Выбрать главу

Zielonoskóra Anaya przyłożyła dłoń do jego policzka. Jej skóra była zimna i delikatna. Kagonesti uśmiechnęła się do niego, sprawiając, że Kith-Kanan poczuł w gardle nagły uścisk.

— Oto, co stało się z poprzednimi strażniczkami. Kiedy dopełnił się ich czas, one także stawały się częścią lasu. Jestem martwa, ukochany, jednak będę tu przez kolejne tysiąclecia. Nadszedł mój czas, aby połączyć się z lasem.

Kith-Kanan pochwycił ją w ramiona.

— A co z nami? Czy tego właśnie chcesz? — spytał schrypniętym od strachu głosem.

Kocham cię. Kith — odparta żarliwie Anaya. Jednak teraz jestem szczęśliwa. Oto moje przeznaczenie. Cieszę się, że mogłam ci to wytłumaczyć. — Po tych słowach wysunęła się z jego objęć i odeszła kilka jardów dalej. — Zawsze lubiłam tę część polany. To dobre miejsce — rzekła z zadowoleniem.

— Żegnaj, Ny! — zawołał ze łzami w oczach Mackeli. — Byłaś dobrą siostrą!

— Żegnaj, Keli! Żyj dobrze!

Kith-Kanan rzucił się ku niej. Nie mógł pogodzić się z tym, co działo się na jego oczach. Wszystko to było zbyt dziwne. Działo się zbyt szybko! Spróbował jeszcze raz pochwycić Anayę w swe ramiona, jednak stopy Kagonesti wrosły w ziemię.

Jej oczy zbeształy go łagodnie, podczas gdy elfka rzekła pocieszająco:

— Nie walcz z tym, Kith. — Chwilę później dodała słabnącym głosem: — Tak trzeba.

— Co z naszym dzieckiem? — spytał zdesperowany.

Anaya przyłożyła dłoń do brzucha.

— Ono wciąż tam jest Nie było częścią planu. Kiedyś, w dalekiej przyszłości, narodzi się do życia... — Powoli światło zgasło w jej oczach. — Żegnaj, ukochany....

Kith-Kanan chwycił w dłonie twarz Anayi i pocałował ją. Tylko przez krótką chwilę jej usta miały w sobie dotyk i uległość ludzkiego ciała. Następnie wdarła się do nich nienaturalna sztywność. Książę cofnął się i kiedy po raz ostatni dotknął dłonią twarzy ukochanej, jej rysy zniknęły powoli pod jego głodnymi palcami. To, co jeszcze niedawno było gładką skórą, zmieniło się w chropowatą korę i zanim ostatni raz wymówił jej imię, Anaya odnalazła swoje przeznaczenie. Stojący na skraju polany książę Silvanesti tulił w ramionach smukły, młody dąb.

21

Silvanost, rok Barana

Przez miesiąc ambasadorowie spotykali się z Mówcą Gwiazd, jednak nic się nie zmieniło. Nic, z wyjątkiem tego, ze Sithel zachorował. W kolejnych tygodniach jego zdrowie pogarszało się, a meczące konferencje osłabiły władcę do tego stopnia, że rankiem dwudziestego dziewiątego dnia nie był w stanie podnieść się z łóżka. Choroby byty u Sithela tak wielką rzadkością, że w pałacu wybuchła niemal panika. Służący przemykali korytarzami, rozmawiając pól szeptem, Nirakina wezwała Sithasa i Hermathyę do prywatnych komnat Mówcy. Jej głos był tak poważny, iż Sithas spodziewał się zastać ojca na łożu śmierci.

Stojąc teraz w nogach masywnego łoża, książę zdał sobie sprawę, jak blady i przygnębiony był Sithel. Nirakina usiadła u boku chorego męża, przykładając do jego czoła wilgotną szmatkę. Hermathya trzymała się z daleka, najwyraźniej czując się niezręcznie w obecności chorego.

— Pozwól mi wezwać uzdrowiciela — nalegała Nirakina.

— To nie jest to konieczne — odparł cierpko Sithel. — Po prostu potrzebuję odpoczynku.

— Masz gorączkę!

— Wcale nie! A nawet gdybym miał, czy uważasz, że chcę, aby wszyscy wiedzieli, iż Mówca Gwiazd jest tak słaby, że aby wydobrzeć, potrzebuje uzdrowiciela? Jak według ciebie zostałoby to odebrane przez nasz lud? Albo przez zagranicznych emisariuszy? — Słowa te kompletnie pozbawiły Mówcę tchu, sprawiając, że z ciężkim oddechem i bladą twarzą opadł na kremowe poduszki.

— Skoro mówimy o ambasadorach, cóż mam im powiedzieć? — spytał Sithas. — Jeśli nie będziesz w stanie wziąć udziału w dzisiejszej konferencji...

— Powiedz im, aby ochłonęli — mruknął Sithel. — Ten pokrętny krasnolud i kłótliwa, ludzka kobieta. — Po tych słowach Mówca zamilkł.

— Nie można tak mówić, mężu — rzekła życzliwie Nirakina. Nie ma potrzeby, abyś leżał chory, dobrze o tym wiesz. Poczułbyś się dużo lepiej, gdyby zajął się tobą któryś z uzdrowicieli.

— Dziękuję bardzo, uzdrowię się sam.

— Może się stać, że będziesz leżał tu tygodniami, rozgorączkowany i w złym humorze...

— Nie mam złego humoru! — krzyknął Sithel. Słysząc to, Nirakina zerwała się z łoża, pytając Sithasa:

— Kogo możemy sprowadzić? Kto jest najlepszym uzdrowicielem w Silvanoście?

Stojąca przy dalekiej ścianie Hermathya wypowiedziała jedno słowo:

— Miritelisina.

— Wykluczone — odparł pospiesznie Sithas, mierząc żonę pełnym wyrzutu spojrzeniem. — Jak zapewne wiesz, pani. Miritelisina jest w więzieniu.

— Bzdury! — odparła Nirakina. — Jeśli Mówca chce najlepszego uzdrowiciela, może nakazać ją uwolnić. — Ani ojciec, ani syn nie wykazali jednak zainteresowania propozycją Nirakiny. — Miritelisina jest wysoką kapłanką Quenesti Pah. Nikt inny w Silvanoście nie może dorównać jej uzdrowicielskim zdolnościom — zaapelowała do Sithasa. — Spędziła w więzieniu już przeszło sześć miesięcy. Czyż nie jest to wystarczająca kara za chwilowy brak rozwagi?

Sithel dostał głośnego, przejmującego napadu kaszlu, który niemal zgiął go w pół.

— To stara gorączka deltowa — sapnął. — Znana jest z tego, że nawraca.

— Gorączka deltowa? — spytał Sithas.

— Dziedzictwo zmarnowanej młodości — odparł słabo Mówca. Gdy usiadł w łożu, Nirakina podała mu filiżankę chłodnej wody. — Kiedy byłem młody, polowałem u ujścia Thon-Thalasu. To wówczas złapałem gorączkę deltową.

Nirakina spojrzała na Sithasa.

— To było przeszło dwieście lat przed twoim urodzeniem — rzekła uspokajająco. — Już wcześniej miewał łagodne ataki.

— Ojcze, poślij po kapłankę — zdecydował poważnym tonem Sithas. Słysząc te słowa. Mówca uniósł pytająco brwi. — Negocjacje z krasnoludami i ludźmi muszą toczyć się dalej i tylko silny, zdrowy Mówca może dopilnować, aby sprawiedliwości stało się zadość.

— Sithas ma rację — zgodziła się Nirakina. Przytknęła swą małą dłoń do rozpalonego policzka Sithela. — Poślij po Miritelisinę.

Mówca westchnął, a z jego krtani wyrwał się suchy, szeleszczący świst. — Dobrze więc — rzekł szeptem. — Niech i tak będzie.

Później, tego samego ranka, dało się słyszeć pukanie do drzwi. Nirakina nakazała przybyszowi wejść i w prowadzących do komnaty drzwiach pojawił się przygnębiony Tamanier Ambrodel.

— Wielki Mówco, rozmawiałem z Miritelisiną — powiedział.

— A zatem, gdzie ona jest? — spytał szorstko Sithas.

— Ona... ona odmówiła przyjścia, mój książę.

— Co takiego? — rzekł Sithas.

— Co? — zawtórowała mu Nirakina.

— Nie przybędzie do Waszej Wysokości, podobnie jak nie przyjmie darowania jej kary — odparł Tamanier, potrząsając głową.

— Czy ona oszalała? — Sithas zażądał wyjaśnienia.

— Nie, panie. Miritelisina głęboko wierzy, iż jej cierpienie zwróci uwagę wszystkich na trudną sytuację, w jakiej znajdują się uchodźcy.

Pomimo słabości Mówca wybuchnął łagodnym śmiechem.

— Cóż za charakter! — rzekł. Zdawało się, że śmiech przerodzi się w gwałtowny atak kaszlu, tak więc Sithel się uspokoił.

— To wymuszenie — odparł ze złością Sithas. — Ta kobieta chce dyktować własne warunki!