Kith-Kanan poczuł niewypowiedzianą radość, widząc że nawet White-Lock jest pod wrażeniem majestatu Arcuballisa. Chwilę później przywódca Kagonesti nakazał Otterowi dołączyć do grupy.
— Cóż to za bestia, Kith? — spytał z zainteresowaniem.
— Arcuballis jest gryfem; mym rumakiem i przyjacielem. — Kith-Kanan zagwizdał po raz kolejny i Arcuballis położył się z powrotom na ziemi. W przeciągu kilku sekund stworzenie zamknęło oczy i zapadło w sen.
— Jest piękny, Kith! — wykrzyknął z entuzjazmem Otter — Czy potrafi latać? — W raczy samej.
— Byłbym zaszczycony, gdybyś wziął mnie na przejażdżkę!
— Otter — wtrącił ze zdenerwowaniem White-Lock. Smutek zastąpił dotychczasową radość na twarzy młodzieńca i Otter przycupnął na ziemi.
Kith-Kanan uśmiechnął się przyjaźnie do żółtookiego Kagonesti, podczas gdy głos zabrał mężczyzna zwany Sharp-Eye.
— Mackeli, mówiłeś, że chcesz się podzielić z nami pewną opowieścią — rzekł. — Opowiedz nam zatem o swej wielkiej przygodzie.
Wszyscy Kagonesti usiedli wygodnie, by wysłuchać historii. Nawet Otter oderwał wzrok od Arcuballisa i całą swą uwagę skupił na chłopcu. Kith-Kanan wiedział, że dzikie elfy były doskonałymi gawędziarzami. Rzadko, jeśli w ogóle, cokolwiek spisywali. Ich historia i rozmaite wieści z pokolenia na pokolenie przekazywane były ustnie. Jeśli spodoba im się historia Mackeliego, poszczególne plemiona będą ją sobie przekazywać tak długo, aż usłyszy ją każdy Kagonesti na Krynnie.
Mackeli szeroko otworzył swe zielone oczy. Spojrzał po kolei na każdego z czterech mężczyzn, po czym rozpoczął opowieść.
— Zostałem uprowadzony przez złego czarownika, zwanego Voltorno — rzekł, ściszając głos.
Kith-Kanan potrząsnął z rezygnacją głową. W końcu Mackeli zdobył dla swej historii nową publiczność i nie zawiódł swych słuchaczy. Żaden z Kagonesti nie poruszył nawet palcem, gdy chłopiec raczył ich opowieścią o porwaniu, pościgu Kith-Kanana i Anayi, a także pojedynku księcia z Voltornem. Ciszę przerwał jedynie triumfalny okrzyk Ottera, który wyrwał się z jego piersi w chwili, gdy Mackeli opowiedział, jak wraz z Kith-Kananem uciekli ludziom Voltorna na grzbiecie Arcuballisa.
Kiedy historia dobiegła końca, mężczyźni spojrzeli na Kith-Kanana z nieukrywanym szacunkiem. Widząc to, książę wyprostował się z dumą.
— Dobrze wałczyłeś przeciwko ludziom, Kith — zakończył Sharp-Eye. Pozostali w milczeniu pokiwali głowami.
— Wielka szkoda, że nie możemy spotkać się ze Strażniczką Lasu, Mackeli — rzekł White-Lock. — Widzieć ją to prawdziwy zaszczyt i przyjemność. Wszak jest ona tą, która wędruje w towarzystwie bogów i przemawia Z wielką mądrością.
Słysząc te słowa, zaskoczony Kith-Kanan parsknął.
— Anaya? — wykrzyknął z niedowierzaniem i niemalże natychmiast pożałował swego zachowania. Kagonesti, łącznie z wesołym Otterem, spojrzeli nań z wyrzutem.
Nie okazujesz szacunku Strażniczce, Kith — rzekł White-Lock, patrząc gniewnie na księcia.
— Wybaczcie. Nie chciałem nikogo znieważyć — odparł przepraszająco Kith-Kanan. Jestem czegoś niezmiernie ciekaw, White-Locku. Już wcześniej spotykałem na swej drodze elfy Kagonesti, jednak te, z którymi miałem do czynienia, w niczym was nie przypominały. Był bardziej... hmm...
— Gdzie spotykałeś te elfy? — wtrącił White-Lock. — Na zachodzie — odparł Kith-Kanan. — W zachodnich prowincjach Silvanesti.
— Osiedleńcy — rzekł z odrazą Sharp-Eye. Braveheart potarł dłonie, jak gdyby chciał je umyć, a następnie odsunął je od siebie.
— Ci, których spotkałeś, przyjęli tryb życia, jaki prowadzą osiedleńcy — odparł ponurym głosem White-Lock. — Odwrócili się plecami od tego, co prawdziwe.
Kith-Kanana zaskoczyła malująca się na twarzach mężczyzn nienawiść. Podjąwszy decyzję, iż nie wypada drażnić gości Mackeliego, natychmiast zmienił temat. Braveheart, czym zasłużyłeś sobie na owo imię?
Mężczyzna zaczął gestykulować w kierunku White-Locka. Kith-Kanan zastanawiał się, czy i tym razem popełnił nietakt, pytając o jego imię, jednak White-Lock nie wydawał się zdenerwowany.
— Braveheart urodził się niemy, jednak niezwykłe umiejętności łowcy i wojownika zdobyły dla niego to zaszczytne imię. — W oczach myśliwego pojawiło się rozbawienie. — Czy wszyscy ludzie z twojego plemienia są równie dociekliwi jak ty, Kith?
Kith-Kanan wyglądał na rozgoryczonego.
— Nie. Moja ciekawość już wcześniej przysparzała mi wiele kłopotów.
Słysząc te słowa, wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem. Następnie Kagonesti podnieśli się z ziemi. White-Lock przyłożył dłonie do serca i wyciągnął je; najpierw ku Mackeliemu, a następnie w kierunku Kith-Kanana. Zarówno chłopiec, jak i książę odwzajemnili pozdrowienie.
— Błogosławieństwa Astarina niech będą z wami oboma — rzekł ciepło mężczyzna. — Przekażcie Strażniczce wyrazy naszego szacunku.
— Tak też uczynimy. Błogosławieństwa dla was wszystkich — odparł Mackeli.
— Żegnajcie — zawołał za nimi Kith-Kanan. Wraz z ostatnim, pożegnalnym gestem Ottera myśliwi zniknęli w leśnej głuszy.
Mackeli zebrał resztki jedzenia i zaniósł je z powrotem do wnętrza drzewa. Kith-Kanan stał bez ruchu, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu zniknęli czterej elfowie.
— Są dziwni — zastanawiał się głośno. — Iz całą pewnością nie dbają o swych „bardziej udomowionych" braci. Myślałem, że ci, których spotkałem, byli dużo mniej prymitywni. — Zachichotał. — No i sposób, w jaki mówili o Anayi. Jak gdyby była jakąś boginią!
— To dobre elfy — rzekł Mackeli, wychodząc z drzewa. — Jedyne, czego chcą, to żyć w harmonii z lasem, jak czynią już od wieków. Większość ludzi traktuje ich jednak jak dzikusów. — Spoglądające na Kith-Kanana zielone oczy były pełne wyrzutu. — Z tego, co opowiadałeś mi o swych pobratymcach, śmiem twierdzić, że Silvanesti czynią dokładnie to samo.
Minęło kilka kolejnych tygodni. Zajście z elfami Kagonesti głęboko utkwiło w pamięci Kith-Kananowi, który nie przestawał rozmyślać o słowach Mackeliego. Wciąż jednak coraz bardziej niepokoił się o Anayę. Starał się wypytywać o nią chłopca, jednak ten wciąż pozostawał obojętny. Mimo iż wiedział, ze elfka potrafiła o siebie zadbać, Kith-Kanan coraz bardziej przejmował się jej nieobecnością. Nocami zaczął śnić, że kobieta przyzywa go z głębi lasu, bezustannie powtarzając jego imię. Podążając za jej głosem, młodzieniec wchodził do mrocznych trzewi lasu i kiedy zdawało mu się, że ją znalazł, budził się. Sen ten stał się niezwykle frustrujący.
Wraz z upływem czasu Anaya zaczęła także okupować jego myśli na jawie. Książę ogłosił się jej przyjacielem. Czy w istocie chodziło tu o coś więcej? To, co czuł względem tej kobiety, zdecydowanie różniło się od tego, co zawiązało się pomiędzy nim a Mackelim. Czy to możliwe, aby pokochał Anayę? Przecież dopiero zaczęli się poznawać, zanim kobieta zniknęła. Wciąż jednak Kith-Kanan martwa się o nią, śnił o niej i tęsknił za nią.
Pewnej przyjemnej nocy obaj z Mackelim zasnęli na zewnątrz drzewa. Książę pogrążony był w głębokim i — choć raz — pozbawionym marzeń śnie, kiedy coś niewidzialnego szarpnęło jego umysłem. Młodzieniec otworzył oczy i usiadł wyprostowany na ziemi, obracając głowę to w jedną, to w drugą stronę. Czuł się dokładnie tak, jak gdyby wyrwał go ze snu nagły ryk burzy. Jednak skulony obok Mackeli spał dalej niewzruszony, zaś stworzenia nocy nadal świergotały i porykiwały.