— Wasza Wysokość – rzekł mężczyzna trzymający misę – czy zechciałbyś się odświeżyć? — Chwileczkę. — Jeździec zdjął z głowy hełm i potrząsnął mokrymi od potu włosami.
— Co słychać? — spytał, raz za razem zanurzając swe dłonie i ramiona w czystej wodzie, która po chwili stała się mętna od brudu.
— Wszystko dobrze, mój książę – odparł służący. Skinieniem głowy przywołał swego towarzysza, by ten natychmiast podał ręcznik.
— Jakieś wieści od mego brata, księcia Sithasa?
— W rzeczy samej, Wasza Wysokość. Twój brat został wezwany wczoraj przez twego ojca. Dziś rano powrócił ze Świątyni Matheri.
Na twarzy jeźdźca odmalowało się wyraźne zaskoczenie.
— Wezwany? Dlaczego?
— Nie wiem, mój książę. Mówca i książę Sithas odbywają teraz w tej chwili ważną rozmowę w Wieży Gwiazd.
Jeździec cisnął wilgotny ręcznik z powrotem służącemu.
— Przekaż mojej matce, że wróciłem i niebawem się z nią spotkam. I przekaż to samo mojemu ojcu i bratu, jeśli wrócą z wieży przed zachodem słońca.
Służący pokłonił się.
— Tak się stanie, mój książę.
Elfi książę szybkim krokiem skierował się ku schodom prowadzącym do wnętrza pałacu. Służący pośpieszyli jego śladem, rozlewając po drodze brudną wodę.
— Książę Kith-Kananie! Czy nie zechciałbyś czegoś zjeść? — zawołał ten, który trzymał w dłoniach misę.
— Nie. Dopilnujcie, by nakarmiono, napojono i wyszczotkowano Arcuballisa.
— Oczywiście.
— I przestańcie za mną iść!
Służący zatrzymali się, jak trafieni strzałą. Stukając butami, książę Kith-Kanan zszedł w dół kamiennymi schodami. Było wczesne lato i wszystkie okiennice w pałacu były otwarte, zalewając korytarze prawdziwą rzeką światła. Młodzieniec zdecydowanym krokiem szedł przed siebie, ledwie zauważając ukłony i pozdrowienia mijanych po drodze służących i dworzan. Długość padających cieni mówiła mu, że jest spóźniony. Zmuszony do czekania, z całą pewnością będzie zła.
Kith-Kanan wyszedł głównym wejściem pałacu. Na jego widok strażnicy w lśniących zbrojach stanęli na baczność jak jeden mąż. Każdy krok, który przybliżał go do Ogrodów Astarina, poprawiał księciu humor. Cóż z tego, że później zostanie zbesztany przez ojca? Wszak to nie pierwszy raz. Jego pośpieszny powrót do domu, by na czas spotkać się z Hermathyą, był wart każdej reprymendy.
Podstawa ogromnej wieży tonęła w ogrodach. Niedługo po tym jak Silvanos, założyciel narodu elfów, ukończył budowę Wieży Gwiazd, kapłani boga Astarina spytali o pozwolenie otoczenie jej ogrodami niebywałej urody. Klerycy stworzyli ogród ukształtowany na podobieństwo czteroramiennej gwiazdy, której każdy szczyt wskazywał jedną ze stron świata. Użyli zaklęć ofiarowanych im przez Astarina, Króla Barda, które nadawały drzewom i kwiatom niebywałe kształty. Delikatne spirale pozbawione kolców białych i czerwonych róż wiły się wokół pni potężnych, wiecznie zielonych dębów. Wisteria moczyła swe fioletowe kwiaty w nieruchomych sadzawkach krystalicznie czystej wody. Bzy i kamelie przesycały powietrze swym zapachem. Szerokie liście bluszczu zwieszały się ponad alejkami, skrywając je w cieniu i ochraniając spacerowiczów przed wszystkim, prócz najbardziej ulewnych deszczów. Najbardziej zdumiewające były jednak rosnące w kolistych zagajnikach laurowce i cedry, których szczyty spotykały się w górze, tworząc doskonałe schronienia i miejsca do medytacji. Sam Silvanos szczególnie upodobał sobie laurowy zagajnik w zachodniej część ogrodu. Kiedy czcigodny założyciel państwa elfów umarł, liście laurowych drzew zmieniły barwę z zielonej na złotą i pozostały tak już na zawsze.
Kith-Kanan nie wkroczył do Ogrodów Astarina jedną ze ścieżek. W swych butach z jeleniej skóry przemknął cicho obok sięgającej ramion morowej ściany. Chwilę później wspiął się na nią i nie czyniąc najmniejszego hałasu, przeskoczył na drugą stronę. Następnie pochylił się i ruszył w kierunku zagajnika.
W jego wnętrzu usłyszał odgłos niecierpliwych kroków. Oczyma wyobraźni ujrzał Hermathyę, jak z założonymi rękami nerwowo przemierza wąskie ścieżki, a jej włosy koloru miedzi zdają się płomieniami szalejącymi pośród złocistych drzew. Bezszelestnie przemknął prowadzącym do zagajnika wejściem. Hermathya stała odwrócona do niego plecami, a jej splecione ramiona drżały ze zdenerwowania. Widząc to, Kith-Kanan zawołał jej imię.
Elfka niemal natychmiast odwróciła się ku niemu.
— Kith! Przestraszyłeś mnie. Gdzie się podziewałeś?
— Spieszyłem do ciebie – odparł.
Gniewny wyraz jej twarzy natychmiast złagodniał i elfia panna rzuciła się ku księciu, powiewając jasnobłękitna szatą. Padli sobie w objęcia tuz pod łukowatym sklepieniem kryjówki Silvanosa. Chwilę później czuły uścisk przerodził się w długi, pełen namiętności pocałunek., aż w końcu Kith-Kanan wyśliznął się z objęć ukochanej i wyszeptał:
— Bądźmy lepiej ostrożni. Mój ojciec jest w wieży. Może nas zobaczyć.
W odpowiedzi Hermathya przyciągnęła jego twarz do swojej i złożyła na jego ustach kolejny pocałunek. W końcu jednak odparła słabym głosem:
— A więc ukryjmy się. — Po tych słowach oboje skryli się w gęstym laurowym gaju.
Zgodnie ze skomplikowanymi zasadami dworskiej etykiety, książę i dobrze urodzona panna nie mogli swobodnie umawiać się na schadzki, jak od przeszło pół roku czynili Kith-Kanan i Hermathya. Jeśli w ogóle dane było się im spotkać, musieli czynić to w obecności innych elfów. Protokół wymagał, aby nawet przez chwilę nie byli sami.
— Strasznie za tobą tęskniłam – rzekła Hermathya, chwytając dłoń Kith-Kanana i prowadząc go w stronę szarej, granitowej ławeczki. — Silvanost przypomina grobowiec, kiedy nie am w nim ciebie.
— Przepraszam, że się spóźniłem. Całą powrotną drogę Arcuballis musiał zmagać się z przeciwnymi wiatrami. — Nie do końca było to zgodne z prawdą, jednak młodzieniec nie widział sensu w dalszym podsycaniu złości ukochanej. Prawdę powiedziawszy, Kith-Kanan zbyt późno zwinął obóz, zasłuchany w opowieści dwóch Kagonestyjczyków o tym, co działo się na zachodzie, w krainach ludzi.
— Następnym razem – rzekła Hermathya, smukłym palcem gładząc jego twarz – weź mnie ze sobą.
— Na polowanie?
Elfka delikatnie ugryzła go w ucho. Jej włosy pachniały słońcem i egzotycznymi przyprawami.
— Dlaczego nie?
Przytulił ją do siebie, kryjąc twarz w jej włosach i głęboko wciągając powietrze.
— Pewnie dała byś sobie radę, ale jaka szanująca się panna chciałaby podróżować przez las w towarzystwie mężczyzny niebędącego jej ojcem, bratem czy mężem?
— Nie chce być przyzwoita.
Kith-Kanan przyjrzał się jej twarzy. Hermathya miała ciemnoniebieskie oczy Klanu Oakleaf i wysokie kości policzkowe Klanu Sunberry, z którego pochodziła jej matka. W jej szczupłej pięknej twarzy dostrzegł namiętność, mądrość i odwagę.
— Kochana — mruknął.
— Tak — odparła Hermathya — Ja też cię kocham.
Książę spojrzał jej głęboko w oczy i szepnął:
— Wyjdź za mnie, Hermathyo. — Oczy elfki otworzyły się ze zdumienia i dziewczyna, chichocząc, odsunęła się od Kith-Kanana. — Cóż cię tak bawi? — zażądał wyjaśnień.
— Po co mówić o małżeństwie? To, że podarujesz mi klejnot gwiazd, nie sprawi, ze pokocham cię jeszcze mocniej. Wole rzeczy takimi, jakie są teraz.