— Jeśli potrafisz wyleczyć mojego ojca, dlaczego przyszedłeś do mnie? — spytał książę.
— Mówca jest już stary, szlachetny książę. Dziś niedomaga. W przyszłości, kiedy go zabraknie, ty będziesz jego następcą. Chciałbym utrzymywać kontakty z królewską rodziną — rzekł, starannie dobierając słowa.
Wściekłość zalała rumieńcem twarz Sithasa. Książę pochwycił ze stołu połamany miecz i wyciągnął go w kierunku gardła kapłana. Kontakty z królewską rodziną! Vedvedsica nawet nie drgnął, choć odchylił swą okrągłą głowę z dala od ostrza.
— To, co mówisz, jest zdradą! — rzekł Sithas lodowatym tonem. — Obrażasz zarówno mnie, jak i moją rodzinę. Dopilnuję, abyś znalazł się w najgłębszych lochach pałacowego więzienia, szary kapłanie!
Vedvedsica spojrzał na rozwścieczoną twarz Sithasa swymi bladymi, szarymi oczami.
— Chciałbyś, aby twój bliźniaczy brat powrócił do domu, prawda? — spytał wymownie kapłan.
Złamane ostrze wciąż tkwiło niebezpiecznie blisko jego gardła, jednak pytanie rozbudziło ciekawość Sithasa i książę zmarszczył brew.
Czarodziej wyczuł jego wahanie.
— Mogę go odnaleźć, szlachetny książę — stwierdził stanowczo. — Mogę ci pomóc.
Sithas wciąż pamiętał potworne uczucie, które ogarnęło go, kiedy pochwycił drżący miecz. Tak wiele bólu i gniewu. Gdziekolwiek znajdował się Kith-Kanan, z całą pewnością miał poważne kłopoty.
— Jak mógłbyś to uczynić? — spytał książę głosem tak cichym, że trudno było go usłyszeć.
— Nadzwyczaj prosto — zauważył kapłan. Jego wzrok powędrował ku pękniętemu ostrzu.
— Nie złamię prawa. Nie będę też wznosił błagań do Gileana — odparł ostro książę.
— Oczywiście, że nie, Wasza Wysokość. Ty sam uczynisz wszystko, co należy zrobić w tej sprawie.
Sithas zażądał wyjaśnień, jednak oczy Vedvedsicy po raz kolejny spoczęły na przystawionym do jego gardła ostrzu.
— Jeśli Wasza Wysokość pozwoli...? Sithas odsunął złamaną klingę od twarzy kapłana. Widząc to, mag przełknął z trudem, po czym ciągnął dalej: — We wszystkich tych, którzy dzielą krew Astarina, istnieje zdolność docierania do ukochanych osób i przywoływania ich, nawet jeśli dzieli nas ogromna odległość.
— Wiem, o czym mówisz — rzekł Sithas. — Jednak Kith-Kananowi został odebrany przywilej Przywołania.
Nie mogę złamać edyktu Mówcy.
— Ach — odparł czarodziej z kpiarskim uśmiechem — Aby uleczyć gorączkę, Mówca potrzebować będzie mych usług. Być może będę w stanie dobić z nim targu.
Sithas powoli stawał się zmęczony bezczelnością swego towarzysza. Dobijanie targów z Mówcą! Jednak... gdyby istniała choćby iskierka nadziei na powrót Kith-Kanana i uzdrowienie ojca...
Vedvedsica milczał, wyczuwając, że najlepiej będzie, jeśli pozwoli, by Sithas sam podjął decyzję.
— Co mam uczynić, by przywołać Kith-Kanana z powrotem do domu? — spytaj w końcu książę.
— Jeśli posiadasz jakiś przedmiot, który jest mocno związany z twym bratem, pomoże ci on skupić na nim twą uwagę. Będzie ogniskiem twych myśli.
Po długiej, pełnej napięcia ciszy Sithas w końcu zwrócił się do kapłana:
— Zabiorę cię do mego ojca — rzekł. Pu tych słowach jeszcze raz podniósł złamany miecz do gardła Vedvedsicy. — Jeśli jednak którakolwiek z rzeczy, które mi powiedziałeś, okaże się kłamstwem, zaprowadzę cię przed Radę Kapłanów, gdzie zostaniesz osądzony jako zwykły szarlatan. Wiesz, co czeka tych, którzy potajemnie parają się magią?
— Vedvedsica beztrosko machnął dłonią. — A zatem dobrze. Chodźmy.
Gdy tylko Sithas otworzył drzwi, kapłan pochwycił go za ramię. Książę spojrzał na dłoń czarodzieja z taką wściekłością, że mag natychmiast pożałował gestu i cofnął rękę.
— Wielki książę, nie mogę, ot tak sobie, przechadzać się pałacowymi korytarzami — rzekł tajemniczo. — Dla kogoś mojego pokroju dyskrecja jest nadzwyczaj ważna.
— Po tych słowach wyjął z szarfy maleńki flakonik i wyciągnął zatyczkę. Niewielka komnata natychmiast wypełniła się gryzącym zapachem. — Jeśli pozwolisz, użyję tej oto maści. Rozgrzana przez skórę, wytwarza mgiełkę niepewności wokół tych, którzy jej używają. Żadna spośród mijających nas osób nie będzie pewna, czy tak naprawdę widzi nas i słyszy.
Sithas poczuł, iż nie ma wyboru. Vedvedsica zebrał smukłym palcem odrobinę czerwonawego olejku i nakreślił na czole Sithasa magiczny znak. Chwilę później powtórzył czynność, rysując ten sam znak na własnym czole. Maść wypełniła skórę księcia uczuciem dziwnego pieczenia i młodzieniec miał przemożną ochotę zetrzeć z siebie cuchnący specyfik, jednak widząc spokój kapłana, powstrzymał się.
— Idź za mną — poradził Vedvedsica, a przynajmniej Sithasowi zdawało się, te usłyszał owe słowa. Dźwięki docierały do jego uszu z daleka, drżąc, jak gdyby kapłan przemawiał do niego z dna studni.
Zeszli po schodach, mijając po drodze trójkę pokojówek. Dziewczęta wydały się Sithasowi przedziwnie niewyraźne, choć schody i ściana za ich plecami były równie rzeczywiste i wyraźne jak zawsze. Oczy pokojówek przemknęły po księciu i jego towarzyszu, jednak ich twarze zdawały się nie rozpoznawać następcy tronu. Mężczyźni pokonywali kolejne schody, podczas gdy mgiełka niepewność; działała dokładnie tak, jak przepowiedział kapłan.
Na przedostatnim piętrze wieży zatrzymali się przed drzwiami, które prowadziły do prywatnych komnat Mówcy. Przed wejściem stali znudzeni służący, którzy kompletnie nie zwrócili uwagi na księcia i towarzyszącego mu kapłana.
— Dziwne — zastanawiał się Sithas, a słowa wylewały się z jego ust niczym krople zimnej wody. Jego własny głos wydał mu się stłumiony. — Dlaczego nie są w środku, razem z Mówcą?
Otworzył drzwi i wpadł do komnaty.
— Ojcze? — zawołał. Przeciął przedpokój wraz z depczącym mu po piętach Vedvedsicą. Rozejrzawszy się dookoła, ujrzał Sithela, którego skulone ciało leżało obok okna, na zimnej, marmurowej posadzce, widząc to, Sithas zaczął wzywać pomocy.
— Nie słyszą cię — rzekł Vedvedsica, który nagle pojawił się u boku księcia. Zrozpaczony książę uklęknął i podniósł ciało ojca. Jakże lekki się wydawał wielki elf, który rządził całym narodem! Kiedy złożył go w łożu, powieki Mówcy zatrzepotały i Sithel otworzył oczy. Na jego twarzy widać było oszołomienie.
— Kith? Czy to ty? — spytał dziwnym, odległym głosem.
— Nie, ojcze, to ja, Sithas — odparł umęczony książę. — Jesteś dobrym chłopcem Kith... choć upartym. Dlaczego obnażyłeś broń w wieży? Wiesz przecież, że to święte miejsce.
Sithas odwrócił się do czekającego za jego plecami Vedvedsicy.
— Zdejmij z nas ten czar! — zażądał wściekłym tonem. Kapłan pokłonił się i zmoczywszy ściereczkę w wodzie, przetarł nią czoło księcia. Mgła natychmiast opuściła zmysły Sithasa. Kilka sekund później w komnacie zmaterializował się sługa Gileana.
Z zawieszonej na ramieniu sakiewki wyciągnął suszone zioła, które skruszył w stojącym przy łożu Mówcy cynowym kielichu. Sithas z niepokojem przyglądał się jego pracy. Następnie kapłan nasączył skruszone liście szkarłatnym nektarem, zmieszał dokładnie wszystkie składniki i wyciągnął kielich w kierunku Sithasa.
— Pozwól mu to wypić — rzekł pewnym głosem. — To przywróci jasność jego umysłowi.
Sithas przysunął kielich do ust ojca. Kiedy tylko pierwsze czerwone krople dotknęły Sithelowych warg, i oczy Mówcy odzyskały swój dawny blask i władca zacisnął dłoń na książęcym nadgarstku.
— Co się dzieje, synu? — Spoglądając w głąb komnaty, zauważył czarodzieja. — Dlaczego tu jesteś? Nie posyłałem po ciebie — rzekł surowym tonem.