Kapitan eskorty z trudem mszył na przód, by powiadomić Sithasa o zaistniałej sytuacji.
— Panie, na pokładzie gromadzi się coraz, więcej wody. Fale rozbijają się o burty. — Niewzruszony tymi doniesieniami Sithas spytał mistrza barki, co w takim razie powinni zrobić.
— Wybierać wodę — odparł zwięźle elf. Słysząc to, żołnierze upadli na kolana i zaczęli wybierać wodę własnymi hełmami. Chwilę później uformowano łańcuch, w którym kolejne elfy przekazywały swoim towarzyszom pełen wody hełm, podając kolejny pusty, z powrotem do pierwszego z wybierających wodę żołnierzy.
— Jest brzegi — krzyknął mistrz barki. Kiedy Sithas zmrużył oczy w strugach ulewnego deszczu, z trudem zauważył widniejącą w oddali smugę szarości. Powoli jednak linia brzegu stawała się coraz bardziej wyraźna. Na niewielkim wzniesieniu górującym ponad miejscem, gdzie zwykle cumowano łodzie, stał teraz potężny namiot. Na jego szczycie powiewała flaga.
Sithas wypluł wodę i po raz kolejny owinął pelerynę wokół szyi. Mimo swych żądań co do spotkania i wprowadzenia do miasta, to tu właśnie stacjonowali ludzie, rozbijając na noc swój obóz. Nawet w tej chwili wodzili syna Mówcy za nos. Taka arogancja sprawiła, że krew zawrzała Sithasowi w żyłach. Następca tronu wiedział jednak, że nie osiągnie niczego, wpadając w gniewie do namiotu ambasadora.
Zamiast tego spojrzał na płynącego żółwia i majaczący w oddali, delikatnie opadający brzeg rzeki. Kiwając stanowczo głową. Sithas ruszył chwiejnym krokiem przez kołyszący się pokład do miejsca, gdzie klęczący żołnierze wciąż wybierali hełmami wodę. Tam ostrzegł ich, aby w chwili, gdy barka dopłynie do brzegu, trzymali się mocno, i aby w każdym momencie byli gotowi na nieprzewidziane okoliczności. Kiedy poinformował o swym pomyśle mistrza barki, stary, smagany burzą elf uśmiechnął się od ucha do ucha.
— Tak uczynimy, panie! — rzeki, przykładając do ust swą trąbkę. Przy pierwszej próbie, zamiast donośnego dźwięku, z wnętrza instrumentu wylała się woda. Przeklinając, elf uderzył trąbką w nadburcie i podjął kolejną próbę. Chwilę później pośród odgłosów szalejącej burzy dał się słyszeć donośny dźwięk komendy. Słysząc go, żółw gwałtownie skręcił w prawo, ciągnąc barkę w kierunku widocznego w oddali pomostu. Na kolejny dźwięk trąbki żółw uniósł do góry swą potężną, zieloną głowę. Jego zmętniałe, pomarańczowe oczy mrugnęły wściekle, starając się uciec przed zacinającym deszczem.
W doku czekało pół tuzina odzianych w peleryny postaci.
Sithas wnioskował, że są to nieszczęśni strażnicy ambasadora Ergothu, którym rozkazano czekać w deszczu na wypadek, gdyby elfy łaskawie zechciały zaszczycić ludzi swą obecnością. Kiedy barka zawróciła. Judzie opuścili dok, starając się dostać luz przed nadpływającą krypę. Brzuch żółwia drapał błotnistą ziemię, podczas gdy jego skorupa uniosła się przeszło dwadzieścia stop ponad poziomem wody. Widząc to, ludzie rozpierzchli się przed budzącym grozę szturmem. Stojący na pokładzie elfi wojownicy powitali ten widok radosnym okrzykiem.
Mistrz barki wydobył ze swego rogu długi, brzęczący dźwięk i żółw zakopał swe potężne płetwy w nagromadzonym na brzegu rzeki biocie. Wybrzeże było szerokie i łagodne, tak więc stworzenie nie miało problemów z wydostaniem się na brzeg. Lejący się strumieniami deszcz niemal natychmiast oczyścił jego skorupę z błota i żółw zaczął powolną wspinaczkę w górę zbocza.
Z chwilą, gdy dziób barki uderzył w podnóże, elfy — jak jeden — runęły na pokład. Mistrz barki niemal natychmiast stanął jednak na równe nogi i powtórzył przeszywający sygnał. Żółw wyciągnął z wody wszystkie cztery płetwy i mozolnie wdrapywał na w górę zbocza Podnosząc się na nogi. Sithas z trudem zapanował nad rodzącym się w jego gardle, pełnym triumfu śmiechem. Zamiast lego spojrzał w dół na ludzkich strażników, którzy w popłochu uciekali sprzed oczu żółwia.
— Nie uciekajcie! krzyknął stanowczo. Jestem książę Sithas z rodu Silvanesti! Przybyłem tu, aby powitać waszego ambasadora! — Słysząc te słowa, niektóre z odzianych na szaro postaci zatrzymały się. Inne biegły dalej. Jeden spośród ludzi, noszący na swym wysokim, stożkowatym hełmie oficerski pióropusz, podszedł niepewnym krokiem do wyciągniętej na brzeg barki.
— Nazywam się Endrac i jestem dowódcą eskorty ambasadora. Ambasador udał się na spoczynek krzyknął do Sithasa.
— W takim razie idź i zbudź go! Burza może trwać nawet do jutra, tak więc dla twego pana jest to najlepsza okazja, aby dotrzeć do miasta bez zbędnego, choć znacznego opóźnienia.
Endrac załamał ręce i ruszył w górę zbocza. Odziany w ciężką zbroję, nie był szybszy od gigantycznego żółwia, który przedzierając się na górę, nieubłaganie ciągnął za sobą barkę. Ludzcy wojownicy byli najwyraźniej pod wielkim wrażeniem wyczynów stworzenia, jako że barka ważyła wiele ton. Szczyt wzgórza udekorowany był płonącymi pochodniami, które oświetlały misternej roboty namiot ambasadora Ergothu. Sithas z zadowoleniem obserwował panujące w obozie ludzi gorączkowe zamieszanie. Chwilę później odwrócił się do mistrza barki, nakazując mu, aby popędził żółwia. W odpowiedzi stary elf po raz kolejny przyłożył do ust swą trąbkę i jeszcze raz odegrał komendę.
Przetaczające się po zboczu elfy stanowiły nie lada widok. Płetwy żółwia, z których każda była większa od czterech elfów, zagrzebywały się w miękkiej ziemi, wyrzucając w kierunku kadłuba grudy błota. Łańcuchy, które łączyły stworzenie z barką, brzęczały i podzwaniały monotonnie. Widać było, że żółw jest już zmęczony — stworzenie wydało z siebie głęboki, gardłowy pomruk.
Niebawem ziemia wyrównała się i stary elf nakazał żółwiowi zwolnić marsz. Barka pochyliła się do przodu, opierając się na płaskim dnie i wstrząsając elfimi żołnierzami. Ci jednak wybuchnęli śmiechem, pogodnie nakazując swemu przewoźnikowi ponownie przyspieszyć tempo.
Namiot ambasadora znajdował się teraz w odległości zaledwie kilku jardów. Dookoła niego kłębił się kordon żołnierzy, których peleryny łopotały na wietrze. Wszyscy oni stali na baczność, przyciskając do boku swe włócznie. Z chwila gdy żółw dotarł na wzgórze, pojawił się tak że Endrac.
— Ty tam, Endracu! — wykrzyknął Sithas. — Lepiej rozpędź swoich żołnierzy. Nasz żółw nie miał ostatnio okazji do posiłku, więc jeśli go sprowokujecie, może pożreć twych ludzi!
Endrac niemal natychmiast zastosował się do rad Sithasa i jego żołnierze z wyraźną ulgą i w pośpiechu ustąpili żółwiowi z drogi.
— Wystarczy, mistrzu; lepiej ściągnij wodze — zawołał Sithas. Na wydobywający się z trąbki dźwięk szybkiej komendy żółw stanął w miejscu.
W wejściu do namiotu pojawił się ubrany w cywilne szaty człowiek.
— Cóż to wszystko ma znaczyć? — zażądał odpowiedzi.
— Jestem Sithas, syn Sithela, Mówcy Gwiazd. Twój ambasador przesłał wiadomość, że oczekuje spotkania. I oto jestem. Będzie to dla mnie poważną obrazą, jeśli teraz się mną nie spotka.