Biesiadnicy powitali danie oklaskami i nawet sam Sithel uśmiechnął się na jego widok.
— Widzicie teraz, przyjaciele, że to kucharz jest panem nas wszystkich — ogłosił, podnosząc się zza stołu.
— Przez wieki to smoki polowały na nas; dziś jednego z nich zjemy na kolację.
Stankathan stał tuż obok ciastowego smoka, trzymając w dłoni opuszczony miecz. Na skinienie jego głowy służący podstawili pod smoczy łeb złotą tacę. Ciosem, który niewątpliwie zaprzeczał jego wiekowi, Stankathan odciął głowę bestii. Z otwartej szyi smoka wyfrunęło stado żywych wróbli, z których każdy miał przywiązaną do nóg srebrną wstęgę. Salę wypełnił zgodny okrzyk podziwu.
— Ufam, że reszta wnętrzności jest dużo lepiej upieczona — zażartował Sithel.
Służący zanieśli Mówcy głowę smoka i używając niewielkich noży, pokroili ją na kawałki. Pod chrupiącą panierką z ciasta głowa bestii nadziewana była delikatnym mięsem, zapiekanymi w całości jabłkami i zeszkloną cebulą. Stankathan zaatakował pozostałą część pieczeni niczym kulinarny aktor, odgrywający scenę, w której waleczny Huma zabija prawdziwego smoka. Korpus pieczeni pełen był przepysznych kiełbasek, nadziewanej papryki i utartych warzyw. Komnatę wypełnił gwar, ponieważ każdy z obecnych wyrażał swój podziw względem dania wieczoru.
Zertinfinas donośnym głosem upomniał się o kolejną porcję nektaru. Usługujący gościom chłopiec, którego amfora zdążyła już opustoszeć, rzucił się ku drzwiom, aby spełnić żądanie kapłana. Kiedy mijał krzesło Sithasa, książę przywołał go do siebie, na co posłuszny chłopiec przyklęknął u jego boku.
— Tak, Wasza Wysokość?
— Świątobliwy wypił już zbyt wiele. Nakaż mistrzowi piwnicy, aby rozcieńczył wino wodą. Pół na pół — nakazał Sithas konfidencjonalnie.
— Jak sobie życzysz, panie.
— Kucharz doprawdy przeszedł samego siebie — zauważyła Hermathya. — Cóż za wyborna uczta.
— Czy jest ku niej jakiś specjalny powód? — spytał Rengaldus.
— Kalendarz nie wskazuje żadnego święta — zauważył Kamin Oluvai. — Chyba że jest to wyjątkowy dzień dla samego Mówcy.
— W rzeczy samej, świątobliwy. Ucztą tą oddajemy honor poległemu bohaterowi — wyjaśnił Sithel.
Zaintrygowana Nirakina odstawiła swój puchar. — Jakiemu bohaterowi, mój mężu?
— Imię jego brzmiało Nortifinthas. Kołysząc głową, Zertinfinas spytał:
— Czy był on towarzyszem Humy, Smoczej Zguby?
— Nie — wtrącił się Kamin Oluvai. — Zasiadał w pierwszym wielkim Synthal-Elish, czyż nie?
— Obaj jesteście w błędzie — odparł Sithel. — Nortifinthas był pospolitym żołnierzem. Kagonesti, który zginął szlachetną śmiercią w służbie temu domowi. — Toczące się przy stole rozmowy ucichły, podczas gdy flecista zakwilił wysoka, partię solową lamentu.
— Tego ranka — ciągnął Mówca — żołnierz ten zwany Nortifinthasem powrócił do miasta z zachodnich prowincji. Był jedynym ocalałym spośród pięćdziesięciu wojowników wysłanych przeze mnie, aby odnaleźli bandytów, którzy ostatnimi czasy niepokoili nasz lud. Wszyscy jego towarzysze zostali zamordowani. Mimo tego, iż sam był poważnie ranny, dzielny Nortifinthas powrócił do Silvanostu z ostatnią depeszą od swego dowódcy. — Sithel rozejrzał się wokół stołu, każdemu zaglądając głęboko w oczy. Siedzący nieruchomo Sithas zacisnął lewą dłoń w pięść. — Jeden z was tutaj zgromadzonych, jeden z was, siedzących przy moim stole i jedzących moje jedzenie, i jest zdrajcą.
Słysząc to obwieszczenie, muzycy przestali grać. Machnięciem dłoni Mówca nakazał im podjąć przerwaną melodię, co uczynili z widocznym zakłopotaniem.
— Widzicie, siła, która zabiła pięćdziesięciu moich wojowników, nie była bandą przypadkowych bandytów, lecz zdyscyplinowanym oddziałem kawalerii, który wiedział, gdzie i kiedy pojawią się moi żołnierze. To nie była bitwa. To była masakra.
— Czy wiesz. Mówco, kim jest zdrajca? — spytała szczerze Hermathya.
— Jeszcze nie; jednak osoba ta zostanie odszukana. Większą cześć dnia spędziłem, tworząc listę tych, którzy mogli znać szlak, którym podążali moi wojownicy. Na tym etapie podejrzewam wszystkich.
Mówca powiódł wzrokiem dookoła potężnego stołu. Dotychczasowa wesołość zniknęła, wszyscy z obecnych spoglądali bez entuzjazmu na ułożone na ich talerzach przysmaki.
Widząc to, Sithel uniósł w górę swój nóż i widelec. — Dokończcie posiłek — rozkazał. Kiedy nikt ze zgromadzonych nie poszedł jego śladem, spytał: — Dlaczego nie jecie? Czyżbyście chcieli, aby tak wykwintny posiłek poszedł na marne?
Sithas jako pierwszy powrócił do jedzenia. Wkrótce dołączyły do niego Nirakina i Hermathya, a następnie pozostali biesiadnicy, jednak panujący w hali nastrój był dużo mniej radosny niż jeszcze chwilę temu.
— Powiem tak — ostentacyjnie dodał Sithel, wycinając z głowy smoka granatowe oko. — Mam przypuszczenia co do osoby zdrajcy.
W tej samej chwili usługujący gościom chłopiec powrócił z amforą pełną rozcieńczonego nektaru. W absolutnej ciszy, która zapadła po jego ostatnich słowach, Mówca rzekł na głos:
— Zertinfinasie! Oto twój nektar!
Kapłan tak gwałtownie poderwał głowę na dźwięk mego imienia, że trzeba go było kilkakrotnie uderzyć w plecy, by nie zakrztusił się kawałkiem ciasta.
Sithas z uwagą obserwował jedzącego ojca. Każdy ruch Mówcy był pełen wdzięku, a na jego twarzy malował się zdecydowany spokój.
14
Kiedy Mówca ucztował
Dziki las powoli odzyskiwał swój dawny charakter. Pojawiły się w nim zwierzęta, których nieobecność tak bardzo zastanawiała Kith-Kanana, kiedy przybył tu po raz pierwszy. Teraz codziennie na polanę przychodziły jelenie. Widać było hasające króliki i wiewiórki. Ptaki — jakie inne od wszechobecnych Corvae — wróciły do swych gniazd w konarach drzew. Nocą dały się słyszeć porykiwania niedźwiedzi, dzików i panter. Jak mówił Mackeli, wszystkie te zwierzęta zostały ostrzeżone o nadejściu ludzi; teraz więc, kiedy już odeszli, one także powróciły do domu.
Tego szczególnego dnia Mackeli delikatnie przygryzł język i skoncentrował się na przywiązywaniu grotu strzały do jej drzewców. Kith-Kanan uczył teraz chłopca łucznictwa , jednak nie było ono czymś, do czego Mackeli przystąpiłby z chęcią. Kiedy zawiązał koniec rzemienia, krzemienny grot zawisł bezładnie, kołysząc się w powietrzu.
— Nie związałeś go wystarczająco ciasno — ostrzegł Kith-Kanan, podając chłopcu swój sztylet — Zacznij od nowa i tym razem zwiąż go naprawdę mocno.
Żaden z nich nie widział Anayi już od tygodnia. Podczas gdy Mackeli w ogóle zdawał się tym nie przejmować, Kith-Kanan doszedł do wniosku, że brakuje mu towarzystwa przedziwnej Strażniczki Lasu. Zastanawiał się nawet, czy nic powinien jej poszukać. Jednak Mackeli mówił — a Kith-Kanan nie wątpił w jego słowa — że książę nigdy jej nie odnajdzie, jeśli ona sama nie będzie tego chciała.
— Co robisz, kiedy natychmiast jej potrzebujesz? — zapytał chłopca. — Załóżmy, że zostałeś ranny albo coś ci się stało. Jak wtedy ją przywołasz?
— Jeśli naprawdę potrzebuję Ny, ona o tym wie i powraca. — Mackeli niemalże skończył zawiązywać strzałę.
— Chodzi ci o to, że silą woli zmuszasz ją, aby przyszła — i ona przychodzi?
Chłopiec zawiązał mocną, jedwabną strunę na supeł.
— Najczęściej tak właśnie jest. — Z dumnym uśmiechem wręczył Kith-Kananowi świeżo związaną strzałę, na co książę potrząsnął nią by upewnić się, że grot i tym razem nie spadnie z drzewców. Nie spadł.