Выбрать главу

— W każdej chwili — odparł Sithas. — Niech służba będzie gotowa.

Majordomus pokłonił się nisko.

— Jak sobie życzysz, panie.

Tej nocy lord Dunbarth jadł cichy, nieformalny posiłek w towarzystwie Mówcy Gwiazd i najbliższych osób, zarówno z kręgu elfów, jak i krasnoludów. Przez dłuższy czas rozmowa nie traktowała o niczym istotnym i zdawało się, że obie strony próbują wyrobić sobie zdanie na temat swego rozmówcy. Lady Nirakina wydawała się szczególnie zainteresowana osobą podstarzałego krasnoluda.

— Czy jesteś żonaty, mój panie? — spytała w pewnej chwili.

— Nie, pani. Nigdy więcej! — zagrzmiał Dunbarth. Chwilę później wzruszył ramionami. — Jestem wdowcem.

— Przykro mi.

— Była dobrą żoną moja Brenthia, choć czasami bywała nieznośna. — Opróżnił szklanicę elfiego nektaru. Natychmiast też u jego boku pojawił się służący, by napełnić naczynie.

— Nieznośna, mój panie? — spytała zaintrygowana Hermathya.

— W rzeczy samej, pani. Pamiętam, jak pewnego razu wtargnęła na Rade Thanów i zbeształa mnie za to, ze piąta, noc z rzędu spóźniam się na kolację. Potrzebowałem lat, aby zapomniano o owej gafie. Kiedy przemawiałem na rudzie. Klan Daewarów drwił ze mnie, mówiąc: „Idź do domu, Ironthumb, Kolacja już czeka". — Zaśmiał się donośnie, a jego głęboki bas odbił się echem od kamiennych ścian niemal pustej Sali Balifa.

— Kim są ci Daewarowie? — spytała Hermathya. — Wydają się nieuprzejmi.

Daewarowie są jednym z potężnych, krasnoludzkich klanów — wyjaśnił gładko Sithel. Mówca szczyci się wiedzą na temat krasnoludów i ich polityki. — Ty sam jesteś z Klanu Hylarów, czyż nie tak właśnie jest, lordzie Dunbarth?

W oczach ambasadora zamigotały radosne iskierki. — Widzę, że Wasza Wysokość zna się na rzeczy. Tak, jestem Hylarem i kuzynem wielu spośród władców Thorbardinu. — Krępą dłonią klepnął w plecy siedzącego po jego prawej stronie sekretarza. — Ten tu Drollo jest pół-Theiwarem, co tłumaczy jego ciemną cerę i przedziwne usposobienie. — Drollo w milczeniu wpatrywał się w zawartość swego talerza.

— Czy często zdarza się, aby krasnoludy poślubiały członków innych klanów? — spytał zaciekawiony Sithas.

— Nie bardzo. A skoro mówimy o takich rzeczach — rzekł Dunbarth leniwie — dotarły do mnie historie, jakoby niektóre spośród elfów poślubiały ludzi.

W sali zapadła grobowa cisza, Sithel odchylił się na swym wysokim krześle i przyłożył do ust smukły palec.

— Niestety jest to prawdą — rzekł zwięźle. — W dzikich obszarach naszych zachodnich prowincji niektórzy spośród Kagonesti związują swój los z ludźmi. Nie ma wątpliwości, te wśród naszej rasy brak jest odpowiednich kandydatów na małżonków. Praktyka ta jest szkodliwa i zakazana przez nasze prawo.

Dunbarth pochylił głowę, jednak nie po to, by zgodzić się ze słowami Mówcy, lecz w uznaniu dla godnej podziwu powściągliwości Sithela. Problem mieszania ras był sprawą niezwykle delikatną, o czym krasnolud doskonałe wiedział. Jego własny lud także był dumny ze swego pochodzenia i żaden z krasnoludów nigdy nie poślubił przedstawiciela innej rasy.

— Wśród uchodźców, którzy ostatnimi czasy przybyli do naszego miasta, poszukując schronienia przed bandytami, spotkałam wiciu półludzi — łagodnym głosem rzekła lady Nirakina — Zdawali się tacy smutni, lecz wielu spośród nich było porządnymi obywatelami, Moim zdaniem nie powinniśmy obwiniać ich za głupotę ich rodziców.

— Jednak nie powinniśmy pochwalać ich istnienia — odparł stanowczym tonem Sithel. — Jak suma przyznajesz, są oni przygnębieni i to czyni ich niebezpiecznymi. Często odpowiedzialni są za akty przemocy i zbrodnie. Nienawidzą Silvanesti, ponieważ jesteśmy czystej krwi, podczas gdy oni poddają się ludzkiej niezdatności i słabowitość.. Przypuszczam, że słyszeliście w Thorbardinie o zamieszkach, z jakimi mieliśmy tu do czynienia ubiegłego lata?

— Chodziły pewne pogłoski o tym zdarzeniu — odparł beztrosko Dunbarth.

— Wszystko to wydarzyło się z powodu brutalnej natury niektórych ludzi i półludzi, których nierozważnie wpuściliśmy na naszą wyspę. Zamieszki zostały stłumione, a wichrzycieli wygnano. — Nirakina westchnęła wymownie. Sithel zignorował zachowanie żony, ciągnąc nieprzerwanie: — Nigdy nie będzie pokoju pomiędzy Silvanesti i ludźmi, jeśli obie strony nie będą trzymać się własnych granic i własnych łóżek.

Dunbarth potarł czerwony, bulwiasty nos. Palce krasnoluda zdobiły misternej roboty ciężkie pierścienie, które migotały w stłumionym blasku świec.

— Czy to właśnie zamierzasz powiedzieć emisariuszowi Ergothu?

— W rzeczy samej — odparł zajadle Sithel.

— Twoja mądrość jest wielka, Sithelu Podwójnie Błogosławiony. Mój król poradził mi przekazać niemalże te same słowa. Jeśli tak zjednoczeni wystąpimy wobec ludzi, będą musieli przystać na nasze warunki.

Kolacja szybko dobiegła końca. Wzniesiono toast za zdrowie króla Thorbardinu, a także za gościnność Mówcy Gwiazd. Dopiero wówczas lord Dunbarth i Drollo opuścili Salę Balifia.

Sithas ruszył ku drzwiom, kiedy tylko te zamknęły się za ambasadorem.

— Ten stary lis! Próbował zawrzeć z tobą sojusz jeszcze przed przybyciem ludzi! Najwyraźniej chce uknuć spisek!

Sithel umoczył dłoń w trzymanej przez służącego, wypełnionej wodą różaną srebrnej misie.

— Mój synu. Dunbarth jest mistrzem w swoim fachu. Gdyby zachowywał się inaczej, pomyślałbym, że król Voldrin musi być głupcem, skoro przysyła go do Silvanostu.

— Cala ta sytuacja wydaje mi się niezwykle pogmatwana — rzekła z wyrzutem lady Nirakina. — Dlaczego wszyscy nie powiecie sobie prawdy i nie zaczniecie od niej?

Słysząc jej słowa. Sithel uczynił niezwykłą rzecz. Wybuchnął gromkim śmiechem.

— Dyplomaci mówiący prawdę! Moja droga Kino, gwiazdy spadłyby z nieba, a bogowie zemdleliby z przerażenia, gdyby dyplomaci zaczęli mówić prawdę.

Później tej samej nocy dało słyszeć pukanie do drzwi Sithasa. Do komnaty księcia wpadł przemoczony do suchej nitki żołnierz i kłaniając się nisko, rzekł dźwięcznym głosem:

— Proszę wybaczyć, że przeszkadzam, Wasza Wysokość, jednak przynoszę słowo od emisariusza Ergothu!

— Tak? — spytał nerwowo Sithas. Tyle ostatnio mówiło się o zdradzie, że książę przypuszczał, iż coś złego przytrafiło się ludziom.

— Wasza Wysokość, ambasador i jego drużyna czekają na brzegu rzeki. Emisariusz życzy sobie spotkać się z kimś z królewskiej rodziny.

— Kim jest ten człowiek? — spytał Sithas.

— Twierdzi, że nazywa się Ulwen i jest pierwszym pretorem cesarza Ergothu — odparł żołnierz.

— Pierwszy pretor, tak? Czy burza się pogarsza? — wypytywał Sithas.

— Jest fatalnie. Wasza Wysokość. Moja łódź niemalże zatonęła, kiedy przepływałem Thon-Thalas.

— Mimo to Ulwen nalega, abym spotkał się z nim natychmiast?

Żołnierz pokiwał głową.

— Wybacz mi, panie, że to mówię, jednak jest on niezwykle arogancki, nawet jak na człowieka.

— Powinienem wyruszać — odparł Sithas. — To mój obowiązek. Powitałem lorda Dunbartha, tak wiec należy również powitać pretora Ulwena.

Książę opuścił komnatę w towarzystwie żołnierza; wcześniej jednak przesłał wiadomość kapłanom E’li, prosząc ich, by dzięki swym czarom odegnali burzę. Niezwykłe było, że tak silne opady pojawiały się na wyspie przed nadejściem zimy. Zdawało się, że konferencja będzie wystarczająco ciężka bez dodatkowej groźby ze strony wichru i wody.

16

Gdy szalała burza

„Jakież to wszystko cudowne" — pomyślał Kith-Kanan. Nie tylko doświadczał szaleńczej miłości do Anayi, która zdawała mu się słodsza od wszystkiego, co znał do tej pory, ale miał także szczerą przyjaźń Mackeliego. Stali się rodziną — Anaya jako jego żona i Mackeli, który był mu jak syn.