— Wolne i Wierne Elfy! Zważcie na Jego Wysokość, Sithela, Mówcę Gwiazd!
Wszyscy jak jeden mąż pochylili w milczeniu swe głowy, gdy w wejściu pojawił się Sithel, który podszedł następnie do swego szmaragdowego tronu. Gdzieś z szeregów szlachty dał się słyszeć spontaniczny okrzyk: „Niech żyje Mówca!''. Chwilę później cała sala rozbrzmiała radosnymi okrzykami tłumnie przybyłych Silvanestyjczyków. Mówca wspiął się na schody i odwróciwszy się, stanął twarzą do zgromadzonych. Gdy tylko zasiadł na tronie, wrzawa ucichła.
Herold ponownie zabrał głos:
— Sithas, syn Sithela, następca tronu!
Sithas przeszedł przez drzwi, pokłonił się ojcu i zbliżył się do tronu. Ody młodzieniec pokonał siedem schodów prowadzących na podniesienie, Sithel wyciągnął dłoń, nakazując mu stanąć po lewej stronie tronu, Sithas zajął należne mu miejsce i odwrócił się twarzą do zgromadzonych.
Trąby ryknęły po raz kolejny.
— Lady Nirakina, małżonka Mówcy, i książę Kith-Kanan, jego syn!
Kith-Kanan wszedł do sali, prowadząc pod rękę swą matkę. Był teraz odziany w dworskie szaty z błękitnego niczym niebo płótna, które zwykł zakładać na specjalne okazje. Sztywnym krokiem przeszedł przez główną nawę, czując na swym ramieniu delikatną dłoń matki. Uśmiechnij się — szepnęła. — Nie znam czterech piątych z nich — mruknął Kith-Kanan.
— Mimo wszystko uśmiechnij się. Oni znają ciebie.
Kiedy dotarli do podstawy schodów, spod ceremonialnej szarfy Kith-Kanana wychynęła rękojeść jego miecza. Nirakina zerknęła na broń, którą niemal całkowicie skrywały suto marszczone fałdy błękitnej szaty.
— Po co to przyniosłeś? — szepnęła.
— To część mego stroju — odparł. — Mam prawo mieć ją u boku.
— Nie bądź bezczelny — mruknęła Nirakina. — Wiesz przecież, że to pokojowa okazja.
Na lewo od księcia Sithasa stało masywne drewniane krzesło obite czerwonym aksamitem, przygotowane dla żony Mówcy. Kith-Kanan, podobnie jak jego brat bliźniak, miał obowiązek stać w obecności swego ojca, monarchy.
Kiedy rodzina królewska zajęła już swe miejsca na podniesieniu, zgromadzeni na sali arystokraci utworzyli szpaler, aby oddać cześć Mówcy. Uświęcony tradycją rytuał w pierwszej kolejności wymagany był od kapłanów, następnie od ojców klanów z Domu Kapłana, aż w końcu od przedstawicieli istniejących w mieście gildii. Stojący na lewo od Sithasa Kith-Kanan poszukiwał w tłumie Hermathyi. Do sali przybyły niemalże trzy setki elfów i choć wszyscy zachowywali spokój, wieżę wypełniało szuranie stóp i bezustanny szelest jedwabiu i płótna. Heroldowie zbliżyli się do tronu i zapowiadali każdą z kolejnych grup, które zgromadziły się przed obliczem Mówcy. Kapłani i kapłanki pojawili się w białych szatach, złotych opaskach i szarfach, których kolory odpowiadały barwom ich opiekunów: srebrna E’li, czerwona — Matheri, brązowa — Kiri-Jolith i błękitna niczym niebo — Quenesti Pah i wielu innym. Zgodnie ze starożytnym prawem kapłani przybyli do wieży boso, by być bliżej uświęconej, silvanestyjskiej ziemi.
Ojcowie klanów zgromadzili swe rodziny przed obliczem Mówcy. Kith-Kanan wstrzymał oddech, kiedy na przedzie pojawił się lord Shenbarrus z Klanu Oakleaf. Był wdowcem, tak więc u jego boku stała najstarsza z córek. Hermathya.
Wówczas, po raz pierwszy odkąd wszedł do sali, głos zabrał Sitheclass="underline"
— Pani — zwrócił się do Hermathyi — czy zechcesz podejść bliżej?
Hermathya, odziana w haftowaną szatę koloru promieni letniego słońca, z uderzająco piękną twarzą obramowaną dwoma dziewczęcymi warkoczami — o których Kith-Kanan wiedział, że ich nienawidziła — pokłoniła się Mówcy i odsunąwszy się od rodziny, zajęła miejsce u podnóża schodów. Szept trzech setek języków natychmiast wypełnił salę.
Sithel wstał i wyciągnął w kierunku elfiej panny swą smukłą dłoń. Hermathya bez wahania pokonała dzielące ich schody i stanęła u boku Mówcy. Sithel skinął na herolda i powietrze przeciął samotny ton trąby. — Cisza na sali! Jego Wysokość będzie przemawiał! — zakrzyknął, herold.
Tłum zamilkł, Sithel przyjrzał się zgromadzonym, na koniec spoglądając ku swej żonie i synom.
— Święci kapłani, starzyzno, poddani. Bądźcie spokojni w swych sercach — przemówił donośnym, głębokim głosem, który odbijał się echem w ogromnej otwartej wieży. — Zwołałem was tutaj, aby przekazać radosną nowinę. Mój syn, Sithas, który te po mnie stanie się Mówcą Gwiazd, osiągnął wiek i chęć, aby się ożenić. Po należnej konsultacji z bogami, a także przywódcami klanów Domu Kapłana, znalazłem pannę godną ręki mego syna.
Lewa ręka Kith-Kanana sięgnęła rękojeści miecza i na młodego księcia spłynął niespotykany spokój. Myślał o tej chwili długo i ciężko. Wiedział, co musi zrobić.
— Wybrałem tę pannę, wiedząc doskonale, jakie rozczarowanie mój wybór przyniesie innym klanom — kontynuował Sithel. — Głęboko tego żałuję. Gdybyśmy żyli na ziemiach barbarzyńców, gdzie mężowie mogą mieć więcej niż tylko jedną żonę, przypuszczam, że byłbym w stanie uszczęśliwić więcej spośród was. — W szeregach zgromadzonej arystokracji dał się słyszeć uprzejmy śmiech. — Jednak Mówca może mieć tylko jedną żonę, tak więc jedną tylko wybrałem. Żywię wielką nadzieję, że ona i mój syn będą razem równie szczęśliwi, jak ja jestem szczęśliwy z moją umiłowaną Nirakiną.
Spojrzał na Sithasa, który stanął teraz u jego boku. Lewą ręką trzymając dłoń Hermathyi, drugą sięgnął po prawą dłoń swego starszego syna. Tłum wstrzymał oddech, czekając chwili, gdy Mówca wyda oficjalne orzeczenie.
— Przestańcie!
Palce młodych były ledwie o włos od siebie, gdy w wieży dał się słyszeć głos Kith-Kanana. Zaskoczony Sithel odwrócił się twarzą do młodszego syna. Wszystkie oczy zwróciły się ku księciu.
— Hermathya nie może poślubić Sithasa! — krzyknął Kith-Kanan.
— Zamilcz — surowym tonem odparł Sithel. — Czyś ty oszalał?
— Nie, ojcze — odparł słabym głosem Kith-Kanan. — Hermathya kocha mnie.
Sithas wyszarpnął rękę ze zwiotczałych palców ojca. W dłoni trzymał klejnot gwiazd, tradycyjny prezent zaręczynowy elfów. Wiedział, że coś złego wisiało w powietrzu. Kith-Kanan wyglądał na zbyt zmartwionego, gdy ojciec wyjawił imię wybranki. Książę nie domyślał się jednak powodu.
— Cóż to znaczy? — stojący u boku córki lord Shenbarrus zażądał wyjaśnień.
Kith-Kanan zbliżył się do krawędzi podniesienia.
— Powiedz mu, Hermathyo. Powiedz im wszystkim! Sithas spojrzał na ojca, którego oczy wpatrzone były w Hermathyę. Jej policzki oblały się delikatnym, różowym rumieńcem, jednak twarz dziewczyny wyrażała spokój, a jej wzrok wbity był w kamienną posadzkę.
Kiedy Hermathya nie rzekła ani słowa, Sithel zażądał wyjaśnień:
— Mów, dziewczyno. Powiedz prawdę. Hermathya podniosła wzrok i spojrzała w oczy Sithasa.
— Pragnę poślubić następcę Mówcy — rzekła. Jej głos tył spokojny, jednak w panującej dookoła ciszy każdy dźwięk, każde słowo brzmiało niczym trzask pioruna.
— Nie! — wykrzyknął Kith-Kanan. Co też ona mówi?
— Nie obawiaj się, Thyo. Nie pozwól, aby nasi ojcowie wpłynęli na twoją decyzję. Powiedz im prawdę! Powidz im, kogo naprawdę kochasz! Oczy Hermathyi wciąż jednak zwrócone były ku Sithasowi.
— Wybieram następce Mówcy. — Thyo! — Kith-Kanan pognałby w jej stronę, gdyby Nirakina nie zastąpiła mu dragi, błagając, by nie ruszał się z miejsca. Delikatnym, lecz stanowczym ruchem Kith-Kanan odsunął matkę na bok. Teraz już tylko Sithas dzielił go od Hermathyi. — Odsuń się bracie — rzeki Kith-Kanan.
— Zamilcz — ryknął Mówca. — Okrywasz hańbą nas wszystkich! Kith-Kanan wyciągnął miecz i Wieżę Gwiazd wypełniły westchnienia i krzyki. Dzierżyć broń w tym uświęconym miejscu oznaczało poważną zbrodnię i było aktem świętokradztwa. Kith-Kanan zawahał się. Spojrzał na trzymany w dłoni miecz, na twarze swego ojca i brata, a także na kobietę, którą kochał. Hermathya stalą nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w jego bracie. Jakiż to przedziwny wpływ mieli na nią?