Выбрать главу

Patrzyłem na dziewczęta — przyznał szczerze Mackeli.

— Tak, niczym wilk patrzący na swój obiad — zauważył Kith-Kanan. — Jeśli chcesz zaimponować dziewczętom, lepiej naucz się być odrobinę bardziej dyskretnym.

— Co masz na myśli?

— Ma na myśli to, żebyś się nie gapił — poradził Dunbarth. — Uśmiechnij się do nich i powiedz coś miłego.

Mackeli był wyraźnie zakłopotany.

— Cóż miałbym im powiedzieć?

Kith-Kanan wsparł brodę na dłoni i zastanowił się.

— Powiedz im komplement. Na przykład: "Jakie piękne masz oczy" albo spytaj je o imię i powiedz: „Cóż za piękne imię"

— Czy mogę je dotknąć? — spytał niewinnie Mackeli.

— Nie! krasnolud i książę wykrzyknęli niemal jednogłośnie.

Chwilę później zauważyli na korytarzu Ulvissena, któremu towarzyszył jeden z żołnierzy. Seneszal Ergothu wręczał swemu towarzyszowi wielką, mosiężną tubę, którą ten ukradkiem wepchnął do wiszącej na swoim ramieniu skórzanej torby. Widząc Kith-Kanana, Ulvissen wyprostował się dumnie, podczas gdy żołnierz zasalutował i oddalił się.

— Jak sprawy, mistrzu Ulvissenie? — spytał beznamiętnie książę.

— Bardzo dobrze, Wasza Wysokość. Właśnie wysiałem Jego Cesarskiej Mości kopię wstępnego porozumienia.

— Tak od razu?

Ulvissen pokiwał głową. Skrywana pod brodą i siwiejącymi włosami twarz wyglądała na wymizerowaną — Sądząc po wyglądzie mężczyzny, Kith-Kanan przypuszczał, że z rozkazu lady Teralind mężczyzna siedział do późnej nocy, przygotowując depeszę.

— Czy wiesz może, gdzie znajdę mego ojca i księcia Sithasa?

— Ostatnio widziałem ich w sali przyjęć, gdzie przykładano pieczęcie do kopii dokumentów — odparł uprzejmie Ulvissen, po czym pokłonił się nisko.

— Dziękuję. — Kith-Kanan i towarzyszący mu Dunbarth ruszyli dalej. Mackeli także wyminął wysokiego, starszego mężczyznę, patrząc na niego z nieskrywaną ciekawością.

— Ile masz lat? — spytał bez namysłu. Ulvissen był najwyraźniej zaskoczony, jednak odpowiedział.

— Czterdzieści dziewięć.

— Ja mam sześćdziesiąt jeden — odparł chłopiec. — Jak więc jest to możliwe, że wyglądasz na dużo starszego ode mnie?

Kith-Kanan zawrócił, chwytając młodzieńca za łokieć.

— Wybacz mu. Ekscelencjo — rzekł. — Chłopiec całe swoje życie mieszkał w lesie i niewiele wie o panujących we dworze obyczajach.

— To nic — odparł Ulvissen. Z uwagą przyglądał się jednak, jak książę i krasnoludzki ambasador delikatnymi szturchnięciami poganiają Mackeliego.

Pałacowa sala przyjęć znajdowała się na parterze wieży głównej, zaledwie piętro niżej od Sali Balifa. Na korytarzu Dunbarth rozstał się z Kith-Kananem.

Moje stare kości potrzebują drzemki — przeprosił. Mackeli ruszył za księciem, ten jednak nakazał mu pozostać za drzwiami i pomimo protestów chłopca oznajmił

— Znajdź sobie inne pożyteczne zajęcie. Niebawem wrócę.

Po tych słowach Kith-Kanan wszedł do pełnego stołów i krzeseł pomieszczenia, w którym skrybowie pisali coś zapamiętale. Przepisywano tu w pełnym brzmieniu cały przebieg konferencji, której kolejne kopie powstawały tak szybko, jak tylko główny skryba zdołał zakończyć kolejną stronę.

Pośrodku lego zorganizowanego chaosu stali Sithel i Sithas, którzy najwyraźniej zatwierdzali następne zwoje pergaminu, zapisane gęsto ozdobnym pismem. Pomiędzy stołami uwijali się chłopcy, ponownie wypełniając kałamarze, ostrząc rylce i gromadząc świeże sterty niezapisanego papieru welinowego. Kiedy Sithel dostrzegł Kith-Kanana, odsunął na bok zwój pergaminu i skinieniem dłoni nakazał swym pomocnikom oddalić się.

— Ojcze, muszę z tobą porozmawiać. Z tobą także, bracie — rzekł Kith-Kanan, machając ręką w kierunku spokojniejszej części pomieszczenia. Kiedy wszyscy dotarli we wskazane miejsce, zapytał otwarcie: — Czy wiecie, że w mieście przy odbudowie targowiska pracują cale zastępy niewolników?

— To rzecz powszechnie znana — odparł szybko Sithas. Książęcy bliźniak wyglądał tego dnia szczególnie wytwornie, wyrzekając się swej codziennej szaty na rzecz dzielonego kiltu i sięgającej ud tuniki z pikowanego, złotego materiału. Zdobiąca jego głowę opaska także była złota.

— A co z prawem? — spytał Kith-Kanan, podnosząc głos — Żadna rodzina nie ma prawa posiadać więcej niż dwóch niewolników naraz, podczas gdy ja widziałem, jak przeszło dwie setki ludzi pracują pod okiem kapłanów ze Świątyni E’li.

— Prawo dotyczy jedynie tych, którzy mieszkają w Silvanoście — odparł Sithas, ponownie uprzedzając swego ojca. Sithel nie odezwał się ani słowem, pozwałając, by kłótnia toczyła się wyłącznie pomiędzy jego synami. Mówca był najwyraźniej ciekaw, który z nich zwycięży.

— Niewolnicy, których widziałeś, pochodzą z posiadłości świątyni nad rzeką Em-Bali, na północ od miasta — dodał pierworodny.

— To uchylanie się od prawa — odparł żywiołowo Kith-Kanan. — Nigdy nie słyszałem o prawie, które obowiązywałoby wyłącznie w Silvanoście, a nie dotyczyło całego narodu!

— Skąd ta cała troska o niewolników? — zażądał wyjaśnień Sithas.

— To nie w porządku! — Kith-Kanan zacisnął dłonie w pięści. — To elfy takie same jak my. Nie może być tak, że jedni z nas sprawują władze nad innymi.

— Oni nie są tacy jak my — warknął Sithas. — To Kagonesti.

— Czy to automatycznie skazuje ich na potępienie? W końcu Sithel zdecydował, że czas już na interwencję.

— Robotnicy, których widziałeś, zostali sprzedani w niewolę, ponieważ skazano ich za zbrodnie przeciwko narodowi Silvanesti — rzekł łagodnym tonem. — To, że są oni z plemienia Kagonesti, nie ma żadnego znaczenia. Twoja troska o nich jest niestosowna, Kith.

— Nie sądzę, ojcze — odparł żarliwie Kith-Kanan.

— Wszyscy jesteśmy dumni z naszej silvanestyjskiej krwi i nie ma w tym nic złego. Jednak duma nie powinna prowadzić nas do wykorzystywania naszych podwładnych.

— Zbyt długo żyłeś w lasach — odparł chłodno Sithas.

— Zapomniałeś już, jak wygląda życie w prawdziwym świecie.

— Zamilcz — przerwał raptownie Sithel. — Ty także Kith. — Mówca Gwiazd wyglądał na zatroskanego.

— Cieszy mnie myśl, że obaj moi synowie z tak wielką pasją podchodzą do tego, co dobre, a co złe. Dzięki temu widzę, że krew Silvanosa nie zmieniła się w wodę. Jednak wasza debata do niczego nie prowadzi. Jeśli niewolnicy na targowisku są dobrze traktowani i wykonują przydzieloną im pracę, nie widzę powodu do ingerencji.

— Ale, ojcze...

— Posłuchaj mnie, Kith. Wróciłeś do domu zaledwie cztery dni temu. Wiem, że w lesie przyzwyczaiłeś się do wolności, jednak miasto i naród nie mogą funkcjonować niczym rozbity w lesie obóz. Ktoś musi dowodzić, podczas gdy inni muszą słuchać. W ten oto sposób Mówca jest w stanie chronić słabych i sprawować sprawiedliwe rządy.

— Tak, ojcze. — Kiedy Sithel tłumaczył wszystko w ten sposób, jego słowa nabierały sensu. Mimo to Kith-Kanan wiedział, że żadna logika czy też zgodne z prawem argumenty nie przekonają go, ze niewolnictwo nie było niczym innym, jak tylko złem.

Sithas słuchał słów Sithela z założonymi dumnie rekami. „A więc Kith nie jest tak nieomylny; jak mogłoby się wydawać" — pomyślał pierworodny. Stawianie czoła jego sentymentalnej paplaninie sprawiało, że Sithas czuł się jak kolejny Mówca Gwiazd.

— Teraz jednak mam dla ciebie zadanie, synu — Sithel zwrócił się do Kith-Kanana. — Chcę, abyś przewodził nowej straży.

Zapadła cisza, w czasie której Kith-Kanan starał się przetrawić słowa ojca. Dopiero powrócił do domu, a już wysyłano go z nową misją. Spojrzał na Sithasa, który odwrócił wzrok, a następnie przeniósł spojrzenie na Mówcę.