Выбрать главу

Sithas przerwał, rozważając twe kolejne słowa. Zamknął oczy i uważnie analizował uczucia, które kłębiły się w jego sercu.

Nie. Przez tygodnie pracowałem u boku ojca dyskutując, snując plany, rozmyślając i rozważając wszystko po raz kolejny; nie osiągnąłem jednak niczego. To ja powinienem był pomyśleć o stworzeniu straży. Zawiodłem.

— Jesteś zazdrosny o Kith-Kanana.

Nie mam powodu do zazdrości. To ja jestem następcą Mówcy. Jednak niedawno przyłapałem się na tym, te żałuję, iż go przywołałem.

— Dlaczego zatem to zrobiłeś?

Jest moim bratem. Brakowało mi go. Myślałem, że ojciec może umrzeć...

Zanim zdołał głębiej zastanowić się nad swymi uczuciami, wyrzeźbione z drewna różanego drzwi otworzyły się na oścież. Sithas podniósł wzrok, gotów wyzwać każdego, kto odważy się w nich pojawić. W wejściu do komnaty stała Hermathya.

— Co ty tutaj robisz? — surowym tonem zażądał odpowiedzi.

Hermathya weszła do maleńkiego pomieszczenia. Odziana od stóp do głów w czarną niczym noc pelerynę, odrzuciła z głowy kaptur. W płatkach jej uszu delikatnie błysnęły diamenty.

— Wiedziałam, że tu będziesz — rzekła szeptem.

— Przychodzisz tu zawsze, kiedy coś cię trapi. Sithas poczuł, jak jego twarz zmienia się w pełną determinacji maskę, skrywając wszelkie bolesne emocje. — Nic mnie nie trapi — odparł chłodno. Bzdura! Od chwili, kiedy tu weszłam, słyszałam, jak rozmawiasz z samym sobą.

Sithas podniósł się z ziemi, strzepując dłonią kurz z kolan.

— Czego chcesz? — ponownie zażądał odpowiedzi.

— Słyszałam, co wydarzyło się dziś w wieży. Nie podoba ci się to, prawda? Wszystkie te dni, w czasie których nie udało się nic osiągnąć, podczas gdy Kith rozwiązuje wszystko w ciągu zaledwie jednego dnia.

Jej słowa wyrażały tylko to, co mówiło pełne goryczy serce Sithasa. Słysząc to, książę podszedł do swej żony, zatrzymując się w chwili, gdy dzieliło go od niej zaledwie kilka cali. Czuł zapach różanej wody, w której się kąpała.

— Próbujesz mnie sprowokować? — spytał, patrząc prosto w jej oczy.

— Tak. — Wraz z odpowiedzią poczuł na twarzy jej oddech. — Próbuję sprowokować cię do tego, abyś księciem, a nie jakimś szlachetnie urodzonym mnichem!

Sithas cofnął się.

— Jesteś równie taktowna jak zawsze, pani. Zostaw mnie, abym mógł odzyskać dobry nastrój. Twoje rady nie są mi ani potrzebne, ani też mile widziane. Hermathya stała jednak bez ruchu.

— Potrzebujesz mnie — upierała się. — Zawsze mnie potrzebowałeś, choć jesteś zbyt uparty, by się do tego przyznać.

Sithas machnął ręką ponad jedyną w pomieszczeniu świecą. W komnacie zapanowała zupełna ciemność, tylko spod zamkniętych drzwi sączył się zabłąkany promień. Mimo to książę wciąż widział emanujący ciepłem kontur Hermathyi, a ona słyszani jego przyspieszony oddech.

— Kiedy byłem dzieckiem, zostałem wysłany do tej świątyni, aby nauczyć się W niej cierpliwości i mądrości. Pierwsze trzy dni płakałem, ponieważ zostałem rozdzielony z Kithem. Mogłem żyć bez matki i ojca, ale być z daleka od Kitha... Czułem się tak, jak gdyby ktoś rozdarł moje ciało i wydarł z niego część mnie samego.

Hermathya słuchała w milczeniu. W skąpym świetle diamenty w jej uszach błyszczały niczym gwiazdy.

— Później, kiedy byliśmy już starsi, na kilka dni w miesiącu pozwalano mi opuszczać Świątynię i odwiedzać pałac. Kith zawsze robił coś ciekawego — uczył się konnej jazdy, ćwiczył szermierkę i strzelanie z łuku. Był zawsze lepszy ode mnie — rzekł Sithas z rezygnacją, która teraz wyraźnie pobrzmiewała w jego głosie.

— Mimo to posiadasz jedną rzecz, której on nie ma — odparła pocieszająco Hermathya, szukając w ciemnościach dłoni męża.

— Co takiego?

— Mnie.

Sithas wybuchnął krótkim, sardonicznym śmiechem. — Śmiem twierdzić, że mógłby cię mieć, gdyby tylko chciał.

Słysząc to, Hermathya wyrwała dłoń z jego uścisku i wymierzyła mężowi siarczysty policzek. Siła jej ciosu wylała na twarz Sithasa fale piekącego bólu. Zapominając o medytacji, książę gwałtownie pochwycił żonę i zbliżył twarz do jej twarzy. Nawet w tak mrocznym pomieszczeniu mógł wyraźnie zobaczyć jej bladą twarz, podobnie jak ona widziała jego.

— Jestem twoją żoną! — rzekła rozpaczliwie.

— Czy wciąż kochasz Kith-Kanana? — Pomimo panującego w ich małżeństwie chłodu Sithas z trudem przygotował się na odpowiedź.

— Nie — szepnęła zajadle. — Nienawidzę go. Nienawidzę wszystkiego, co cię złości.

— Twoja troska o mnie jest wzruszająca. I dość nowa — odparł sceptycznie Sithas.

— Przyznaję, że myślałam, że wciąż mogę go kochać — szepnęła — jednak odkąd go zobaczyłam, wiem, że to nieprawda. — Ciałem Hermathyi wstrząsnęły dreszcze.

— Ty Jesteś moim mężem — zadeklarowała namiętnie. — Chciałabym, aby Kith-Kanan ponownie zniknął, tak aby już nigdy więcej nie sprawił, że poczujesz się mały!

— Nigdy nie chciał, abym poczuł się mały — odparł Sithas.

— A co jeśli zupełnie zaskarbi sobie względy twego ojca? — obstawała przy swoim Hermathya. — Gdyby Mówca zobaczył, że rządy Kith-Kanana mogą być lepsze od twoich, wówczas mógłby ogłosić go swoim następcą.

— Ojciec nigdy by tego nie zrobił!

Usta Hermathyi znalazły się tuż przy uchu Sithasa. Kobieta przytuliła policzek do policzka męża i poczuła, jak żelazny uścisk jego rak słabnie. Chwilę później dodała:

— Straż musi mieć głównego dowódcę. Kto będzie lepszy od Kith-Kanana? Posiada umiejętności i doświadczenie. Przy całym tym obszarze do patrolowania nie byłoby go w domu przez dziesiątki lat.

Sithas odwrócił głowę i Hermathya wiedziała, że rozważa w myślach jej pomysł. Na jej ustach pojawił się delikatny, tryumfalny uśmiech.

— Do tego czasu — mruknęła — będziemy mieli syna, tak więc Kith nigdy nie będzie mógł stanąć pomiędzy tobą a tronem.

Książę milczał, jednak Hermathya była cierpliwa. Zamiast dalej naciskać, położyła głowę na jego piersi. Usłyszała jak serce Sithasa zabiło mocno. Następca tronu podniósł dłoń i pogłaskał jej włosy.

25

Przed kolejnym świtem

Jeśli chodziło o roznoszenie się istotnych wieści, wielkie miasto Silvanost przypominało maleńką wioskę.

Już następnego ranka wiadomość o wstępnym porozumieniu pomiędzy Mówcą a reprezentantami Ergothu i Thorbardinu dotarła do każdego zakątka stolicy. Zarówno miasto, jak i cały naród elfów zdawały się uwalniać długo wstrzymywany oddech. Lęk przed wojną paraliżował mieszkańców, podobnie jak strach przed tym, że do miasta zaczną napływać kolejne fale uchodźców, wygnanych z domów przez bandyckie ataki.

Wraz ze świtem, który nadszedł spowity niskimi chmurami i chłodną zapowiedzią deszczu, lud Silvanostu zachowywał się, jak gdyby nastał kolejny, pełen słońca poranek. Szlachta, kapłani i mistrzowie gildii zewsząd słyszeli radosne okrzyki, kiedy ich lektyki niesione były ulicami miasta.

Tego ranka Kith-Kanan i towarzyszący mu lord Dunbarth wyruszyli do miasta konno. Była to pierwsza okazja, kiedy książę mógł zobaczyć Silvanost od czasu swego powrotu. Jego apetyt zaostrzył się, gdy wraz z krasnoludem zjedli kolację w Gospodzie Pod Złotym Żołędziem. Tam właśnie, przy wybornym jedzeniu i piciu, przeplatanym dźwiękami bardowskiej liry, Kith-Kanan na powrót odkrył w sobie miłość do miasta, uśpioną przez długie miesiące życia w lesie.

Wraz z Dunbarthem jechali teraz zatłoczonymi ulicami dzielnicy mieszkalnej, gdzie żyła znaczna większość mieszkańców miasta. Domy były tu mniej wytworne od okazałych dworów mistrzów gildii czy też kapłańskich enklaw, choć wyraźnie naśladowały ich styl. Pięknie rzeźbione wieżyczki wznosiły się tu na zaledwie trzy, cztery piętra. Widoczne przed każdym domem maleńkie, zielone poletka kształtowane były za pomocą magii, która przemieniała je w olśniewające ogrody, pełne czerwonych, żółtych i fioletowych kwiatów, krzewów przypominających kształtem płynące rzeki, a także drzew, które chyliły się i wiły razem, niczym warkocze elfich panien. Niemalże każdy dom, niezależnie od swej wielkości, budowany był na podobieństwo otaczających główne atrium wielkich posesji, w których znajdowały się prywatne ogrody.