Pośród zgromadzonych dało się słyszeć pomruki zainteresowania. Dunbarth rozwinął ciężki zwój pergaminu, na którym widniała złota woskowa pieczęć króla Thorbardinu.
— Ekhm — odchrząknął krasnolud i szepty ucichły. — Do mojego prawego, wiernego i umiłowanego kuzyna, Dunbartha z Dunbarthów. Pozdrowienia. Mam nadzieję kuzyni, że elfy dobrze cię karmią; wiesz przecież, jak skromne są ich zwyczaje żywieniowe... — Emisariusz podniósł wzrok znad pergaminu, spojrzał na Mówcę i porozumiewawczo mrugnął okiem. Widząc to, Kith-Kanan zasłonił usta dłonią, skrywając swe rozbawienie. Po chwili Dunbarth ciągnął dalej:
— Nakazuję ci, Dunbarthcie z Dunbarthów, przekazać zarówno Mówcy Gwiazd, jak i pretorowi Ergothu tę oto propozycję, która mówi, że terytorium leżące po obu stronach Gór Kharolis, ciągnące się siedemdziesiąt pięć mil na wschód i zachód, powinno być powierzone Królestwu Thorbardinu, aby rządzone i administrowane przez krasnoludów mogło stać się strefą buforową pomiędzy mocarstwami Ergothu i Silvanesti.
Przez chwilę w sali zapanowała głucha cisza, podczas wszyscy ze zgromadzonych starali się przyjąć do wiadomości decyzję króla Thorbardinu.
— Absolutnie niedorzeczne! — wybuchnęła Teralind.
— Jest to propozycja, której nie możemy przyjąć — z większym spokojem odparł Sithas.
— To tylko wstępny pomysł — tłumaczył Dunbarth. — Jego Królewska Mość proponuje również pewne ustępstwa...
— Absolutnie niedopuszczalne! Teralind zerwała się na równe nogi. — Pragnę zapytać Mówcę, co sądzi o tym dziwacznym pomyśle?
Wszystkie oczy skierowały się na Sithela, który ze stoickim spokojem opadł na oparcie tronu.
— Pomysł ten ma swoje zalety — rzekł powoli. — Pozwólcie, że przedyskutujemy go.
Słysząc te słowa, Dunbarth rozpromienił się. Teralind pobladła gwałtownie, podczas gdy Ulvissen, który natychmiast pojawił się u jej boku, ostrzegł kobietę, by tym razem nie straciła panowania.
Wówczas Kith-Kanan przypomniał sobie, gdzie wcześniej widział Ulvissena. Był to dzień, w którym uwolnił Mackeliego z niewoli Voltorna. Kiedy półczłowiek runął na ziemię po stoczonym pojedynku, z pobliskiego wzgórza ruszyła ku niemu grupa ludzi. Najwyższy z nich miał gęstą, rudobrązową brodę, taką samą jak Ulvissen. W dodatku mężczyzna sam przyznał, że większą część swej kariery spędził na pokładach statków... Rozważania księcia przerwał donośny głos jego bliźniaczego brata.
Sithas pytał Mówcę, jakież to zalety odnalazł w propozycji krasnoludów.
Sithel odczekał chwilę, zanim odpowiedział, starannie dobierając słowa.
— Nie popieram pomysłu króla Voldrina, jakoby to Thorbardin miał władać spornymi terenami — rzekł. — Podoba mi się jednak pomysł strefy buforowej, niezależnej nie tylko od rządów naszych czy też cesarza, ale także od rządów Thorbardinu.
— Czy proponujesz zatem, abyśmy stworzyli nowe państwo? — s pytała zaintrygowana Teralind.
— Nie suwerenne państwo, ale państwo buforowe — odparł Mówca.
Ulvissen natarczywie szarpnął swą panią za rękaw. Wyraźnie zmęczona Teralind na chwilę odwróciła się od Sithela, aby porozmawiać ze swym seneszalem. Chwilę później poprosiła zgromadzenie o krótką przerwę. Dunbarth usiadł z powrotem na krześle, ostrożnie wsuwając spisany na marszczonym pergaminie list za opinającą jego brzuch kamizelkę. Pomimo wyraźnego sprzeciwu co do propozycji jego króla, krasnolud zdawał się z siebie niezwykle zadowolony.
Kith-Kanan przyglądał się temu wszystkiemu, z ledwością powstrzymując wzburzenie. Nie mógł donieść na Ulvissena w trakcie dyplomatycznego spotkania — nie w chwili, gdy wiedział, że podobnym oskarżeniem już pierwszego dnia po powrocie do Silvanostu pogwałciłby panujące w Wieży Gwiazd prawa! Co więcej, czy naprawdę mógł być pewien, że Ulvissen był człowiekiem, którego widział w towarzystwie Voltorna? Brodaci ludzie byli do siebie tacy podobni. W każdym razie skomplikowane maniery i pełne niedomówień rozmowy ambasadorów zdawały się młodzieńcowi niczym więcej, jak tylko głupotą i stratą czasu.
— Mój król sugeruje podział praw pomiędzy trzy narody — rozpoczął Dunbarth, kiedy Teralind dała znać, iż jest gotowa do podjęcia rozmów. — Tak więc Ergoth otrzymałby prawo do wypasu, Silvanesti do hodowli, a Thorbardin do minerałów...
— Każda propozycja, która oddaje terytorium pod rządy wyłącznie jednego państwa, jest nie do przyjęcia — rzekła gwałtownie Teralind. Niepokorne pasemko ciemnobrązowych włosów wymknęło się spod spinającej je klamry i kobieta z roztargnieniem założyła je za ucho. — Przynajmniej do chwili, gdy Ergoth nie zagwarantuje sobie prawa wyłączności — dodała szorstko.
Stojący za krzesłami swych przywódców delegaci zaczęli debatować miedzy sobą nad zaletami, które mogły stać się rezultatem wspólnych rządów. W miarę upływu czasu ich głosy stawały się coraz bardziej donośne, aż w końcu Kith-Kanan, który nie był w stanie wytrzymać panującej wkoło wrzawy, zerwał się na równe nogi.
Widząc to, Sithel podniósł dłoń, nakazując tym samym ciszę.
— Teraz głos zabierze mój syn, Kith-Kanan — rzekł, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
— Jak zapewne wiecie, dopiero powróciłem do Silvanostu — zaczął szybko i nerwowo książę. — Przez jakiś czas żyłem w lasach, daleko na południu, gdzie miałem do czynienia z różnymi osobami, ludźmi i elfami. Niektórzy z nich, jak mój przyjaciel Mackeli, nazywali las swym domem. Inni postrzegali go jako miejsce grabieży. Widziałem zacumowane u wybrzeża, przybijające z Ergothu statki, których załogi zakradały się w głąb lądu, aby wycinać drewno...
— To oburzające wybuchnęła Teralind. — Cóż to ma wspólnego z bieżącą kwestią? Co więcej, te oskarżenia są bezpodstawne z braku jakichkolwiek dowodów!
Jeden jedyny raz Sithel odrzucił na bok swą bezstronność.
— To, co mówi mój syn, jest prawdą — rzekł lodowatym tonem. — Uwierzcie mu. — Siła jego wypowiedzi zdławiła ripostę Teralind, po czym Mówca nakazał Kith-Kananowi kontynuować.
— Istotą sprawy jest to, że w czasie, gdy królowie i imperatorzy walczą ze sobą o narodową dumę i prestiż, poddani — niewinne elfy i ludzie — umierają. Sami bogowie wiedzą jedynie, gdzie tak naprawdę leży wina, jednak to my mamy teraz szansę położyć koniec temu cierpieniu.
— Powiedz nam zatem jaki — odparła sarkastycznie Teralind.
— Przede wszystkim musimy przyznać, że tym, czego pragniemy, jest pokój. Nie muszę być wróżbitą, aby wiedzieć, że zarówno w Daltigoth, jak i w Silvanoście jest wielu takich, którzy uważają wojnę za coś nieuchronnego. Tak więc pytam was, czy wojna jest tu odpowiedzią? — Po tych słowach odwrócił się do Dunbartha. — Powiedz, panie, czy wojna jest odpowiedzią?
— Nie jest to stosowne, dyplomatyczne pytanie — odparł strapiony krasnolud.
Kith-Kanan nie pozwolił się jednak zbyć. — Tak czy nie? — nalegał.
Teraz całe zgromadzenie patrzyło na Dunbartha, który nerwowo wiercił się na krześle.
— Wojna nigdy nie jest odpowiedzią, kiedy ludzie dobrej woli...
— Po prostu odpowiedz na pytanie! — warknęła Teralind. Dunbarth uniósł do góry jedną z krzaczastych brwi.