Выбрать главу

— Czy wszyscy oni są buntownikami? — spytał z niedowierzaniem.

— Nie, panie. Większość z nich to kupcy i handlarze, którzy starają się umknąć przed podpalającymi sklepy przestępcami — odparł kapitan.

Dlaczego więc ich powstrzymujecie?

— Rozkazy lorda Kencathedrusa, panie. Nie chciał, aby cudzoziemcy wdarli się w głąb miasta.

Na pytanie, czy widział lady Nirakinę, żołnierz pokręcił przecząco głową. Sithas spytał następnie, czy istnieje inna, okrężna droga do rzeki.

— Trzymajcie ich z daleka! — warknął kapitan do swych żołnierzy. — Zepchnijcie ich! Użyjcie drzewców! — Cofnął się i stanąwszy obok Sithasa, powiedział: — Tak, panie, możesz ominąć ulicę i Aleją Białych Róż dotrzeć nad samą wodę.

Sithas pochwalił kapitana i zawrócił konia. W ślad za nim posypały się kamienie i odłamki tłuczonych naczyń. Kapitan i jego żołnierze nie mieli się czego obawiać, ich ciała chroniły bowiem solidne zbroje. W przeciwieństwie do nich ani Sithas, ani jego rumak nie byli opancerzeni, tak więc galopując, spiesznie opuścili ulicę.

Aleja Białych Róż była wąska i z obu stron okolona wysokimi kamiennymi murami. Była to najuboższa część Silvanostu, gdzie wieżyczkowe domy należały do najniższych w mieście. Wysokie na dwa, trzy piętra, przywodziły na myśl przysadziste, kamienne bębny, w niczym nie przypominając wysokich, lśniących iglic w centralnej części miasta.

Gdy Sithas wjechał w aleję, nie było na niej nikogo. Siedząc na koniu, książę niemal ocierał się kolanami o boki kamiennych ścian. W biegnącym środkiem alejki rynsztoku leniwie płynęła wąska strużka brudnej wody. W odległym końcu uliczki Sithas dostrzegł przemykające ukradkiem niewielkie grupki buntowników. Niektórych ścigali gwardziści. Gdy książę wyjechał z wąskiej alejki, na jego drodze pojawiło się czterech elfów. Uzbrojeni w kamienie i kije uważnie wpatrywali się w jeźdźca i jego konia.

Sithas wyciągnął przed siebie obnażony miecz.

Odłóżcie to. Wracajcie do domów! — rzekł surowo.

— Jesteśmy wolnymi elfami! Nikt nie będzie nam rozkazywał! Już raz wygnano nas z naszych domów i nie pozwolimy, by to się powtórzyło! — wrzasnął jeden z elfów.

— Mylicie się — odparł Sithas, obracając konia tak, by nikt nie mógł stanąć za jego plecami. — Nikt was stąd nie wygania. Mówca Gwiazd poczynił plany na budowę miasta na zachodnim brzegu Thon-Thalasu...

— Nie to mówiła święta pani — krzyknął kolejny buntownik.

— Jaka święta pani?

— Kapłanka Quenesti Pah. Ona powiedziała nam prawdę!

A więc za zamieszki odpowiedzialna była Miritelisina! Sithas zawrzał z gniewu. Zakręcił mieczem ponad głową.

— Wracajcie do domów! — ryknął. — Wracajcie, inaczej zajmą się wami żołnierze!

Ktoś cisnął w niego kamieniem, który z brzękiem odbił się od hartowanego ostrza. Jeden z umazanych sadzą elfów spróbował pochwycić uzdę konia, ale książę uderzył go w głowę płazem miecza. Napastnik runął na ziemię, podczas gdy pozostali rzucili się do ucieczki, szukając gorzej uzbrojonego przeciwnika.

W dalszej wędrówce przez panujący w Silvanoście chaos Sithas został kilkakrotnie uderzony przez ciskane w jego stronę kije i odłamki. Brodaty mężczyzna, którego książę wziął za człowieka, zamachnął się na niego swym toporem. Tym razem Sithas nie uderzył płazem, lecz ciął buntownika ostrzem miecza. Mężczyzna runął na ziemię, rozdarty od ramienia aż po serce. Dopiero wówczas książę zauważył jego spiczaste uszy i bladą, silvanestyjską karnację. Oto na ziemi, tuż przed nim, leżał półczłowiek — pierwszy, jakiego Sithas kiedykolwiek widział. W sercu następcy tronu współczucie zmieszało się z odrazą.

Nieco oszołomiony, Sithas dotarł w końcu nad brzeg rzeki. W jej zazwyczaj spokojnych wodach pływały teraz ciała zabitych, potęgując tylko dezorientację księcia. Szok minął w chwili, gdy Sithas dostrzegł ciało kobiety odzianej w złotą suknię. Taką suknię miała jego matka.

Książę runął do płytkiej wody. Z mieczem w dłoni, rozchlapując wodę, rzucił się ku ciału. To była Nirakina. Jego matka nie żyła! Ze łzami spływającym po bladych policzkach Sithas wyciągnął ciało kobiety na płyciznę. Kiedy w końcu zdołał je obrócić, z niewypowiedzianą ulgą zauważył, że nie była to Lady Nirakina. Ta kobieta była mu zupełnie obca.

Zwolnił uścisk z ciała kobiety, które natychmiast zabrał leniwy prąd Thon-Thalasu. Sithas stał bez ruchu, krztusząc się od dymu i wpatrując się w otaczający go koszmar. Czyżby bogowie opuścili tego dnia Silvanesti? — Sithasie... Sithasie.... Na dźwięk swego imienia książę odwrócił się gwałtownie i podążając za głosem, wybiegł z wody. Wzdłuż rzeki ciągnął się rząd niskich, przypominających wieżyczki domów. Najwyższy z nich, czteropiętrowy budynek ze stożkowatym dachem i wysokimi, smukłymi oknami, znajdował się na prawo od niego. W jednym z najwyżej położonych okien powiewało białe płótno.

— Sithasie... — Książę z ulgą uświadomił sobie, że wzywający go głos należał do jego matki.

Natychmiast dosiadł konia i przymusił zwierze do galopu. Powietrze wypełniały wrzaski i odgłosy walk. Po drugiej stronie niskiego kamiennego muru grupka buntowników próbowała wyważyć drzwi do budynku. Sithas pognał konia w kierunku muru, zmuszając zwierzę do przeskoczenia ponad przeszkodą. Kiedy tylko bezpiecznie wylądowali po drugiej stronie, książę, wywijając w powietrzu mieczem, rzucił wyzwanie buntownikom. Koń i jeździec rzucili się w sam środek oszalałej bandy. Mężczyźni porzucili ławę, której używali jako taranu, i rozbiegli się na wszystkie strony.

Jedno z wychodzących na ulicę okien otworzyło się i stojąca w nim Nirakina zawołała do syna: — Sithasie! Bogom dzięki, że przybyłeś! Drzwi budynku, które omal nie zostały roztrzaskane przez buntowników, otworzyły sic od wewnątrz, Ukazał się w nieb znajomo wyglądający elf, ściskający w dłoni złamaną nogę stołową.

— Znam cię — rzekł Sithas, zeskakując z konia. Elf opuścił swoją broń.

— Tamanier Ambrodel. Do usług. Wasza Wysokość — rzekł ściszonym głosem. — Lady Nirakina jest bezpieczna.

Widząc schodzącą po schodach matkę, Sithas rzucił się ku niej z otwartymi ramionami.

— Byliśmy oblężeni wyjaśniła. Jej włosy barwy miodu były w kompletnym nieładzie, a na jej twarzy znać było czarne smugi sadzy. — Tamanier ocalił mi życie.

Walczył z buntownikami i strzegł wejścia do budynku.

— Myślałem, że zginęłaś — powiedział Sithas, ujmując twarz matki w swe podrapane, brudne dłonie. — Znalazłem w rzece ciało kobiety. Była odziana w twoje szaty

Nirakina wyjaśniła naprędce, że w chwili, gdy wybuchły zamieszki, rozdawała uchodźcom swoje stare ubrania. Oboje z Tamanierem znaleźli się w samym centrum buntu.

Jedynym powodem, dla którego udało się im bezpiecznie uciec, był fakt, że większość uchodźców znała żonę Mówcy i starała się ją ochronić.

— Jak to się wszystko zaczęło? — zapytał Sithas. — Słyszałem coś o Miritelisinie.

— Obawiam się, że to jej wina — odezwał się milczący dotąd Tamanier. — Widziałem, jak stała na wozie, oświadczając, te Mówca i wysocy kapłani zamierzają odesłać uchodźców na drugi brzeg rzeki. Ludzie najwyraźniej zaczęli się obawiać, że zostaną wygnani przez swych własnych władców z ostatniego schronienia, jakie im pozostało, i skazani na śmierć w dziczy. Rozpoczęli więc zamieszki, chcąc powstrzymać kolejne wygnanie.

Zacisnąwszy dłonie w pięści, Sithas ogłosił: — To zdrada! Miritelisina musi zostać pociągnięta do odpowiedzialności.

— Nie kazała im wszczynać zamieszek — odparta łagodnie jego matka — Jako kapłanka troszczy się o ubogich i to oni najbardziej na tym ucierpieli.

Sithas nie był w nastroju do rozmów. Zamiast tego odwrócił się do Tamaniera i wyciągnął ku niemu swą smukłą dłoń. Patrząc na księcia szeroko otwartymi oczami, elf uścisnął podaną mu rękę.