Sithas zatrzymał Mackeliego, tak by Kith-Kanan mógł samotnie podejść do stołu. Niepokorny książę Silvanesti stał teraz naprzeciw swych rodziców i byłej kochanki, oddzielony od niech masywnym, owalnym meblem.
Nirakina wstała od stołu, jednak Sithel nakazał jej wrócić na swoje miejsce. Kobieta posłusznie opadła na krzesło, a na jej policzkach zabłysły pierwsze łzy. Kith-Kanan złożył wszystkim obecnym głęboki pokłon.
— Wielki Mówco — — zaczął. Po chwili zaś dodał: Ojcze. Dziękuję, że pozwoliłeś, aby Sithas przywołał mnie z powrotem do domu. — Obie elfki natychmiast przeniosły wzrok na Sithela, nie wiedziały bowiem nic o wyrozumiałości Mówcy.
— Przez długi czas byłem na ciebie bardzo zły — odparł surowo Sithel. — Nikt z Królewskiego Rodu nie zhańbił nas tak, jak uczyniłeś to ty. Co masz nam do powiedzenia?
Kith-Kanan przyklęknął na jedno kolano.
— Jestem największym głupcem, jaki kiedykolwiek chodził po świecie — rzekł, wbijając wzrok w posadzkę. — Wiem, że zhańbiłem was i samego siebie. Pogodziłem się już ze sobą i z bogami, a teraz chciałbym także pogodzić się ze swą rodziną.
Słysząc te słowa. Sithel odepchnął krzesło i wstał. W świetle świec jego białe włosy zdawały się złote. Mówca odzyskał już część utraconej w czasie choroby wagi, a widoczny w jego oczach ogień zdawał się płonąć z nową siłą. Stanowczym, równym krokiem ominął stół i podszedł do miejsca, w którym klęczał jego młodszy syn.
— Wstań — rzekł, wciąż tym samym, rozkazującym tonem. Kiedy Kith-Kanan podniósł się na nogi, srogość na dobre opuściła twarz Mówcy. — Synu — rzekł, kiedy stanęli twarzą w twarz.
Po tych słowach, niczym witający się żołnierze, poklepali swe ramiona. To jednak nie wystarczyło Kith-Kananowi i młodzieniec z zapałem uścisnął ojca, który równie żarliwie odwzajemnił czułość syna. Ponad ramieniem Mówcy Kith-Kanan ujrzał swą matkę, wciąż płaczącą, choć teraz łzy płynęły po twarzy, na które; widniał promienny uśmiech.
Hermathya za wszelką cenę próbowała zachować rezerwę, jednak blada twarz i drżące palce zdradzały targające nią uczucia. Elfia panna złożyła dłonie na podołku i z uporem rozglądała się na boki, wbijając wzrok w ściany, sklepienie, cokolwiek, byle nie patrzeć na Kith-Kanana.
Sithel odsunął syna i przyjrzał się jego pociemniałej od słońca skórze.
— Nie mogę się ciebie wyprzeć — rzekł łamiącym się głosem. — Jesteś moim synem i niezmiernie się cieszę z twojego powrotu!
Nirakina podeszła do syna i ucałowała go. Kith-Kanan otarł z jej twarzy łzy i pozwolił, aby oprowadziła go do koła stołu, gdzie przygotowano dla nich miejsca. Chwilę później oboje podeszli do — wciąż siedzącej za stołem — Hermathyi.
— Dobrze wyglądasz, pani — rzekł z zakłopotaniem Kith-Kanan.
W odpowiedzi elfia panna podniosła głowę i spoglądając na księcia, zamrugała oczami.
— Czuję się dobrze — odparła niepewnym głosem, — Dziękuję, że zauważyłeś. — Widząc, że Kith-Kanan nie wie, co odpowiedzieć, Sithas ruszył bratu z odsieczą. Wprowadził do sali Mackeliego i przedstawił chłopca zgromadzonym. Sithel i Nirakina byli najwyraźniej oczarowani i zadziwieni nieokrzesanym zachowaniem gościa. Teraz, kiedy wiadomość rozeszła się po pałacu, służący odrywali się od pracy i zrywali z łóżek, aby nieprzerwanym strumieniem wlewać się do sali i oddawać cześć księciu. Ze względu na swą żywiołowość i dobre serce Kith-Kanan zawsze był lubiany przez członków Domu Służebnego.
— Cisza, wszyscy! Cisza — krzyknął Sithel. Zgromadzony tłum natychmiast zamilkł. Mówca zażądał amfory pełnej najprzedniejszego nektaru i sale wypełniła cisza, podczas której podawano sobie pucharki słodkiego napoju. Kiedy już wszyscy zostali obdzieleni, Sithel uniósł w górę swój kielich i radosnym gestem pozdrowił młodszego syna.
— Za księcia Kith-Kanana! — wykrzyknął. — Za to, końcu wrócił do domu! — Za Kith-Kanana! — wykrzyknął zgromadzony tłum. Chwilę później wszyscy zanurzyli usta w słodyczy nektaru.
Wszyscy, z wyjątkiem jednej osoby. Hermathya tak mocno ściskała w dłoni twój puchar, że jej knykcie stały równie białe co twarz.
W końcu służba opuściła salę, jednak zgromadzona w niej rodzina pozostała. Otoczywszy Kith-Kanana, rozmawiali z nim przez długie godziny, opowiadając o tym, co wydarzyło się podczas jego nieobecności. On, w zamian, uraczył ich opowieściami o swych przygodach w czasie życia w lesie.
— Tak wiec jestem teraz wdowcem — rzekł ze smutkiem, wpatrując się w wypełniające dno kielicha resztki nektaru. — Anaya została wezwana przez las, któremu tak długo służyła.
— Czy ta Anaya była szlachetnie urodzona? — spytała delikatnie Nirakina.
— Jej narodziny były tajemnicą nawet dla niej samej. Przypuszczam, iż została wykradziona swej rodzinie przez poprzednią, strażniczkę; podobnie jak ona sama wykradła Mackeliego.
— Nie żałuje, że tak się stało — rzekł stanowczo Mackeli. — Anaya była dla mnie dobra.
Kith-Kanan pozwolił, aby jego rodzina żyła w przekonaniu, że Anaya — podobnie jak Mackeli — była Silvanesti. Zataił także przed nimi wiadomość o swym nienarodzonym dziecku. Strata była zbyt świeża i książę chciał zachować niektóre ze wspomnień wyłącznie dla siebie.
Sithas przerwał krótką chwilę milczenia, wypowiadając się na temat półczłowieka zwanego Voltornem.
— Wszystko pasuje do tego, co już wcześniej podejrzewaliśmy — zaryzykował stwierdzenie. — Za terrorem w naszych zachodnich prowincjach stoi cesarz Ergothu. Nie tylko chce naszych ziem, ale także naszego drewna. — Wszyscy wiedzieli, że Ergoth posiadał pokaźną flotę i potrzebował drewna do budowy statków. Należące do cesarstwa ziemie były stosunkowo ubogie w lasy. Jakby tego było mało, w przeciwieństwie do elfów ludzie zwykle budowali z drewna swe domy.
— W każdym razie — zauważył Mówca — emisariusze są tu już od blisko pięciu tygodni, w którym to czasie nic udało się nam niczego osiągnąć. Przez kilka dni byłem chory jednak od czasu mego wyzdrowienia nie poczyniliśmy żadnych postępów.
Chętnie porozmawiam z ambasadorami o rzeczach, które widziałem i słyszałem w lesie — zaproponował Kith-Kanan. — Ludzie z Ergothu zawijają na nasze południowe wybrzeże, aby plądrować lasy. Pewne jest, że Mackeli zostałby zabrany jako niewolnik do Daltigoth.
— Właśnie to prawdopodobnie najeźdźcy uczynili z pozostałymi jeńcami — rzekł posępnie Sithas. — Żonami i dziećmi silvanestyjskich osadników.
Kith-Kanan opowiedział o splądrowanej wiosce, którą wraz z Mackelim widzieli w czasie powrotu do domu. Sithel był wyraźnie zaniepokojony wieścią, że zaatakowano osadę tak blisko stolicy.
— Jutro przybędziesz do wieży — ogłosił Mówca. — Chcę, aby Ergothianie usłyszeli o tym, co widziałeś! — Ba tych słowach Sithel podniósł się z krzesła. — Jest już bardzo późno — rzekł. — Posiedzenie zaczyna się wczesnym rankiem, tak wiec lepiej odpocznijmy. — Mackeli chrapał donośnie. Skulona na swym krześle Hermathya także drzemała.
Kith-Kanan zbudził chłopca, delikatnie nim potrząsając, tak że Mackeli natychmiast wyprostował się na krześle.
— Miałem zabawny sen. Kith. Udałem się do wielkiego miasta, gdzie ludzie mieszkali we wnętrzu kamiennych gór...
— To wcale nie jest takie zabawne — odparł Kith-Kanan, uśmiechając się. — Chodź, Keli. Ulokuję cię w starej komnacie Sithasa. Nie będzie ci to przeszkadzało, bracie?