Выбрать главу

— Zastrzel ją! — ryknął oszołomiony Voltorno. — Zabij ją, człowieku!

Przypomniawszy sobie poniewczasie, że nie został już nikt, kim mógłby dowodzić, półczłowiek wybuchnął histerycznym śmiechem. Widząc to, Mackeli przygotował się do wypuszczenia strzały, jednak Anaya powstrzymała go, krzycząc ?

— Nie, on jest mój! Pomimo wrzasku Anayi, wciąż skuty łańcuchami Kith-Kanan powlókł się w stronę mężczyzny. Książę był pewien, że Kagonesti nie ma szans przeciwko tak świetnemu przeciwnikowi, jakim był Voltorno. Jej zwinność przeminęła, a jedyną bronią strażniczki był mały, krzemienny nóż.

Półczłowiek dwukrotnie pchnął w jej kierunku mieczem, by chwilę później zaatakować po raz trzeci. Kagonesti uchyliła się przed jego ciosami, jednak jej ruchom wyraźnie brakowało dawnego, nadprzyrodzonego wdzięku. Voltorno ciął powietrze, jednak Anaya uskoczyła w bok, pozwalając, by ergothiańskie ostrze uderzyło w pobliskie drzewo. Następnie kucając, rzuciła się ku mężczyźnie i wbiła ostrze w brzuch Voltorna. W odpowiedzi półczłowiek uderzył jej głowę rękojeścią miecza. Jęcząc Anaya runęła twarzą na ziemię.

— Strzelaj! — wrzasnął Kith-Kanan. Gdy place Mackeliego zamknęły się na spuście, Anaya, turlając się, umknęła przed śmiertelnym ciosem Voltorna i po raz kolejny ostrzegła swych towarzyszy.

— Tylko ja mogę przelać jego krew! — oznajmiła.

W odpowiedzi Voltorno ponownie wybuchnął śmiechem, jednak był to śmiech, w którym pobrzmiewały rozpacz i desperacja.

Anaya niezdarnie podniosła się na nogi, potykając się o gruby dywan liści i połamanych gałęzi. Najlepiej jak mogła, cofnęła się przed kolejnym atakiem, jednak nie udało jej się umknąć przed — następującym tuż za nim — pchnięciem Voltornowego miecza. Zielone oczy Mackeliego otwarły się w przerażeniu, a z gardła chłopca wyrwał się zduszony krzyk, kiedy lśniące ostrze przeszyło brązową tunikę z jeleniej skory.

Choć widział, co się stało, Kith-Kanana bardziej przeraziło to, co usłyszał — przeraźliwy ryk, który wypełnił jego uszy. Przez krótką chwilę książę nie wiedział, czym naprawdę jest ów hałas, jednak wkrótce dotarło do niego, że jest to puls Anayi. Jego brzmienie dudniło w głowie Kith-Kanana niczym grzmot burzy i młodzieniec czuł, że ból niebawem powali go na ziemię. Zdawało się, że czas zatrzymał się dla Kith-Kanana, gdy ten przyglądał się Anayi. Twarz jego ukochanej nie okazywała bólu, a jedynie niewzruszoną determinację.

— Nie, ja ją wezmę — odparł łamiącym się głosem Kith-Kanan. — Jest lekka niczym piórko.

Wyszedł ze żlebu, idąc szlakiem, na którym ginęli ludzie Voltorna. Jego umysł skupiony był na dźwięku i czuciu pulsu Anayi. Jej serce wciąż biło. Powoli, z trudem, jednak biło. Z każdym kolejnym krokiem Kith-Kanan gnał coraz szybciej. W domu znajdzie lekarstwa. Mackeli zna się na rzeczy. Wie wiele o korzeniach i okładach. W pustym drzewie znajdą lekarstwa.

— Musisz żyć — rzekł do Anayi, patrząc przed siebie. — Na Astarina, musisz żyć! Nie mieliśmy dla siebie wystarczająco wiele czasu!

Kiedy pędzili w kierunku polany, pomiędzy bezlistnymi gałęziami błysnęły promienie słońca. Teraz Kith-Kanan niemalże biegł. „Anaya jest silna" — powtarzał bez przerwy w myślach. „Mackeli da radę ją ocalić".

Siedzący na polanie Arcuballis podniósł się na tylnych łapach i witając swego pana, rozwinął skrzydła. Stworzenie powróciło z polowania tylko po to, by przekonać się, że wszyscy gdzieś zniknęli. Teraz jednak Kith-Kanan nie zwrócił na nie najmniejszej uwagi, pędzać w kierunku domu Anayi — ich domu.

Książę wbiegł do wnętrza wydrążonego drzewa i położył ciało Kagonesti na srebrzystej skórze wilka. Oczy kobiety były zamknięte, a jej skóra zdawała się zimna niczym lód. Kith-Kanan zbadał jej puls. Nie znalazł go.

— Zrób coś! — wrzasnął do Mackeliego, który patrzył na Anayę z otwartymi ustami. Szarpiąc, Kith-Kanan chwycił go za przód tuniki. — Powiedziałem: zrób coś!

— Nic nie wiem!

— Znasz się na korzeniach i ziołach! — błagał książę. — Ny nie żyje, Kith. Nie mogę przywrócić jej życia. Chciałbym, ale nie mogę!

Kiedy Kith-Kanan ujrzał w oczach chłopca łzy, wiedział, że Mackeli mówi prawdę. Wypuścił z dłoni tunikę chłopca, który kołysząc się na piętach, wbił wzrok w nieruchome ciało Anayi.

Wściekłość i ból kipiały teraz w Kith-Kananie. Jego miecz leżał porzucony na ziemi, w miejscu, w którym Voltorno znalazł go i wyrzucił. Młodzieniec podniósł lśniące ostrze i spojrzał na nie nieobecnym wzrokiem. Półczłowiek zamordował jego żonę, a on nie kiwnął nawet palcem. Pozwolił, aby Voltorno zabił jego żonę i nienarodzone dziecko.

Chwilę później Kith-Kanan wydał z siebie wrzask przerażający, głęboki i rozdzierający, a następnie rąbnął płazem swego miecza w pień dębu. Zimna stal pękła z głośnym brzękiem zaledwie pięć cali od rękojeści. Rozwścieczony Kith-Kanan cisnął rękojeść tak daleko, jak tylko mógł.

Noc. Mackeli i Kith-Kanan siedzieli we wnętrzu drzewa, nie poruszając się, nie mówiąc. Okryli ciało Anayi jej ulubionym kocem z króliczych skórek i położyli na zewnątrz. Siedzieli w ciemności. Złamane ostrze leżało na kolanach Kith-Kanana.

Był przeklęty. Czuł to w głębi serca. Miłość zawsze wymykała się z jego rak. Najpierw odebrano mu Hermathyę. Niech i tak będzie. Znalazł lepsze życie i lepszą żonę od tej, jaką kiedykolwiek mogłaby być Hermathya. Jego życie dopiero się rozpoczęło. A teraz dobiegło końca. Anaya była martwa. Ich nienarodzone dziecko zginęło. Był przeklęty.

Przez otwarte drzwi wpadł do wnętrza dębu podmuch wiatru, omiatając kostki Mackeliego maleńkimi wirami liści i ziemi. Chłopiec nawet nie drgnął i z głową wspartą na kolanach pustym wzrokiem wpatrywał się w podłogę. Wyschnięte, brązowe liście dębu podniosły się znad podłogi i zatańczyły wokoło. Mackeli w milczeniu obserwował, jak — nie przerywając swego tańca — mkną ku wejściu i wówczas jego oczy otwarły się ze zdumienia.

Zielona poświata, która wypełniła otwarte drzwi, kompletnie sparaliżowała chłopca. Chwilę później przedziwne światło obmyło jego twarz i srebrzyste włosy.

— Kith — mruknął. — Spójrz.

— O co chodzi? — zmęczonym głosem odparł Kith-Kanan. Unosząc głowę, spojrzał w kierunku wejścia głęboka zmarszczka przecięła jego czoło.

Natychmiast zrzucił okrywający ramiona płaszcz i zerwał się na równe nogi. Opierając dłoń o drzwi, wyjrzał na zewnątrz. Źródłem przedziwnego, zielonego światła było ukryte pod miękkim kocem ciało Anayi. Zdruzgotany książę wyszedł na zewnątrz. Tuż za nim podążył Mackeli.

Poświata miała w sobie przedziwny chłód, kiedy Kith-Kanan uklęknął przy ciele Kagonesti, zrywając z niego miękki, króliczy koc. Dopiero wówczas zauważył, że to Anaya była źródłem światła.

Szmaragdowe oczy elfki otworzyły się.

Kith-Kanan cofnął się, tłumiąc w sobie zduszony krzyk. Anaya usiadła i otaczające ją światło przygasło, pozostawiając wokół niej zaledwie łagodną, zielonkawą poświatę. Kagonesti była teraz zielona od stóp do głów.

— Ty... ty żyjesz! — wyjąkał Kith-Kanan.

— Nie — odparła ze smutkiem Anaya. Mówiąc to, podniosła się z ziemi To samo uczynił Kith-Kanan.

— Oto część przemiany. Tak miało być. Całe zwierzęce życie opuściło me ciało i teraz, Kith, staję się jednością z lasem.

— Nie rozumiem. — Rozmowa z żoną, kiedy to pogodził się już z myślą, że nigdy więcej nie ujrzy jej żywej napawała Kith-Kanana wielką radością. Jednak jej zachowanie i ton, jakim zwracała się do niego, były bardziej przerażające niż jej śmierć. Książę nie był w stanie zrozumieć, co tak naprawdę się działo.