— Zabierzcie ciało do piwnicy i połóżcie je tam. Być może jutro uczeni kapłani będą w stanie odkryć, co tak naprawdę się wydarzyło — rzekł opanowanym głosem.
Czterech strażników dźwignęło ciało martwego wojownika na ramiona i ruszyło w górę schodów. Stankathan wskazał im drogę do pałacowych piwnic. Po jakimś czasie, gdy majordomus i żołnierze powrócili, Sithas nakazał strażnikom oddalić się. Do służącego rzekł jednak:
— Kiedy rankiem Mówca się zbudzi, natychmiast opowiedz mu, co się wydarzyło, i przyślij po mnie.
— Tak też się stanie. Wasza Wysokość.
Ranek nastał chłodny, z kłębiących się na północy szarymi chmurami. Sithas i Sithel stali po przeciwnych stronach stołu, na którym złożono ciało Nortifinthasa. Wszystkich pozostałych wyproszono z piwnicy. Sithel pochylił się nad ciałem żołnierza, by drobiazgowo przyjrzeć się jego ubraniom. Dotykał palcami każdego szwu, zaglądał w każdą kieszeń, obejrzał nawet włosy zmarłego. W końcu Sithas nie mógł się już powstrzymać.
— Co robisz, ojcze?
— Wiem, że kapitan Coryamis nie wysiałby tego wojownika z powrotem bez jakiejkolwiek wiadomości.
— Skąd wiesz, ze go posłano? Mógł przecież zdezerterować.
Sithel wyprostował się.
— Nie on. Nortifinthas był dobrym żołnierzem. Gdyby zdezerterował, nie powróciłby do Silvanostu. — Mówiąc te słowa. Sithel znieruchomiał. Sięgnął po świecę, która była jedynym źródłem światła w piwnicznych mrokach, i przysunął ją do talii wojownika. — Tutaj! — Mówca pospiesznie wepchnął kaganek w dłoń syna i skwapliwie odpiął z ciała wojownika pas z przytroczonym do niego mieczem. Chwilę później pokazał go Sithasowi. — Widzisz?
Sithas, mrużąc oczy, przyjrzał się wewnętrznej stronie pasa. Na pociemniałej skórze faktycznie wyskrobano słowa, jednak zdawały się one przypadkowe i pozbawione — Nie rozumiem — przyznał książę. — Widzę pismo, ale to tylko pozbawione sensu brednie.
Sithel odpiął od pasa pustą pochwę i złożył ją na piersi wojownika. Następnie zwinął pas i wetknął go pod szatę.
— Jest wiele rzeczy, których musisz się jeszcze nauczyć; rzeczy, które zdobywa się wraz z doświadczeniem. Chodź ze mną, a pokażę ci, jak umarli mogą przemawiać do żywych, nie ubywając magii.
Opuścili piwnicę. W zamku na ich powrót czekał już cały tłum dworzan i służących. Widząc to, Sithel niezwłocznie nakazał wszystkim powrócić do swych obowiązków, podczas gdy on sam w towarzystwie syna udał się do Wieży Gwiazd.
— To miejsce jest jak mrowisko — rzekł Sithel, krocząc żwawo Drogą Procesyjną.
— Jak cokolwiek można tu choćby przez chwilę zachować w tajemnicy?
Książę był szczerze zaintrygowany, jednak ukrywał swe zdumienie pod pełną refleksyjności maską, zapożyczoną od kapłanów Matheri. Dopiero gdy zostali zupełnie sami, zamknięci w audiencyjnej sali wieży, jego ojciec przemówił ponownie.
— Coryamis wysłał tego żołnierza z powrotem, jako kuriera — przyznał Mówca. — Zobaczmy więc, jakież to wieści nam przyniósł.
Szmaragdowy tron Mówcy nie był w całości wykonany z kamienia. Fasetowane klejnoty przeplatały się tu z — wyciosanymi w rzadkim i niezwykle pięknym drewnie — kolumnami. Kolumny te miały rozmaitą długość i grubość, a niektóre spośród nich inkrustowane były złotem i srebrem. Sithas z niemym zdziwieniem przyglądał się ojcu, który — jedna po drugiej — wyciągał drewniane kolumny z prastarego, świętego tronu. Za każdym razem, gdy wyjmował kolejny kawałek drewna, owijał wokół niego skórzany pas. Następnie przez sekundę przyglądał się wyskrobanym w nim zapiskom, odwijał pas i umieszczał drewno z powrotem w tronie. Za piątym razem z ust Sithela wyrwał się triumfalny okrzyk. Mówca w milczeniu odczytał zapisane na drewnianym klocku litery, odwrócił go nieznacznie i zabrał się do odczytywania kolejnego rzędu zapisków. Kiedy skończył, podniósł wzrok na syna, a jego twarz była poszarzała z przerażenia.
— Co się stało, ojcze? — spytał Sithas. W odpowiedzi Mówca podał mu drewniany klocek i owinięty wokół niego pas.
Dopiero teraz książę zrozumiał. Wiadomość została spisana na pasie w chwili, gdy był on owinięty wokół drewna tej samej grubości jak to, które teraz trzymał w dłoniach. Kiedy oderwano od niego pas, litery na powrót stawały się pozbawioną sensu paplaniną. Rozumiejąc to, Sithas był teraz w stanie odczytać wysłaną przez Coryamisa ostatnią wiadomość.
W zapisku było wiele skrótów. Sithas odczytał wiadomość na głos, tylko po to, by upewnić się, że rozumie ją poprawnie.
Wielki Mówco — mówiły litery. — Piszą te słowa, wiedząc, że jutrzejszego dnia mogę zginąć i jest to jedyna szansa, którą mam, aby opowiedzieć o tym, co się wydarzyło. Dwa dni temu zostaliśmy zaatakowani przez bandą ludzi, elfów i mieszańców. Konni schwytali nas w pułapkę pomiędzy pogórzami Gór Khalkist i wodospadami rzeki Keraty. Zostało nas zaledwie piętnastu. Wiadomość tę prześlą wraz z mym najlepszym wojownikiem, Nortifinthasem. Wielki Mówco, ci ludzie i elfy nie są bandytami. To potężna kawaleria. Wiedzieli, gdzie nas zaskoczyć, i znali naszą liczebność, tak więc czuję, te zostaliśmy zdradzeni. W Silvanoście jest zdrajca. Odnajdź go, albo wszystko przepadnie. Ku chwale Silvanesti!
Przez długą chwilę Sithas, milcząc, wpatrywał się w ojca. W końcu wybuchnął.
— To potworne!
— Zdrada w moim własnym mieście. Kto mógłby to być? — spytał Sithel.
— Nie wiem, ale możemy się dowiedzieć. Ważniejszym pytaniem jest, kto opłaca zdrajcę? To z pewnością musi być cesarz Ergothu! — zdecydował książę.
— Tak. — Z pewnością nie było nikogo innego z taką ilością pieniędzy i motywem, by prowadzić równie podstępną i zwodniczą kampanię przeciwko elfiemu narodowi. Sithel spojrzał na syna, który nagle wydał mu się starszy o kilka lat. — Nie chcę wojny, Sithasie. Nie chcę jej. Nie otrzymaliśmy jeszcze odpowiedzi od imperatora i króla Thorbardinu, w której wyrażamy chęć spotkania. Jeśli oba narody zechcą przybyć i porozmawiać, zdobędziemy szansę na pokój.
— To również może dać naszemu wrogowi czas, którego z pewnością potrzebuje — odparł Sithas.
Mówca odebrał z dłoni syna pas i drewnianą kolumnę. Następnie umieścił klocek z powrotem w bocznej części tronu, pas natomiast zapiął wokół własnej talii. Zdawało się, że Sithel odzyskał już spokój i troska zniknęła z jego twarzy zastąpiona wyrazem głębokiej determinacji.
— Synu, czynię cię odpowiedzialnym za odnalezienie zdrajcy. Czy jest mężczyzną, czy kobietą, młodym czy starym, nie będzie dla niego litości.
— Odnajdę zdrajcę — przysiągł Sithas.
Każdego wieczoru w pałacu kolacja odbywała się w Sali Balifa. Posiłek był także osobliwym spotkaniem towarzyskim, jako że brali w nim udział wszyscy dworzanie, a także liczni przedstawiciele kapłaństwa i arystokracji. Mówca Sithel wraz z żoną Nirakiną zasiadali u szczytu ogromnego, owalnego stołu. Sithas i Hermathya zajmowali miejscu po lewej stronie Nirakiny, podczas gdy pozostali goście — kierując się hierarchią starszeństwa — zasiadali tuż za nimi Stąd też osobą siedzącą po prawej ręce Sithela był zawsze najmłodszy spośród dworzan. Tym razem miejsce to przypadło w udziale Tamanierowi Ambrodelowi, który w zamian za ocalenie życia lady Nirakiny został obdarowany jednym z pomniejszych tytułów.
Hala była pełna, choć w chwili, gdy Hermathya przybyła w towarzystwie Tamaniera, wszyscy z obecnych wciąż stali. Brakowało też Sithela, a nikt nie mógł zająć miejsca przy stole, dopóki nie uczynił tego sam Mówca. Jeśli chodzi o Sithasa, książę spokojny i niewzruszony stał tuż za swoim krzesłem. Hermathya miała nadzieję, że widząc ją pod rękę z oddanym królewskiej rodzinie Tamanierem, Sithas, zareaguje zazdrością, jednak następca tronu zdawał się nie odrywać wyroku od stojącego na siole złotego talerza.