Выбрать главу

— Czyżbyś bał się usiąść obok mnie? — spytała, po raz pierwszy spoglądając w jego oczy, — Niegdyś było to twoje ulubione miejsce.

— Nie wspominajmy przeszłości — odparł Kith-Kanan, wciąż zachowując bezpieczną odległość. — Skończyłem z nią raz na zawsze.

— Czyżby? — Jej wzrok spoczął na nim i jak zawsze sprawił, że książę zatrzymał się. Jakże głęboko był jej świadomy: świadomy jej bliskości, która tak bardzo mąciła jego spokój. Który z mężczyzn, będąc tak blisko niej, zdołałby pozostać niewzruszonym? Jednakże Kith-Kanan nie kochał już Hermathyi. Tego był pewien.

— Byłem żonaty — oznajmił ostentacyjnie. — Tak, słyszałam o tym ubiegłej nocy. Twoja żona zginęła, prawda?

„Nie, tylko uległa przemianie" — pomyślał. Głośno jednak odparł:

— Tak zginęła.

— Wiele o tobie myślałam, Kith — rzekła szeptem Hermathya. — Im dłużej cię nie było, tym większa była moja tęsknota za tobą.

— Zapominasz, Thyo, że prosiłem cię, abyś ze mną uciekła, a ty odmówiłaś.

Słysząc te słowa, Hermathya pochwyciła jego dłoń.

— Byłam głupia! Nie kocham Sithasa. Musisz to wiedzieć! — wykrzyknęła.

Jej dłoń była gładka i ciepła, jednak Kith-Kanan wyswobodził się z jej uścisku.

— On jest twoim mężem, a moim bratem — odparł.

Zdawało się, że Hermathya nie usłyszała pobrzmiewającego w jego głosie ostrzeżenia. Zamiast tego wsparła głowę na książęcym ramieniu.

— Jest tylko bladym cieniem ciebie samego, jako książę... i jako kochanek — rzekła z goryczą.

Kith-Kanan odsunął się od ławki. — Nie mam zamiaru go zdradzić, Thyo. A ty musisz pogodzić się z faktem, ze już cię nie kocham.

— Ale ja kocham ciebie! — Po jej policzku potoczyła się samotna łza.

— Jeśli to prawda, żal mi ciebie. Od czasu, gdy kochaliśmy się lata temu, rozpocząłem inne życie. Nie jestem już tym samym niepokornym, młodym głupcem, którym byłem kiedyś.

— Czy już w ogóle cię nie obchodzę? — spytała, a na jej pięknej twarzy pojawił się grymas bólu.

— Nie — odparł szczerze. — W ogóle mnie nie ob chodzisz.

Poprzez labirynt żywopłotów podbiegi ku nim jeden ze służących Dunbartha.

— Wielki książę! — rzekł zdyszany. — Mówca ponownie zwołuje zgromadzenie!

Kith-Kanan oddalił się, ani razu nie spoglądając na Hermathye, choć jej szloch odprowadzał go aż do głównego wejścia Wieży Gwiazd.

Kiedy był już daleko. Hermathya zacisnęła powieki, wyciskając z nich ostatnie łzy.

Będzie, jak chcesz — syknęła do siebie. — Będzie, jak chcesz! — Podniosła złoty puchar, który Kith-Kanan zostawił nieopodal ławki i uderzyła delikatnym metalem w twardy marmur. Wkrótce puchar zmienił się w powykręcaną, zniekształconą bryłę.

Popołudniowe posiedzenie ciągnęło się godzinami, podczas gdy jego uczestnicy starali się zadecydować, pod czyimi rządami znajdzie się proponowana strefa buforowa. Pytanie było trudne, a każdą kolejną sugestię omawiano i odrzucano. Mieszkających w Silvanoście kapłanów i mistrzów gildii niebawem znudziły niekończące się debaty, tak więc opuścili oni wieżę, uszczuplając obecny w niej tłum. Wkrótce po ich wyjściu głowa pretora Ulwena opadła na pierś. Nawet jego żona zdawała się potrzebować długiej drzemki.

— Nie mogę zezwolić na oddanie praw do minerałów czy praw do uprawy — poraź trzeci powtórzyła cierpko Teralind. — Jak według was mają żyć nasi ludzie? Przecież nie mogą wszyscy paść bydła.

— Cóż, twój pomysł enklaw należących do różnych narodów także nie jest żadnym rozwiązaniem — odparł Sithas, akcentując każde słowo uderzeniem w podłokietnik swego krzesła. — Zamiast jednego spornego terytorium będziemy mieli ich całe mnóstwo!

— Oddzielne społeczności mogą być pewnym rozwiązaniem zastanawiał się głośno Dunbarth — jeśli będą w stanie prowadzić miedzy sobą handel... .

— Będą walczyły o najlepszą ziemię — rzeki Mówca, masując dłonią lewą skroń. — Ta dyskusja zmiesza donikąd. Z pewnością jedno z nas znajdzie uczciwe i odpowiednie rozwiązanie.

Nikt nie odezwał się ani słowem, choć Kith-Kanan poruszył się nerwowo na swym krześle. W czasie tego posiedzenia praktycznie nie zabierał głosu. Coś, o czym kiedyś wspomniała Anaya, nie dawało mu spokoju. „Nie wtrącam się do życia lasu. Po prostu go chronię". Być może to była właśnie odpowiedź...

Nagle książę zerwał się na równe nogi. Jego reakcja zupełnie zaskoczyła wszystkich, którzy niemalże zapomnieli o jego obecności. Sithel spojrzał pytająco na swego syna, podczas gdy Kith-Kanan nieśmiało rozprostował fałdy swej białej szaty.

— Wydaje mi się — rzekł z godnością — że cały problem dotyczący zachodnich prowincji wynika z tego, że nowi osadnicy wypierają starych. Przypuszczam, ze nikt z tutaj zgromadzonych nie stanąłby w obronie podobnych działań. — Sithas i Dunbarth spojrzeli na Teralind, która wzruszyła ramionami.

Po tych słowach Kith-Kanan zbliżył się do środka sali. Widząc, że oczy wszystkich zgromadzonych skierowane są ku bliźniakowi, Sithas zaczął nerwowo wiercić się na krześle.

— Jeśli przyznamy zgodnie, że każdy, niezależnie od rasy, ma prawo osiedlić się na wolnej ziemi, wówczas problem stanie się prosty: jak ochraniać prawowitych osadników przed tymi, którzy pragną ich wygnać.

— Kiedyś wysłałem żołnierzy — rzekł beznamiętnie Mówca. — Zostali jednak zdradzeni i zamordowani.

— Wybacz mi, ojcze — odparł Kith-Kanan — jednak z tego, co słyszałem o owym zajściu, żołnierzy tych było zbyt mało i nie byli oni odpowiednio przygotowani. Jeśli mamy zamiar dzielić szczodrość tych ziem, musimy również podzielić obowiązek chronienia ich. Żołnierze żyjący w mieście nie mają tam nic do stracenia, a jedynie wykonują rozkazy Mówcy, Książę rozejrzał się dookoła, spoglądając na zgromadzonych. — Nie rozumiecie? Potrzeba tu lokalnej siły, straży, w której rolnik będzie miał swą własną tarczą i włócznię, dzięki której będzie w stanie obronić ziemię swoją i swego sąsiada.

— Straż? — odparto zainteresowana Teralind. Natychmiast u jej boku pojawił się Ulvissen, który uporczywie starał się porozmawiać z kobietą.

— Uzbroić rolników? — spytał Dunbarth. Rondo jego kapelusza oderwało się od trzymającej je klamry i opadło na oczy krasnoluda. Emisariusz Thorbardinu odepchnął je do tyłu.

— Chłopi z włóczniami nigdy nit stawią czoła konnym bandytom — stwierdził Sithas..

— Zrobią to, jeśli zostaną przeszkoleni i jeśli przewodzić im będą doświadczeni żołnierze — odparł Kith-Kanan, który podejmował teraz błyskawiczne decyzje.

— Jeden sierżant na jedną dwudziestoosobową kompanię; jeden kapitan na dwustu osobowy oddział.

— Czy masz na myśli uzbrojenie wszystkich osadników zamieszkujących sporne regiony? — spytał Dunbarth. — Nawet tych, w których żyłach nie płynie krew elfów?

— Naturalnie. Jeśli uzbroimy jedną grupę, natomiast innej nie, będzie to jawne zaproszenie do wojny. Mieszana straż zjednoczy mieszkańców, nakaże im walczyć ramię w ramię z członkami innych ras.

— Wciąż powtarzam, że rolnicy i hodowcy bydła nigdy nie schwytają mobilnej bandy najeźdźców — odparł sztywno Sithas.

Kith-Kanan z entuzjazmem podszedł do krzesła, na którym zasiadał jego bliźniak.

— Nie rozumiesz, Sith? Oni wcale nie będą musieli łapać bandytów. Muszą być jedynie gotowi do odparcia ich ataków. Dlaczego zrujnowana wioska, którą widzieliśmy z Mackelim, otoczona była wysokim na osiem stóp, darniowym murem? Gdyby jej mieszkańcy mieli kilka włóczni i wiedzieli jak nimi walczyć, wszyscy mogliby ocaleć. — Sądzę, że jest to znakomity pomysł — zauważył Sithel.

— Mnie również się on podoba. Kith-Kanan obrócił się, by zobaczyć, czy to, co usłyszał chwilę temu, faktycznie było prawdą. Teralind siedziała dumnie, z rękoma złożonymi na kolanach swej bordowej sukni.