Śpiący w ubraniu Kith-Kanan wyprostował swą tunikę i z powrotem położył się na ziemi. Był kompletnie rozbudzony, kiedy jakaś nienazwana rzecz po raz kolejny przywołała go z oddali. Przyciągany przez coś, czego nie był nawet w stanie zobaczyć, książę wstał i opuścił polanę. Wędrówka nie była łatwa, jako że srebrny księżyc zaszedł już, a czerwony — idąc w jego ślady — wisiał tuż nad ziemią. Przypominał teraz upiorną, szkarłatną kulę, ledwie widoczną pośród drzew, Kith-Kanan szedł ścieżką prowadzącą do jeziora. Cokolwiek go wzywało, przyciągało go właśnie do tego miejsca. Kiedy jednak dotarł do celu, nie zauważył nikogo ani niczego. Chwilę później zanurzył dłoń w zimnej wodzie i ochlapał nią twarz.
Podczas gdy książę przyglądał się swemu odbiciu, tuż obok w tarli jeziora pojawiła się druga postać. Przerażony Kith-Kanan cofnął się i odwrócił, chwytając dłonią rękojeść sztyletu. Dopiero wówczas zauważył stojącą zaledwie kilka stóp od niego Anayę.
— Anaya! — jęknął z ulgą. — Nic ci nie jest. Gdzie się podziewałaś?
— Wezwałeś mnie — odparła obojętnie. Jej oczy zdawały się emanować przedziwnym, wewnętrznym blaskiem. — Twoje wezwanie było niezwykle silne. Jakkolwiek bym się starała, nie mogłam się mu oprzeć. Kith-Kanan potrząsnął głową.
— Nie rozumiem — przyznał szczerze.
Kagonesti podeszła bliżej i spojrzała mu w oczy. Jej niepomalowana twarz zdawała się piękna w czerwonym świetle księżyca.
— Twoje serce przemówiło do mojego, Kith, i nie mogłam nie odpowiedzieć na jego wezwanie. Oboje zostaliśmy tu przyciągnięci.
Dopiero teraz Kith-Kananowi zdało się, że wszystko rozumie. Opowieść o tym, że serca potrafią ze sobą rozmawiać, była czymś, o czym Kith-Kanan słyszał w przeszłości. Mówiło się, że Silvanesti potrafią czynić tajemnicze wezwania znane jako „Przywołanie". Podobno działało ono na wielkie odległości i nie można było mu się oprzeć. Jednak Kith-Kanan nie poznał do tej pory nikogo, kto faktycznie uczynił coś podobnego.
Chwilę później podszedł do Anayi i położył dłoń na jej policzku. Kagonesti drżała
— Boisz się? — spytał cicho.
— Nigdy wcześniej tak się nie czułam — szepnęła.
— Jak się czujesz?
— Chcę biec. — odparła na głos, jednak nawet nie drgnęła.
— Wiesz o tym, że ty także mnie wzywałaś? Właśnie spałem na polanie, kiedy coś mnie obudziło; coś ściągnęło mnie do źródła. Nie mogłem się temu oprzeć. — Pomimo chłodu nocy policzek Anayi był ciepły. Kith-Kanan ujął w dłonie jej twarz. — Anayo, tak bardzo martwiłem się o ciebie. Kiedy nie wróciłaś, myślałem, że mogło ci się coś przydarzyć.
— Coś się wydarzyło — odparła słabym głosem. — Cały ten czas, kilka tygodni, medytowałam i myślałam o tobie. Tak wiele uczuć kłębiło się w mym sercu. — Ja również byłem niespokojny — wyznał książę. — Nocami leżałem rozbudzony, starając się uporządkować swe własne uczucia. — Uśmiechnął się do niej. — Wkradałaś się nawet do mych snów. Anayo.
Jej twarz wykręcił grymas bólu.
— To nie w porządku.
— Dlaczego? Czy aż do tego stopnia jestem ci niemiły?
— Jestem zrodzona z lasu! Żyję w tym lesie dziesięć razy dłużej, niż ty liczysz sobie lat; sama, zupełnie sama. Dopiero niedawno zabrałam Mackeliego...
— Zabrałaś Mackeliego? A więc nie jest on twoim bratem, prawda?
Anaya z rozpaczą spojrzała w oczy księcia.
— Nie. Zabrałam go z domu rolnika. Byłam samotna. Potrzebowałam kogoś, z kim mogłabym porozmawiać...
Pustka w jej oczach i wypełniający każde jej słowo ból mocno poruszyły Kith-Kanana. Młodzieniec obiema rekami chwycił jej ramiona. W odpowiedzi Anaya oplotła ręce wokół jego talii i żarliwie przywarła do jego ciała. Chwilę później wyśliznęła się z jego objęć i rzekła;
— Chcę ci coś pokazać. — Po tych słowach weszła do jeziora.
— Dokąd zmierzamy? — spytał Kith-Kanan, zanurzając się w zimnej wodzie.
— Do mojej kryjówki. — Anaya chwyciła go za rękę i ostrzegła: — Nie puszczaj jej.
Wśliznęli się pod powierzchnię wody. Jezioro było równie chłodne i czarne jak serce Takhisis, jednak Anaya bez ustanku płynęła w dół, rozgarniając wodę smukłymi nogami. Coś twardego otarło się o ramię Kith-Kanana i kiedy książę wyciągną! dłoń, poczuł pod palcami gładką skałę. Byli w tunelu. Chwilę później Anaya zatrzymała się na dnie jeziora i z całej siły odepchnęła się ku górę. Kith-Kanan posłusznie pozwolił, aby Kagonesti pociągnęła go za sobą i niemal natychmiast oboje wynurzyli się ponad powierzchnią wody.
Rozgarniając wodę rękoma, Kith-Kanan ze zdziwieniem rozejrzał się dookoła. Wznoszące się około piętnastu stóp nad ich głowami białe sklepienie zalane było delikatnym, białym światłem. Sufit był gładki i mlecznobiały, podczas gdy ściany podwodnej jaskini zdobiły najpiękniejsze ścienne malowidła, jakie Kith-Kanan kiedykolwiek widział. Przedstawiały one rozmaite sceny z życia lasu: mgliste wąwozy, ryczące wodospady i głębokie, ponure gaje.
— Chodź — rzekła Anaya, ciągnąc Kith-Kanana za rękę. Młodzieniec popłynął za nią aż do chwili, gdy poczuł pod stopami twardą skałę. Nie było to jednak spadziste dno naturalnej sadzawki. Chwilę później natrafił na wycięte w kamieniu gładkie schody i wraz z Anayą wyszedł z wody.
Zarówno schody, jak i podłogę jaskini wykonano z tego samego kamienia co sufit — gładkiej, białej skały, której Kith-Kanan w żaden sposób nie był w stanie rozpoznać.
Samą jaskinie dzielił pośrodku rząd smukłych, kanelowanych zwartych kolumn, które zwężały się ku górze. Zdawało się, że wszystkie one są solidnie połączone ze stropem i podłogą groty.
Anaya zwolniła uścisk nu dłoni Kith-Kanana i pozwolił, by książę sam przyjrzał się z bliska jej podwodnej kryjówce. Młodzieniec bez słowa podszedł do źródła delikatnego, mlecznobiałego światła — trzeciej, wznoszącej się nad wodą kolumny. Emanował z niej zarówno delikatny blask, jak i przyjemne ciepło. Wahając się przez chwile. Kith-Kanan wyciągnął dłoń i dotknął przezroczystego kamienia
— Wydaje się żywa. — Z uśmiechem odwrócił się ku swej towarzyszce.
— Bo taka właśnie jest. — rozpromieniła się Anaya.
Ściany po prawej stronie kolumnady ozdobione były niezwykłej urody płaskorzeźbami, wypukłymi rytami, przedstawiającymi elfki Kith-Kanan dopatrzył się czterech kobiet, wszystkie przedstawiono w rzeczywistych rozmiarach i oddzielono od siebie innym gatunkiem rzeźbionego drzewa.
Anaya stanęła u boku księcia, a on w odpowiedzi czule objął ją ramieniem.
— Co one oznaczają? — spytał, wskazując dłonią płaskorzeźby.
— To Strażniczki Lasu — odparła z dumą. — Te, które były tu przede mną. Żyły tak, jak żyję ja, strzegąc lasu przed grożącymi mu niebezpieczeństwami. — Podeszła do płaskorzeźby najbardziej oddalonej od sadzawki. — To Camirene. Była Strażniczką Lasu tuż przede mną. — Po tych słowach przesunęła się na prawo, stając przed postacią kolejnej kobiety. — Oto Ulyante. — Podeszła do trzeciej płaskorzeźby. — To Delarin. Zginęła, przepędzając z lasu smoka. — Anaya dotknęła opuszkami palców płaskorzeźb emanujących ciepłem, podczas gdy Kith-Kanan przyglądał się im z niemą fascynacją. — A to — rzekła Kagonesti, stając przed postacią ostatniej z kobiet — to Ziatia, pierwsza Strażniczka Lasu. — Po tych słowach splotła dłonie i złożyła kobiecie głęboki pokłon. Kith-Kanan jak urzeczony wodził oczami od jednej płaskorzeźby do drugiej.
— To piękne miejsce — rzekł z szacunkiem.