Выбрать главу

— Ależ tak. Wielki Mówco. — Vedvedsica zgiął się w głębokim pokłonie. — Kilka godzin temu wezwałeś mnie na pomoc swym rozgorączkowanym umysłem. Tak więc jestem.

— Znasz go, ojcze? — spytał Sithas.

— Zbyt dobrze — Sithel opadł na poduszki, podczas gdy książę odstawił na bok cynowy kielich. — Przepraszam, synu, że musiałeś poznać go w takich okolicznościach. Już wcześniej mogłem cię ostrzec

Sithas zmierzył Vedvedsicę wzrokiem, w którym wdzięczność mieszała się z nieufnością. — Czy jest już uleczony?

— Jeszcze nie; mój książę. Są jeszcze inne mikstury, które będę musiał przygotować. To one wyleczą Mówcę.

— W takim razie, na co czekasz? — rozkazał Sithas. Słysząc słowa księcia, Vedvedsica wzdrygnął się.

— Pozostaje jeszcze kwestia naszej urnowy. Sithel zakasłał.

— Jaką to umowę zawarłeś z tym starym pająkiem? — zażądał odpowiedzi.

— Wyleczy cię z gorączki, jeśli pozwolisz mi przywołać do domu Kith-Kanana — odparł szczerze Sithas.

Sithel uniósł w zdziwieniu swe białe brwi, podczas gdy książę uciekł wzrokiem przed przenikliwym spojrzeniem ojcowskich oczu.

— Przywołać Kitha? — spytał z niedowierzaniem

Mówca. — Vedvedsico, nie jesteś altruistą. Jakież to korzyści będziesz miał dla siebie?

Kapłan po raz kolejny skłonił się przed władcą. Proszę jedynie o to, by następca Mówcy zapłacił mi tyle, ile uważa za stosowne.

Sithel potrząsnął głową.

— Nie widzę powodu, dla którego miałbyś interesować się Kith-Kananem, jednak nie będę się sprzeciwiał odparł z ciężkim westchnieniem, po czym zwrócił się do swego syna. — Ile mu zapłacisz, Sithasie?

Książę po raz kolejny pomyślał o złamanym ostrzu i niewypowiedzianym cierpieniu, które wyczuł od swego bliźniaczego brata.

— Pięćdziesiąt złotych monet — odparł stanowczo.

Oczy Vedvedsicy otworzyły się ze zdumienia. — To nadzwyczaj hojna zapłata, wielki książę.

Ojciec i syn w milczeniu obserwowali, jak kapłan miesza kolejne składniki uzdrawiających mikstur. Kiedy przygotowania dobiegły końca, Vedvedsica wypełnił srebrny kubek błotnistym, zielonym płynem, Ku zaskoczeniu Sithasa kapłan jako pierwszy skosztował wywaru, pociągając z kubka solidny łyk, a na jego twarzy pojawił się wyraz zadowolenia. Chwilę później wyciągnął naczynie ku wyczerpanemu chorobą Mówcy.

— Musisz wypić wszystko — nakazał. Sithas włożył kubek w dłonie Sithela, który podniósłszy się na łokciach, wychylił zawartość kubka w trzech głębokich łykach. Następnie spojrzał wyczekująco na syna, który w odpowiedzi zwrócił się do Vedvedsicy.

— I?

— Efekty działania mikstury są subtelne, ale gwarantowane, wielki książę. Wkrótce Mówca zostanie uleczony z gorączki.

Faktycznie czoło Sithela stało się chłodniejsze w dotyku, a sam władca odetchnął głęboko i usiadł prosto w swym wielkim łożu. Na jego blade policzki powrócił delikatny rumieniec. Vedvedsica pokłonił się uroczyście.

— Zostaw nas, czarodzieju — nakazał zwięźle Sithel. — Później będziesz mógł odebrać swą zapłatę.

— Jak rozkażesz, Mówco — rzekł mag, po raz kolejny gnąc się w pokłonach. Po tych słowach wyciągnął maleńką buteleczkę maści i jak uprzednio przygotował się do nasmarowania nią swego czoła.

— Najpierw opuść komnatę, kapłanie — zgryźliwie rozkazał Sithas, unosząc w górę swą smukłą dłoń.

Wychodząc, Vedvedsica miał na twarz szeroki uśmiech.

Kiedy Sithas opuszczał ojca, ten wyglądał znacznie lepiej niż w ciągu ostatniego miesiąca. Dopiero wówczas książę postanowił przekazać wieść o jego uzdrowieniu. Ani słowem nie wspominał jednak o Vedvedsice. Mówiono zatem, iż powrót do zdrowia był naturalny i odczytywano go jako znak przychylności bogów.

W końcu Sithas zszedł po schodach wieży, kierując się do komnaty Kith-Kanana. Odkąd jego brat opuścił w niełasce Silvanost, nikt nie wchodził do jego pokoju, w którym wszystko pokryte było teraz grubą warstwą kurzu. Ile czasu upłynęło już od tej chwili? Dwa lata?

Komnata pełna była osobistych rzeczy Kith-Kanana. Był tam jego srebrny grzebień. Drugi spośród jego ulubionych łuków; teraz wypaczony i spękany od wypełniającego komnatę suchego powietrza. W szafie wisiały dworskie ubrania. Sithas po kolei dotykał każdego z nich, starając się skupić myśli na bliźniaku. Wszystkim, co czuł, były stare wspomnienia. Niektóre przyjemne, inne pełne smutku. Nagle ogarnęło go dziwne uczucie. Czuł, jak gdyby poruszał się w tę i z powrotem, choć jego ciało nawet nie drgnęło. Poczuł w nosie drażniący dym ogniska, podczas gdy uszy księcia wypełnił szelest wiejącego w lesie wiatru. Sithas spojrzał w dół na swe dłonie. Były zbrązowiałe od słońca i stwardniałe od pracy i walki. Te ręce nie należały do niego, należały do Kith-Kanana. Wówczas książę, wiedział już, że za wszelką cenę musi skontaktować się ze swym bliźniakiem. Kiedy jednak otworzył usta, by przemówić, coś ścisnęło jego gardło. Ciężko mu było wypowiedzieć choćby jedno słowo. Zamiast tego Sithas skupił się wiec na tworzeniu słów w swym umyśle.

Wróć do domu — przemówił do brata w swych myślach. Wróć do domu, Kith. Wróć do domu. Chwile później zmusił swe usta do mówienia. — Kith! — krzyknął.

Wraz z wykrzyczanym imieniem bliźniaka, uczucie zniknęło tak nagle, jak nagle się pojawiło. Chwiejnym krokiem zdezorientowany Sithas zatoczył się do tyłu i usiadł na starym łożu Kith-Kanana. Dookoła zawirowały drobinki kurzu. Promienie słońca, które z chwilą jego przybycia zalewały sobą cały pokój, cofnęły się tuż pod parapet. Minęło kilka godzin.

Poruszeniem głowy Sithas oczyścił umysł z przedziwnej dezorientacji, a następnie ruszył do drzwi. Z pewnością nawiązał jakiś kontakt z Kith-Kananem; czy było to jednak legendarne Przywołanie — tego nie wiedział. Było już późno i musiał sprawdzić, jak miewa się jego ojciec.

Sithas opuścił komnatę Kith-Kanana w takim pośpiechu, że nie zamknął do końca drzwi Kiedy pokonywał schody prowadzące na wyższe piętro pałacowej wieży, nie zauważył, jak drzwi do pokoju bliźniaka otwierają się powoli i zastygają bez ruchu.

22

Wiosna, rok Barana

Dni zdawały się puste. Każdego ranka Kith-Kanan siedział obok młodego dębu. Drzewko było wysoki i smukłe, a jego splecione gałęzie strzelały ku niebu. Wkrótce — podobnie jak w innych drzewach — pojawiły się na nim pierwsze pąki liści. Te jednak zdawały się symbolem: przesłaniem, iż oto, po raz kolejny, las wypełniał się szalonym i pełnym radości życiem. Nawet polana wybuchła eksplozją dzikich kwiatów i bujnych, zielonych roślin. Prowadząca do sadzawki ścieżka w przeciągu jednego dnia pokryła się soczystą trawą i kołyszącymi się na wietrze ostami.

— Nigdy wcześniej nie było tu takiej wiosny — krzyczał Mackeli. — Wszystko zdaje się rosnąć w oczach! — Chłopiec odzyskał dobry nastrój dużo szybciej niż Kith-Kanan. Łatwo pogodził się z myślą, że przemiana Anayi była z góry przesądzona i teraz za wszelką cenę starał się rozweselić przyjaciela.

Tego pięknego dnia obaj siedzieli na jednej z niższych gałęzi potężnego dębu. Dyndające nogi Mackeliego ruszały się w przód i w tył, podczas gdy chłopak, spoglądając na polanę, przeżuwał słodkie źdźbło trawy.

— To tak, jakbyśmy byli oblężeni — dodał. W ciągu niecałego tygodnia trawa urosła na wysokość talii. Otaczająca drzewo naga ziemia, wydeptana codzienną krzątaniną, stopniowo kurczyła się i porastała roślinnością. — Łowy powinny być udane — zachwycał się Mackeli. Jego nowo odkryty apetyt na mięso był wręcz nieopisany. Chłopiec jadł dwukrotnie więcej niż Kith-Kanan i nieustannie rósł w siłę. Odkąd Arcuballis udoskonalił swe umiejętności w przynoszeniu zwierzyny, obaj mężczyźni byli dobrze odżywieni.