— Mistrzu! — zawołał. — Jesteś tam? Chwilę później spoza nadburcia wychynęła głowa podstarzałego elfa.
— Oczywiście, że jestem. Wasza Wysokość! — Mężczyzna przeskoczył ponad relingiem ze zwinnością, która zadawała kłam jego wiekowi. Na jego ramieniu spoczywał długi pręt, którym elf nieznacznie zakręcił. Następnie podszedł do miejsca, gdzie łączące żółwia i barkę łańcuchy spoczywały owinięte wokół przymocowanych do dzioba olbrzymich, żelaznych haków. Włożywszy płaski koniec pręta pod żelazne spoiwa, elf zawołał donośnym głosem:
— Niech wszyscy się odsuną!
Słysząc to, strażnicy obu ras gwałtownie się ożywili. Sithas, który powracał, aby stanąć u boku Ulvissena, zatrzymał się i obrócił. Mistrz barki naparł całym ciałem na masywny pręt i z haka ześliznął się pierwszy łańcuch. Po raz kolejny mężczyzna nakazał się odsunąć, zrzucając z haka kolejny łańcuch. Elfi książę zauważył, że ludzie jak urzeczeni wpatrywali się w poczynania starego elfa. Miał tylko nadzieję, że mistrz barki wie, co robi.
Gigantyczne kajdany opadły brzękiem na skorupę żółwia. Nagły hałas najwyraźniej obudził śpiące stworzenie, jako że przednia część skorupy, która zmykała głowę stworzenia, otworzyła się leniwie. Chwilę później z ukrycia wyłonił się ogromny, zielony łeb.
Mistrz barki podniósł do ust swą trąbkę i wydobył z niej pojedynczy, przeszywający dźwięk. W odpowiedzi na wezwanie ukazały się łapy żółwia i stworzenie podniosło się z ziemi. Tylna część skorupy uderzyła w barkę i wprawiła ją w ruch.
— Uwaga! — śpiewnym głosem krzyknął mistrz barki.
Nabierając gwałtowniej prędkości, długa na pięćdziesiąt stóp barka ześliznęła się po błotnistym zboczu. Pędziła po wcześniej przygotowanym żłobieniu, które powstało, gdy ubiegłej nocy wciągano ją na zalane deszczem zbocze.
Teraz gromadząc przed sobą ulepiony z błota wał, pędziła prosto ku brzegom Thon-Thalasu. Stojący na niej stary elf wygrywał na swym rogu melodię, która przywodziła na myśli wezwanie dla szarżującej konnicy.
— Szaleństwo! — wykrzyknęła Teralind. — Przecież rozbiją się w drobny mak!
Sithas spojrzał przez ramię i zobaczył, że kobieta podeszła bliżej, zostawiając swego przykutego do krzesła męża u boku Ulvissena. Książę próbował, jak tylko mógł, złagodzić jej obawy.
— To normalna rzecz. Nie obawiaj się, pani, barka jest solidnej budowy. — W duchu modlił się jednak do Matheri, by jego słowa faktycznie okazały się prawdą.
Płaska rufa barki wpadła do wody, niosąc ze sobą potężną falę. Chwilę później cały prom ześliznął się z brzegu wprost do rzeki, pozostawiając dookoła kleiste zwały błota.
Stojący na wzgórzu żółw obrócił ociężale swe masywne cielsko. Widząc, że stworzenie zwraca ku nim ogromną głowę, ludzie, którzy składali namiot emisariusza, rozpierzchli się w popłochu. Chwilę później żółw z najwyższym spokojem odwrócił się po raz kolejny i leniwie przebierając nogami, ruszył w dół zbocza. Zdawało się, że stworzenie kompletnie nie dba o pochyłości i otaczające je śliskie błocko. Podczas gdy mistrz barki wygrywał na rogu kolejne rozkazy, żółw delikatnie wśliznął się do wody, pozwalając, by ponownie przykuto go łańcuchami do barki.
W ciągu kolejnej godziny oddział ambasadora był gotów do wejścia na pokład. Z chwilą gdy schodzili wybrukowaną marmurem ścieżką na brzeg rzeki, wiatr stał się spokojniejszy, aż w końcu ustał zupełnie. Kapitan elfich żołnierzy potrząsnął głową.
— Cisza ma się ku końcowi — zauważył z wyraźną rezygnacją.
— Kolejne deszcze? — spytał Ulvissen. — I kolejne wichury — odparł Sithas.
Emisariusz wraz ze swą świtą bezpiecznie dotarli na wyspę, gdzie czekały na nich potężne lektyki, a także dwa konne wozy. Unosząca się znad doków mgiełka przemoczyła doszczętnie czekających przy lektykach tragarzy. Nie przywiązując wagi do protokołu, ambasador został umieszczony w jednej lektyce, lady Teralind w drugiej, a Sithas zajął miejsce w trzeciej. Wozy przeznaczone były na liczne bagaże, tak więc wszyscy pozostali zmuszeni byli iść pieszo.
Sithas był zaskoczony, gdy dotarł w końcu do swych prywatnych komnat Okiennice były zamknięte, a w ciemnym, nieoświetlonym pokoju czekała na niego Hermathya.
— A więc wróciłeś do domu — rzekła poirytowana. — Czy było warto? — Jej ton był wyniosły i pobrzmiewała w nim złość. Choć nie miał ku temu żadnych powodów, poczuł, jak jego własne emocje opadają i fakt ten niebywale go zaskoczył.
— Musiałem to zrobić — odparł łagodnie. — Jak widzisz, wszystko zakończyło się szczęśliwie. Pokazaliśmy ludziom, z jak twardej gliny ulepione są elfy.
Hermathya zadrżała i wymijając księcia, podeszła ku zamkniętej okiennicy. Przez drewniane listwy sączyły się krople deszczu, tworząc na marmurowej posadzce lśniącą kałużę.
— A z czego ulepiono ciebie? — zażądała odpowiedzi, wybuchając nagłym gniewem.
— Co masz na mych? O co chodzi? Ryzykowałeś życic dla etykiety! Czy choć przez chwilę pomyślałaś o mnie? Co stałoby się ze mną, gdybyś zginął?
Sithas westchnął i usiadł na wykonanym ze splecionych drzewek klonu krześle.
— Czy to właśnie nie daje ci spokoju? To do ciebie niepodobne, Thyo. Przecież w końcu nie groziło nu żadne realne niebezpieczeństwo.
— Nie bądź taki cholernie logiczny! Nie masz pojęcia, o czym mówię! — Hermathya odwróciła swą twarz ku następcy tronu i wycedziła przez zaciśnięte zęby:
— Właśnie dobiegł końca mój pierwszy czas płodności. Minął, a my go przegapiliśmy!
Dopiero teraz Sithas zrozumiał. Nawet jeśli elfy mogły żyć w małżeństwie przez tysiąc lat, okresy płodności zdarzały się w życiu kobiet zaledwie trzy, cztery razy. Były one nieregularne i nawet kapłani Quenesti Pah nie był w stanie przewidzieć ich wcześniej niż dzień lub dwa przed rozpoczęciem.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? — spytał Sithas. Teraz już znacznie łagodniejszym tonem.
— Nie było cię. Spałeś sam.
— Czy jestem aż tak nieprzystępny?
Hermathya pracz chwilę muskała palcami haftowany kołnierz.
— Tak, jesteś
— Nie masz problemu z dostawaniem tego, czego chcesz, od innych — ciągnął książę. — Otrzymujesz prezenty i komplementy niczym dziecko, które zbiera na polu kwiaty. Dlaczego nie możesz porozmawiać ze mną? Jestem twoim mężem.
— Jesteś elfem, którego poślubiłam — poprawiła — nie elfem, którego kochałam.
Słysząc to, Sithas zerwał się na nogi.
— Dość już wysłuchałem. W przyszłości...
Hermathya podeszła do niego.
— Czy choć raz mnie wysłuchasz? Jeśli dalej będziesz upierał się aby ryzykować życie w niemądrych sprawach, musisz dać mi dziecko. Dopiero wówczas nasze małżeństwo nabierze jakiegokolwiek znaczenia. Następca potrzebuje następcy. Ty chcesz mieć syna; ja potrzebuję dziecka.
Rozzłoszczony jej błagalnym tonem książę skrzyżował ramiona. To, co czuł, kompletnie zamąciło mu w głowie. Dlaczego jej prośby tak bardzo go irytowały?
— Być może wolą bogów było, aby tak właśnie się stało — rzekł. — To nie jest dobry czas na zakładanie rodziny.
— Jak możesz tak mówić? — spytała.
— To prawda Matheri. Moje życie nie należy do mnie. Muszę żyć dla narodu. Ze wszystkimi tymi kłopotami na zachodzie być może będę zmuszony dla dobra Mówcy chwycić za broń.
Hermathya wybuchnęła gorzkim śmiechem.
— Ty wojownikiem? Masz na myśli nie tego bliźniaka. To Kith-Kanan jest wojownikiem. Ty jesteś kapłanem.