Sithas uśmiechnął się.
— Czy masz na myśli kogoś szczególnego?
„Dlaczego nie powiedzieć o wszystkim Sithasowi?" — pomyślał Kith-Kanan. „Mój brat nigdy nie zdradzi powielonej mu tajemnicy".
— Właściwie... — zaczął. — Jest...
Tylne drzwi sali stanęły otworem i do pomieszczenia wszedł Sithel ze swą małżonką Nirakiną.
— Witaj, ojcze — rzekli zgodnie obaj bracia. Mówca skinieniem głowy nakazał synom usiąść. Wysunął jedno z krzeseł dla żony, po czym sam zajął miejsce przy stole. Nu jego czole spoczywała ciężko korona Silvanesti, misternej roboty opaska wykonana ze złotych i srebrnych gwiazd. Sithel był już na takim etapie swego życia, kiedy wiek zdawał się coraz bardziej widoczny. Jego włosy zawsze były białe, ale ich jedwabisty kolor stał się ostatnimi czasy spłowiały i szary. Wokół oczu i ust Mówcy pojawiły się, wyryte dłonią czasu, maleńkie zmarszczki, podczas gdy orzechowe oczy, symbol dziedzictwa Silvanosa, zmętniały i wyblakły. Wszystko to było jednak niewielkimi, zewnętrznymi oznakami wielkiego brzemienia czasu, które Sithel dźwigał w swym szczupłym, dumnie wyprostowanym ciele. Mówca liczył sobie bowiem tysiąc pięćset lat.
Lady Nirakina, choć także żyła już przeszło tysiąc lat, wciąż była kobietą pełną gibkości i wdzięku. Według elfich standardów była niska i niezmiennie przywodziła na myśl dziecięcą lalkę. Jej włosy i oczy miały soczysty kolor brązowego miodu. Było to rodzinne dziedzictwo Klanu Srebrnego Księżyca. Jej filigranowe ciało emanowało łagodnością, która uspokajała często drażliwego Sithela. W pałacu mówiło się, że Sithas miał wygląd ojca i łagodną naturę matki, podczas gdy Kith-Kanan odziedziczył oczy królowej i temperament Mówcy Gwiazd.
— Dobrze wyglądasz — zwróciła się Nirakina do Kith-Kanana. — Czy twa wyprawa się powiodła?
— Tak, pani. Uwielbiam latać — odparł, składając na jej policzku czuły pocałunek.
Sithel zmierzył młodszego syna krytycznym spojrzeniem. Kith-Kanan odchrząknął delikatne, po czym uprzejmym tonem powitał ojca.
— Cieszę się, że wróciłeś — zwrócił się do niego Mówca. — Czy Sithas powiedział ci już o nadchodzącym ożenku? — Kith-Kanan przyznał, że brat poinformował go już o planach ojca. — Ty także będziesz miał do odegrania istotną rolę, Kith. Jako brat pana młodego, odprowadzisz pannę młodą do Wieży Gwiazd.
— Tak zrobię, ale powiedz w końcu, o kogo chodzi — nalegał zniecierpliwiony książę.
— Powiedziano mi, że jest to panna wyjątkowego ducha i urody — odparł Sithel. — Doskonale wykształcona, dobrze urodzona...
— Ojcze! — ponaglał Kith-Kanan, podczas gdy Sithas, złożywszy dłonie, siedział w milczeniu. Lata praktyki w Świątyni Matheri nauczyły go pokornej cierpliwości.
— Mój synu — Sithel zwrócił się do Sithasa. — Imię twej żony brzmi Hermathya, córka lorda Shenbarrusa z Klanu Oakleaf.
Sithas uniósł brew z wyraźną aprobatą. Nawet on zauważył Hermathyę i choć nie rzekł ani słowa, skinieniem :głowy zgodził się z wolą Mówcy.
— Dobrze się czujesz, Kith? — spytała Nirakina. Strasznie pobladłeś.
Ku jej zdziwieniu Kith-Kanan wyglądał, jakby ojciec wymierzył mu siarczysty policzek. Książę tylko skinął głową, niezdolny wydusić z siebie ani słowa. Spośród wszystkich panien to właśnie Hermathya miała poślubić Sithasa. Tb było niepojęte. Nie mogło się wydarzyć!
Nikt z rodziny nie wiedział o uczuciu, jakim Kith-Kanan darzył elfią pannę. Gdyby wiedzieli; gdyby ojciec wiedział, z pewnością wybrałby kogoś innego. — Ach — wykrztusił w końcu Kith-Kanan. — Kto... kto jeszcze o tym wie?
— Tylko rodzina panny młodej — odparł Sithel.
— Dziś rano wysłałem Shenbarrusowi zgodę na przyjęcie posagu.
Kith-Kanan poczuł nagie, bolesne ukłucie w żołądku i zdało mu się, że wtapia się w kamienną posadzkę, A więc rodzina Hermathyi wiedziała już o wszystkim. Nic było odwrotu. Mówca dał słowo i nie mógł, na honor, unieważnić swej decyzji, nie obrażając Klanu Oakleaf. Jego rodzice i brat zaczęli omawiać szczegóły ślubu. Ciałem Kith-Kanana wstrząsnął dreszcz. Postanowił wstać i opowiedzieć o swej miłości do Hermathyi, oznajmić, że dziewczyna jest jego i niczyja inna. Sithas był jego bratem, jego bliźniakiem, jednak nie znal jej. Nie kochał jej. Mógł znaleźć sobie inną żonę. Kith-Kanan nie mógł pokochać nikogo innego.
Niepewnie dźwignął się na nogi. — Ja... — zaczął. Oczy wszystkich obecnych zwróciły się ku niemu.
„Pomyśl Choć raz w życiu, pomyśl" — upomniał samego siebie. „Co oni ci powiedzą?".
— Cóż znowu? — spytał Mówca. — Czy jesteś chory, chłopcze? Nie wyglądasz dobrze.
— Nie czuję się najlepiej — zachrypniętym głosem odpowiedział Kith-Kanan. Chciał krzyczeć, biec przed siebie, roztrzaskiwać i tłuc rzeczy, ale przytłaczający spokój matki, ojca i brata powstrzymywał go niczym gruby, narzucony na ciało koc. Odchrząknął i dodał po chwili: — Chyba całe to latanie odrobinę mnie zmęczyło.
Nirakina wstała od stołu i dotknęła dłonią twarzy syna.
— Jesteś rozpalony. Może powinieneś odpocząć?
— Tak. Oczywiście — odparł. — Oto czego potrzebuję — odpoczynku.
Dla potwierdzenia swych słów uchwycił się krawędzi stołu.
— Gdy dziś wieczorem wzejdzie biały księżyc, wydam publiczne oświadczenie. Kapłani i szlachta zgromadzą się w wieży — rzekł Sithel. — Ty również musisz tam być Kith.
— Ja... będę tam, ojcze — odparł Kith-Kanan. — Po prostu potrzeba mi odpoczynku.
Sithas odprowadził brata do drzwi Zanim wyszli, Sithel zwrócił się do młodszego z synów;
— Ach, i zostaw w pałacu swój róg, Kith. Jedno zuchwałe zachowanie dziennie wystarczy. — Mówca uśmiechnął się, na co Kith-Kanan również odpowiedział słabym uśmiechem.
— Czy mam wysłać do ciebie uzdrowiciela? — spytała Nirakina.
— Nie, nic mi nie będzie, matko — odparł Kith-Kanan.
Na pałacowym korytarzu Sithas uścisnął brata i rzekł:
— Wygląda na to, że szczęście mi sprzyja; moja żona jest bowiem ucieleśnieniem zarówno piękna, jak i mądrości.
— Masz szczęście — odparł Kith-Kanan. Sithas spojrzał na niego z troską, podczas gdy jego bliźniak ciągnął dalej: — Cokolwiek się wydarzy, Sith, nie myśl o mnie źle.
Sithas zmarszczył brew. — Co masz na myśli? Kith-Kanan westchnął ciężko i odwrócił się, by po schodach udać się do swego pokoju.
— Po prostu pamiętaj, że nic nigdy nas nie rozdzieli. Jesteśmy dwiema połówkami tej samej monety.
Dwiema gałęziami tego samego drzewa — dodał Sithas kończąc powiedzenie, które wymyślili, będąc jeszcze dziećmi. Jego troską pogłębiła się, gdy patrzył, jak Kith-Kanan powoli wspina się po kamiennych schodach.
Kith-Kanan nie pozwolił, aby brat zauważył ból na jego twarzy. Pozostały zaledwie dwie godziny do chwili, gdy Solinari, biały księżyc, ukaże się na niebie ponad szczytami drzew. Cokolwiek zamierzał uczynić, musiał się uprzednio nad tym zastanowić.
Otwartą salę Wieży Gwiazd wypełniali wielcy i szlachetni Silvanostu. Plotki przelatywały w powietrzu niczym wróble, przemykające pomiędzy dworzanami i klerykami, ojcami szlachetnych klanów i skromnymi akolitami. Podobne zgromadzenia należały do rzadkości i zwykle dotyczyły spraw wagi państwowej.
Do sali wkroczyli dwaj heroldowie odziani w jasno zielone płaszcze. Na ich głowach spoczywały dębowe i laurowe wieńce. Młodzieńcy zajęli miejsca po obu stronach masywnych drzwi. Podnieśli do ust smukłe trąbki i Wieża Gwiazd wypełniła się porywającymi fanfarami. Kiedy przebrzmiały ostatnie dźwięki trąb, do sali wkroczył trzeci herold.