Mackeliego, ale także jego gryfa, pchała księcia do przodu.
Kiedy spytał, czy wyczuwa bliską obecność Mackeliego, Anaya odparła:
— Nie. W pobliżu czuję zwierzęta, Czas zapolować. Ty zostań tu i nigdzie się nie ruszaj. Niebawem wrócę.
Kith-Kanan posłusznie usiadł pod drzewem i oparłszy się o pień, niebawem zasnął. Następną rzeczą, którą poczuł, była para martwych królików, które Anaya cisnęła mu na kolana.
— Chrapiesz! — powiedziała poirytowana. — Mogłam zdobyć dla nas coś porządnego do jedzenia, ale twój ryk przepłoszył jelenia. Wszystko, co udało mi się upolować, to te króliki. — Spojrzała ponuro na małe, wychudłe zwierzęta. — One z pewnością musiały być głuche.
Kagonesti szybko wypatroszyła i oskórowała króliki, a następnie umieściła je nad skleconym z gałązek ogniskiem. Kith-Kanan był pod wrażeniem — jej zwinność była zadziwiająca. Anaya oporządziła każdego królika zaledwie dwoma cięciami noża i rozpaliła ogień jednym potarciem krzemienia o błękitne krzesiwo. Kith-Kanan wątpił, czy potrafiłby wykrzesać choć jedną iskrę z tak pospolitego, kruchego kamienia.
Dziewczyna pochyliła się nad ogniskiem. Kith-Kanan przez chwilę obserwował jej plecy, zanim w końcu odłożył na bok upieczonego już królika. Po cichu rozpiął przytrzymujące miecz rapcie, pozwalając, aby bezszelestnie opadły na ziemię. Następnie położył na nich swój sztylet. Dopiero wówczas, wykorzystując kroki, których nauczył go Mackeli, podkradł się w kierunku Anayi.